Tym razem kolega Ed zaproponował krótką wycieczkę z Brodów Iłżeckich
do Stykowa. Ciepły słoneczny poranek zachęcał do wędrówki wśród pól.
Szybko jednak wkroczyliśmy do lasu, gdzie czekał na nas
rezerwat Skały pod Adamowem. Plan szefa zakładał przejście całego odcinka, na
którym występują skały. Najpierw więc cofnęliśmy się do skałek wysuniętych
najbardziej na wschód. Spotkaliśmy starych skalnych znajomych, ale znów dziwnym
trafem nie udało nam się dotrzeć do skałki przypominającej kształtem szpulkę.
Zwróciliśmy, żeby dotrzeć do centralnej grupy skał, tej
najbardziej znanej. Tu krótki postój.
Nadeszła kolej na zachodni odcinek. Byliśmy tu zaledwie raz
i przyszło nam z trudem szukać drogi. Ścieżki tu raczej brak, ale bez trudu
można obejrzeć kolejne okazy. I znów trzeba zawracać.
Edward wybrał dla nas drogi leśne, ładne, czasem podmokłe.
Przekonałam się o tym, kiedy wylądowałam miękko w błotnistej kałuży. Potknęłam
się na gałęzi ukrytej wśród traw. Upadek był bezpieczny dla mnie, ale przykry
dla spodni – całe się wybłociły.
Kluczyliśmy różnymi ścieżkami, aż dotarliśmy nad Zalew
Brodzki.
Tu w planie było spotkanie ze Skałami w Rudzie. Z bólem serca muszę
przyznać, że ten pomnik przyrody nie ma szczęścia. Zaplanowano wyeksponowanie go, co się nawet udało. Ale...
W ostatnich latach zmienia
się jego otoczenie – skały znikają zagrodzone płotami, opakowane w jarmarczne
budki z jedzeniem, spowite zapachem dymu z grilla. W pobliżu ustawiono nawet
wieżę widokową. Na razie nieczynną, pewnie będzie z niej widok na te wszystkie
budy, stoliki i parkingi. Może przy okazji uda się zauważyć zalew i jego
okolice.
Na razie jeszcze kilka skałek mężnie walczy o uwagę odwiedzających,
ale obawiam się, że przegrywa z palmami ustawionymi w donicach nad brzegiem
zalewu.
największa i najbardziej efektowna skała wyeksponowana należycie, może nawet udało by się wejść za nią na ścieżkę, ale nie sprawdzaliśmy
Opuszczamy to smutne miejsce z postanowieniem, że może
jeszcze tu kiedy zajrzymy, ale raczej nieprędko i poza sezonem.
W okolicy Stykowa zalew zwęża się, aby niedaleko znów stać
się rzeką zasilająca go w wodę. Spotykamy tu łyski z młodymi.
W drodze na stację zatrzymujemy się przy gęstwinie krzewów
róży pomarszczonej, która teraz obficie kwitnie i przyjemnie pachnie.
Na stacji kończymy trasę. Liczyła ok. 13 kilometrów. Na
rower absolutnie się nie nadaje – trudno by było przedzierać się z nim wśród
skał i drzew. Do przejścia nietrudna, choć raczej pod opieką kogoś, kto się
dobrze orientuje w terenie. Mapka pokazuje zaledwie jej przybliżony przebieg.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz