Przywrócenie połączeń kolejowych w kierunku Sandomierza
zachęciło mnie do poszukiwania nowych dla nas terenów wędrówek w okolicy trasy
pociągu ze startem z kolejnych przystanków i stacji. Już przetestowaliśmy
Ćmielów i Sandomierz. Przyszła kolej na pierwszą wycieczkę ze startem i metą na
przystanku w Drygulcu. Oto efekty naszych poszukiwań.
Zaczynamy od poznania historii przystanku, który
bywa nazywany „przystankiem śmierci”, a to za sprawą tragicznych wydarzeń,
które miały tu miejsce 6 września 1939 roku. Wtedy to na torach zatrzymały się
na dłuższy postój dwa pociągi wojskowe wiozące na front żołnierzy 3. Pułku
Piechoty WP z Jarosławia. Zostały one zbombardowane i ostrzelane przez samoloty
niemieckie. Jak czytałam, zginęło wtedy 50 żołnierzy, wielu było rannych.
Zabitych pochowano w pobliżu torów. Po wojnie w tym miejscu ustawiono
pamiątkowy głaz, a prochy zabitych przeniesiono na cmentarz wojskowy w
Sandomierzu.
zdjęcie zrobione po południu, rano pomnik skryty w cieniu, ale tabliczka z nazwiskami poległych tak czy inaczej prawie nieczytelna
Po chwili refleksji przy pomniku wyruszamy na trasę w
kierunku lasu na północ od Drygulca. Las nie jest jakiś specjalnie powalający –
ot, las i tyle. Ścieżka przyzwoita, miejscami zbuchtowana przez dziki, czasem z
kałużą. Jej największą zaletą jest to, że zapewnia cień w upalny od samego rana
dzień.
brzozowy zagajnik
Wreszcie leśna ścieżka zamienia się w polną drogę. Prowadzi
ona między rozległymi zagonami zboża. To chyba pszenżyto.
Zmieniamy w końcu kierunek marszu na zachodni. Przed nami
wioska o ciekawej nazwie – Łysowody. Niegdyś własność Druckich-Lubeckich.
Marek
wypatrzył przy drodze stertę kamieni, która okazała się pozostałością dawnego
folwarku. Opuszczona willa, niegdyś dwór, znajduje się na terenie prywatnym i
nie można jej obejrzeć. Musimy się zadowolić krótkim postojem i odpoczynkiem na
ławeczce przy nieczynnej studni dworskiej.
Z tą okolicą związana jest trudna
historia z roku 1944, kiedy to oddział NSZ więził w tutejszym dworze, torturował
i zabijał partyzantów AL. Nie zachowały się jednak żadne ślady tamtych
wydarzeń. Można o nich co najwyżej przeczytać w Internecie (tu jeden z linków).
Opuszczamy wieś i wędrujemy dalej na zachód polnymi drogami.
Droga skręca i nagle trafiamy do ciemnego wąwozu. Ściany
porastają mu krzewami, droga w wąwozie prowadzi w dół.
I tak doprowadza ona nas do wsi Podgrodzie. Jesteśmy już
właściwie nad Kamienną, która wije się po drugiej stronie szosy. Nasz wzrok
przyciąga jednak spore wzniesienie po „naszej” stronie. I cóż na nim widzimy?
Ruiny zamku!
Ten zamek ma mocno tajemniczą historię. Badania archeologiczne
potwierdziły, że budowano go w połowie XIV wieku. Budowy jednak nie ukończono.
Miał dwie niezbyt wysokie wieże, był otoczony fosą. Zbudowano go z miejscowego kamienia.
W gruncie rzeczy nie wiadomo, dlaczego zaniechano budowy. Taka tajemniczość
spowodowała rozpowszechnienie legendy o tym, jakoby w zamku zamieszkiwali
rozbójnicy, których herszt porwał i uwięził córkę znamienitego szlachcica. Ten
dziewczę odbił, a zamek zniszczył. Przyjemna historyjka, nieprawdaż?
Wzgórze zamkowe jest porządnie oczyszczone z chaszczy, da
się zauważyć wąziutką ścieżkę, którą można ostrożnie podejść do zamku i jeszcze
ostrożnej zejść (ślisko jest).
Warto podjąć taki wysiłek, bo widok ze wzgórza na
okolicę naprawdę przyjemny.
Po krótkim odpoczynku u stóp zamku wracamy na trasę.
Odnotowujemy obecność znanej w okolicy skałki wspinaczkowej noszącej nazwę Skała
Nihilistów.
Ruszamy w kierunku kolejnego wąwozu. Ten, czego właściwie można się było domyślić, prowadzi w
górę. Jest dosyć podobny do swojego sąsiada i wyprowadza ...
... w pola. Te same, co
poprzednio, tylko na innym odcinku.
Tym razem przed nami asfaltowa szosa w stronę Drygulca.
Wydawało mi się, że przyjemnie będzie nią iść, bo w lesie zapewniała suche
podłoże i cień, ale koledzy uparli się na dotarcie do leśnej drogi z początku
wycieczki. Cóż było robić – poszliśmy nią. Nic się przez te dwie godziny nie zmieniła.
Doprowadziła nas do tego samego pólka z makami wśród jęczmienia, a potem szosy
i przystanku w Drygulcu.
I po wycieczce.
Trasa miała około 14 km długości (każdy z uczestników wycieczki miał inny wynik pomiaru i upierał się przy własnym). Była naprawdę łatwa. Jedynie odcinek
leśnej drogi, który przeszliśmy dwukrotnie jest zdecydowanie nieodpowiedni na
rower – podłoże miękkie i mokre, gałęzie drzew zwisają za nisko nad głowami, co
piechurowi nie przeszkadza, ale rowerzysta może mieć problemy. Można go śmiało
zastąpić przejażdżką szosą.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz