czwartek, 5 czerwca 2025

Czy znacie przystanek kolejowy w Drygulcu?

Przywrócenie połączeń kolejowych w kierunku Sandomierza zachęciło mnie do poszukiwania nowych dla nas terenów wędrówek w okolicy trasy pociągu ze startem z kolejnych przystanków i stacji. Już przetestowaliśmy Ćmielów i Sandomierz. Przyszła kolej na pierwszą wycieczkę ze startem i metą na przystanku w Drygulcu. Oto efekty naszych poszukiwań.
 
na polach Drygulca już lato
 
Zaczynamy od poznania historii przystanku, który bywa nazywany „przystankiem śmierci”, a to za sprawą tragicznych wydarzeń, które miały tu miejsce 6 września 1939 roku. Wtedy to na torach zatrzymały się na dłuższy postój dwa pociągi wojskowe wiozące na front żołnierzy 3. Pułku Piechoty WP z Jarosławia. Zostały one zbombardowane i ostrzelane przez samoloty niemieckie. Jak czytałam, zginęło wtedy 50 żołnierzy, wielu było rannych. Zabitych pochowano w pobliżu torów. Po wojnie w tym miejscu ustawiono pamiątkowy głaz, a prochy zabitych przeniesiono na cmentarz wojskowy w Sandomierzu. 
 
zdjęcie zrobione po południu, rano pomnik skryty w cieniu, ale tabliczka z nazwiskami poległych tak czy inaczej prawie nieczytelna
 
Po chwili refleksji przy pomniku wyruszamy na trasę w kierunku lasu na północ od Drygulca. Las nie jest jakiś specjalnie powalający – ot, las i tyle. Ścieżka przyzwoita, miejscami zbuchtowana przez dziki, czasem z kałużą. Jej największą zaletą jest to, że zapewnia cień w upalny od samego rana dzień.
 
brzozowy zagajnik
 
zielony tunel

Wreszcie leśna ścieżka zamienia się w polną drogę. Prowadzi ona między rozległymi zagonami zboża. To chyba pszenżyto. 
 



Zmieniamy w końcu kierunek marszu na zachodni. Przed nami wioska o ciekawej nazwie – Łysowody. Niegdyś własność Druckich-Lubeckich. 
 
 

Marek wypatrzył przy drodze stertę kamieni, która okazała się pozostałością dawnego folwarku. Opuszczona willa, niegdyś dwór, znajduje się na terenie prywatnym i nie można jej obejrzeć. Musimy się zadowolić krótkim postojem i odpoczynkiem na ławeczce przy nieczynnej studni dworskiej. 
 

Z tą okolicą związana jest trudna historia z roku 1944, kiedy to oddział NSZ więził w tutejszym dworze, torturował i zabijał partyzantów AL. Nie zachowały się jednak żadne ślady tamtych wydarzeń. Można o nich co najwyżej przeczytać w Internecie (tu jeden z linków). 
 
zamiast śladów historii dziwnie zniszczone zboże tuż przy wsi
 
Opuszczamy wieś i wędrujemy dalej na zachód polnymi drogami. 
 




Droga skręca i nagle trafiamy do ciemnego wąwozu. Ściany porastają mu krzewami, droga w wąwozie prowadzi w dół.
 


I tak doprowadza ona nas do wsi Podgrodzie. Jesteśmy już właściwie nad Kamienną, która wije się po drugiej stronie szosy. Nasz wzrok przyciąga jednak spore wzniesienie po „naszej” stronie. I cóż na nim widzimy? Ruiny zamku! 
 

Ten zamek ma mocno tajemniczą historię. Badania archeologiczne potwierdziły, że budowano go w połowie XIV wieku. Budowy jednak nie ukończono. Miał dwie niezbyt wysokie wieże, był otoczony fosą. Zbudowano go z miejscowego kamienia. W gruncie rzeczy nie wiadomo, dlaczego zaniechano budowy. Taka tajemniczość spowodowała rozpowszechnienie legendy o tym, jakoby w zamku zamieszkiwali rozbójnicy, których herszt porwał i uwięził córkę znamienitego szlachcica. Ten dziewczę odbił, a zamek zniszczył. Przyjemna historyjka, nieprawdaż? 
 

Wzgórze zamkowe jest porządnie oczyszczone z chaszczy, da się zauważyć wąziutką ścieżkę, którą można ostrożnie podejść do zamku i jeszcze ostrożnej zejść (ślisko jest). 
 
Powiedzcie szczerze - czy tak powinien wyglądać poważny zamek rycerski? 
 
Warto podjąć taki wysiłek, bo widok ze wzgórza na okolicę naprawdę przyjemny. 
 



Po krótkim odpoczynku u stóp zamku wracamy na trasę. Odnotowujemy obecność znanej w okolicy skałki wspinaczkowej noszącej nazwę Skała Nihilistów. 
 
Podobnych skałek jest w okolicy więcej, ale, jak dla mnie, za daleko, za wysoko i za stromo. 
 
Ruszamy w kierunku kolejnego wąwozu. Ten, czego właściwie można się było domyślić, prowadzi w górę. Jest dosyć podobny do swojego sąsiada i wyprowadza ...
 

... w pola. Te same, co poprzednio, tylko na innym odcinku.
 

Tym razem przed nami asfaltowa szosa w stronę Drygulca. 
 

Wydawało mi się, że przyjemnie będzie nią iść, bo w lesie zapewniała suche podłoże i cień, ale koledzy uparli się na dotarcie do leśnej drogi z początku wycieczki. Cóż było robić – poszliśmy nią. Nic się przez te dwie godziny nie zmieniła. Doprowadziła nas do tego samego pólka z makami wśród jęczmienia, a potem szosy i przystanku w Drygulcu.  
 
 
I po wycieczce. 
Trasa miała około 14 km długości (każdy z uczestników wycieczki miał inny wynik pomiaru i upierał się przy własnym). Była naprawdę łatwa. Jedynie odcinek leśnej drogi, który przeszliśmy dwukrotnie jest zdecydowanie nieodpowiedni na rower – podłoże miękkie i mokre, gałęzie drzew zwisają za nisko nad głowami, co piechurowi nie przeszkadza, ale rowerzysta może mieć problemy. Można go śmiało zastąpić przejażdżką szosą.
 
Mam wrażenie, że Drygulec może się pojawić jeszcze na innych trasach Poczekamy, zobaczymy...
 
Zdjęcia – Edek i ja

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz