czwartek, 28 marca 2024

Co skrywają leśne ostępy?

Według mapy – przyjemne leśne dukty. We wspomnieniach – trudne do przebycia podmokle bezdroża. Na podstawie obserwacji przez okno pociągu – strumyki, błoto i połamane gałęzie. 
 
a tak będzie
 
Z pociągu w końcu jednak wysiąść trzeba. Stawiamy więc czoło stacyjce Kostomłoty i leśnym ostępom po naszej lewej ręce, czyli na północny zachód. Wiatr wieje zimny i silny. A w lesie cichutko i takie miłe roślinki.
 


Droga, którą wybrał kolega Ed sucha, wygodna. No, może pod górę, ale to na rozgrzewkę. 
 


Nieco dalej pojawiają się nieliczne kałuże. Ale co to za kałuże w porównaniu z tym, co nas spotkało na czarnym szlaku za Michniowem. Tutaj mamy do czynienia z uroczymi lusterkami, w których przegląda się las. Człowiek chętnie się przy nich zatrzymuje na momencik.
 

Ale za kilka minut i takich kałuż brak, bo docieramy do drogi pożarowej nr 10, a to po prostu utwardzony solidny leśny dukt. Trochę nuda, ale za to tempo można rozwinąć lepsze. 
 
najpierw fotka pomarańczowego podbiału
 
a potem w drogę
 
Długo się tym duktem nie napawamy, bo po jego prawej stronie wznosi się niezbadana jeszcze przez nas góra Trójeczna. Po cichu miałam nadzieję, że nadal taka pozostanie. Ale nie – pada hasło do wejścia na szczyt.
Najpierw pokonujemy rów (bez wody), potem mozolnie wdrapujemy się „od trawki do trawki” na grzbiet. A tu całkiem przyjemnie. Co i raz wyłaniają się omszałe kamienie. 
 
 
Szczyt zdobyty, próbuję kierować się ku drodze, ale nie – za nim wyłania się kolejne wzniesienie. No, to będzie szczyt. Po jego osiągnięciu kolega Ed robi fotkę dokumentacyjną. 
 
miałam wyglądać zza drzewa, a wyglądam jak zza krzaka
 
Ale nie z Trójeczną takie numery. Ta nazwa to nie przypadek. Mały spacerek granią i jest trzeci, tym razem rzeczywiście ostatni szczyt. 
 
taki to ten szczyt
 
Schodzimy już nie myśląc o dawno opuszczonej drodze. 
 
a tu znów skałki
 
Kierujemy się ku właściwemu celowi naszej wycieczki. To pomnik przody skałki „Pod Kamieniem”. 
 
tak to wygląda z pewnej odległości
 

a tak z bliska

Nigdy jeszcze tak łatwo do nich nie dotarliśmy. Droga świetna, sucha i prowadzi prosto na początek stumetrowej grani skalnej w środku lasu. Czy jest ona na zboczu Trójecznej czy góry Kamień, nie wiem. Najważniejsze, że jest. Zbudowana z niezbyt wysokich (do czterech metrów) piaskowców dolnodewońskich. 
 



Są szare, pokryte przyjemnym w dotyku mchem. Miło spędzić trochę czasu wśród nich.
 


Początkowo przyjemność oglądania skałek zakłóca hałas piły mechanicznej, którą mężczyzna w pomarańczowej kamizelce ścina olbrzymią jodłę, ale przerywa pracę, robi sobie i nam odpoczynek od hałasu. Dla jodły to i tak za późno. Podobnie jak dla wielu jej kuzynek – jedne leżą powalone, inne już wyjechały w siną dal, a ich wspomnieniem pozostają solidne pniaki. No i rozjechana do niemożliwości droga, którą mieliśmy iść dalej. 
 
niemy krzyk lasu
 
zamiast człowieka z piłą człowiek z aparatem
 
i nienaruszony obiekt jego polowania

i takie drzewo ma swoje miejsce w lesie

Kluczymy więc po lesie. Czasem napotykamy ścieżkę, czasem nie. Podłoże suche, przyjemne, to i kluczenie nie sprawia trudności. Do czasu aż napotykamy wodę. Płynie ona wartko, tworzy przyjemne dla oka meandry. Wniosek – dotarliśmy do Sufragańca. Kładki brak. 
 

Sufraganiec
 
Kolega Ed przeskakuje przez rzeczkę w wąskim miejscu. Namawia i mnie na taki sam wyczyn. Kusi podawaniem ręki. Nic z tego. Za dobrze pamiętam całkowite zanurzenie w mniej wartkim strumieniu. Wyruszam więc na samotne poszukiwania przeprawy. Decyduję się przejść w miejscu tamy. Jest solidna. Ma niezbyt szerokie strumyki. Dobry wybór – suchą nogą dotarłam na drugi brzeg.
 

tu przeszłam
 
Dalej to już naprawdę robi się nudnawo. Dlaczego? Docieramy do czerwonego szlaku. No ten to jest solidny do bólu. Zwłaszcza stóp. Porządna droga, stare buki po obu jej stronach. Dużo wspomnień z poprzednich wycieczek. Aż dziw, że tak dawno tu nie byliśmy. 
 
na szlaku czerwonym do Tumlina
 
Na zakończenie jeszcze mały wiosenny akcent. 
 

I po wycieczce, którą kończymy na stacji w Tumlinie. Tym razem leśne ostępy zafundowały nam przyjemną niespodziankę. 
PS Mapki trasy nie będzie, bo jednak trudno ją dokładnie wyznakować, ale dowolna mapa turystyczna w nawigacji wskaże odpowiednie ścieżki. 

Zdjęcia – Edek i ja

4 komentarze:

  1. Rzeczka pomocnicza jak sama nazwa wskazuje... kamyki w wiosennej szacie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazwa rzeczki przyjemna i wiele mówiąca. Mieliśmy szczęście, że spotkaliśmy tylko ją na swojej trasie. Mogliśmy trafić też na drugą o nazwie Sufragańczyk. To by już był taki mały synod turystyczny. ;)

      Usuń
  2. Sufraganiec -- niby mały strumyk, ale idąc od Tumlina (PKP) na południowy wschód musieliśmy mocno zweryfikować plany (w miejscu gdzie strumień się rozlewa pod wiaduktem kolejowym), finalnie doszliśmy do Zachełmia, czyli "nieco" gdzie indziej. Następnym razem do plecaka wrzucam jakieś klapki, aby móc zdjąć buty i po prostu przejść przez wodę.

    Ale dobrze wspominam trasę, z chęcią bym wrócił w te okolice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaje się, że trafiliśmy w to samo miejsce. Też dotarliśmy do rozlewiska pod torami. Poszliśmy więc wzdłuż strumienia, żeby znaleźć miejsce dogodne do przekroczenia wody. Trzeba było zdążyć na pociąg i poszukiwania były dosyć żwawe. Jak widać, udało się.

      Usuń