Tym razem nie trzeba było wyjeżdżać za granicę, co najwyżej
do sąsiedniego województwa. Celem naszej wyprawy był Przytyk – miejscowość,
która ma za sobą wieki świetności jako miasto, czas bycia wioską po utracie
praw miejskich i wreszcie od 1 stycznia 2024 znów jest miastem.
Zanim dotrzemy do „Pępka Europy”, zaglądamy do położonego na
wzgórzu nad miastem kościoła pod wezwaniem
Podwyższenia Krzyża Świętego.
Świątynia jest stosunkowo nowa, bo zbudowana w 20. wieku
według projektu architekta, którego dzieła często spotykamy na naszych
wycieczkach – Stefana Szyllera. Kościół jest neobarokowy, elegancki, ma
przestronne trójnawowe wnętrze.
Najbardziej oryginalnym obiektem w kościele jest umieszczony
w prezbiterium zamiast ołtarza obraz autorstwa Jana Henryka Rosena „Rozpoznanie
prawdziwego Krzyża przez świętą Helenę”. Jeśli znacie malowidła Rosena w
kościele ormiańskim we Lwowie, to bez trudu zauważycie typowe cechy stylu tego
artysty.
Na przykościelnym cmentarzu zauważyliśmy oryginalny nagrobek
z trudnym do odczytania napisem i oryginalnym herbem z dwugłowym orłem
cesarskim. Okazuje się, że to nagrobek włoskiego hrabiego Ignacego Dzianotta de
Castellati, sędziego pokoju powiatu radomskiego.
Po obejrzeniu kościoła udajemy się w stronę rynku. Ma on
dziwny podłużny kształt, obowiązkową fontannę w kształcie kuli ziemskiej i
miejsce uznawane przez mieszkańców za „Pępek Europy”.
Oznaczono je studnią, która wygląda na wiekową, a wcale taka
nie jest, bo trzeba ją było odbudować po zniszczeniach wojennych. Przytyk w czasie
wojny zamieniono na niemiecki poligon i ówczesna wieś uległa ogromnym
zniszczeniom. Sama studnia ma przypominać o handlowej przeszłości Przytyka,
gdzie na rynku krzyżowały się szlaki handlowe: Trakt Królewski (Warszawa –
Kraków) i Trakt Wielkopolski (Lublin –
Poznań). Miasto posiadało przywilej organizowania targów (2 razy w roku) i
cotygodniowych jarmarków nadany przez króla Kazimierza Jagiellończyka.
Dalsza nasza wędrówka ma przebiegać ścieżką nordic walking i
czerwonym szlakiem rowerowym. Taki był plan. Realizacja wypadła zupełnie
inaczej.
Już na skraju lasu zeszliśmy ze znakowanej ścieżki, żeby poszukać
w lesie pozostałości cmentarza żydowskiego. To jedyny ślad po społeczności
żydowskiej zamieszkującej Przytyk od 17. wieku.
Muszę przyznać, że nie było łatwo dotrzeć na ten cmentarz.
Mapa sugeruje ścieżkę od strony zabudowań Przytyka. Nic z tego – zarośnięta.
Przedarliśmy się przez rów i dosyć wysoką trawę. Od tej strony cmentarz jest
ogrodzony metalowym płotem. Bez problemu przezeń przechodzimy (furtka otwarta).
Wśród drzew zauważamy rozrzucone po całym terenie macewy, ślady niektórych są
zauważane jako niewielkie murki w ziemi.
Znalazłam w sieci informację, że najstarszy nagrobek
pochodzi z roku 1770. Możliwe, że go widzieliśmy, ale nie potrafimy odczytać
napisów na płytach, więc wszystkie one są dla nas bezimienne.
Trzeba przyznać, że macewy są pięknie zdobione, niektóre
(podobno najstarsze) mają oryginalne wypukłe napisy z ciekawym liternictwem.
Warto było się tu wybrać. Kiedy zaś opuszczaliśmy teren
cmentarza, okazało się, że bardzo łatwo można było dotrzeć do niego od strony
lasu, gdzie podłoże miękkie, brak ogrodzenia. Trudno jedynie wypatrzyć
jakąkolwiek widoczną ścieżkę.
Sam zaś las okazał się bardzo przyjemny, czasem sosnowy,
czasem brzozowy. Idealny na spacer.
Po dotarciu do szlaku rowerowego mieliśmy kolejne zadanie –
trzeba było wypatrzyć wśród drzew pomnik 12 mieszkańców wsi Stefanów
zamordowanych przez Niemców. Nie było to łatwe zadanie, bo skromny pomniczek skryty wśród
gęstych drzew, ale przy ścieżce, którą wskazali nam spotkani w lesie
spacerowicze.
Ścieżka zaprowadziła nas na skraj stawów hodowlanych. Tu
poczuliśmy się jak na najlepszych wakacjach – woda, błękitne niebo z
malowniczymi chmurkami, rechot żab, kukanie kukułki.
Spędziliśmy tu trochę czasu. Nawet zrobiliśmy sobie małą
przerwę śniadaniową.
Początkowy plan wycieczki zakładał przejście szlakiem przez
groblę i powrót do Przytyka ulicą od strony Zameczku. Zrezygnowaliśmy z niego,
bo woleliśmy wracać lasem. Dodatkową motywacją było zachowanie
pilnującego stawów, który ewidentnie uznał szlak za relikt komuny i zabronił
turystom wstępu na groblę, po której śmigały rowery i auta ludzi bez plecaków.
W tej sytuacji opuściliśmy malownicze, ale nieprzyjazne
miejsce. Popatrzyliśmy jeszcze na stawy z drogi, którą wybrałam na powrót.
I tak dosyć szybko dotarliśmy na punkt startu i mety. Za
jakiś czas może znów zajrzymy choć na krótko na rynek, bo podobno miasto
zamierza wystawić tu pomnik Doroty Podlodowskiej, która w Przytyku brała ślub z
Janem Kochanowskim. Wtedy warto będzie wybrać się i na tutejszy cmentarz, gdzie
znajdują się nagrobki członków rodziny Podlodowskich – dawnych właścicieli
Przytyka.
Cała trasa liczyła 10 kilometrów. Była łatwa, ale nie
polecam jej nikomu, bo po co się narażać na kontakt z obsługą łowiska. Wiem,
można uzyskać ewentualną zgodę właściciela, ale numer telefonu do niego jest
niedostępny w sieci. Szukałam go dosyć długo, ale nieskutecznie przed wycieczką. Zauważyliśmy go na tablicy informacyjnej już wracając do
Skarżyska. Czyli za późno.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz