wtorek, 16 maja 2023

Rovinj – urocze pudełeczko pełne niespodzianek

Starówka tego chorwackiego miasta jako żywo przypomina kolorowe pudełko ustawione na niewielkiej tacce. 
Owa tacka była niegdyś niewielką wyspą, na której ze względu na brak dostępnej powierzchni można było jedynie rozbudowywać (czytaj – budować wzwyż) istniejące już domy. Przewodniczka opowiadała, że zdarzały się tam duże mieszania o powierzchni ok. 20 metrów kwadratowych. Dopiero w drugiej połowie 18. wieku połączono wyspę ze stałym lądem. Obecnie nie zauważamy przejścia z dawnej lądowej części miasta do drugiej.
 
fragment starówki w Rovinj

No to wyruszam, żeby obejrzeć nasze pudełeczko od wewnątrz.
Wspinam się coraz wyżej uliczką Vladimira Švalbe. Ciasno tu i właściwie większość ulicy ukrywa się w cieniu. Czasem zza pleców tłumu uda się wypatrzyć jakiś szczegół architektury.
 
ulica Vladimira Švalbe
 
jeden z portali
 

Zdarzają się też uliczki prostopadłe do naszej. Przyznam, że nie do końca mam pewność, że to uliczki, a nie ciąg schodów.
 
uliczką w górę

Niektóre kończą się po prostu w morzu. Odrobinę za dużo degustacji w okolicznej winiarni i nieszczęście gotowe.
 
i chlup!
 
Jest przy tej ulicy miejsce, gdzie właściwie cały czas stoi kolejka. Tworzą ją głównie elegancko ubrane młode kobiety. Zwykle z kimś do towarzystwa, a raczej robienia zdjęć. Na końcu uliczki ustawiono różową dekorację – jest stolik, ładniusie krzesełko i ławeczka dla fotografa. Ileż tam uroczych póz zobaczyłam, ile wdzięcznych wygięć i uśmiechów przesłodkich! No bo i ja stałam w tej kolejce. Musiałam zrobić zdjęcie tej obleganej miejscówki. I powiem wam, większy tu był tłumek niż w najsłynniejszej katedrze tego miasta. 
 
cukierkowo aż mdli (i nie bez zapłaty)
 
Wspinam się dalej. Po lewej stronie uliczki widzę wciśnięty miedzy domy maleńki kościółek Matki Bożej od Zdrowia. Niestety, zamknięty.
 
kościół to ten z biała elewacją
 
Podchodzę wyżej, a  tam już po lewej stronie mury obronne miasta, a po prawej widok na Adriatyk i jego brzeg. Schodzę po kilku schodkach w stronę morza, żeby zrobić zdjęcie  latarni morskiej i bunkra obronnego.
 
widok na latarnię morską i bunkier
 


wybrzeże

Jak zauważyliście wybrzeże jest tu bardzo interesujące – skaliste  i strome. Nie przeszkadza to turystom żądnym kąpieli morskich i słonecznych. Nieco dalej jest słynne kąpielisko – Plaża Balota. Na razie jeszcze jest tu mało ludzi, ale w sezonie może być dużo trudniej zrobić zdjęcie pustej plaży. Nawet teraz wyłaniają się gdzieś z kadru a to noga, a to głowa. Najlepszą porą do fotografowania tej plaży może być wschód słońca, bo wtedy turyści jeszcze smacznie śpią.  
 

Plaża Balota
 
Na plażę można zejść w kilku miejscach z uliczki Św. Krzyża. Pełno przy niej kawiarenek i restauracyjek z malutkimi tarasikami widokowymi dla gości. 
 
w lokalach tłoczno
 
Tam się nie wciskam. Korzystam z darmowego widoku z tarasu kościółka Św. Krzyża. W kadr wchodzi wyspa Św. Katarzyny z pałacykiem znanego niegdyś, a obecnie zapomnianego ekscentryka, kolekcjonera sztuki Ignacego Korwin-Milewskiego.
 
widok z balkonu kościoła Św. Krzyża 
 
a to widok na ów balkon
 

w pobliżu pozostałość murów miejskich z Bramą Św. Krzyża 

Za kościołem schodki prowadzące do legendarnego miejsca, do którego przybył sarkofag ze szczątkami patronki miasta świętej Eufemii. Legenda powiada, że świętą torturowano i skazano na śmierć w roku 304, a lwy, którym rzucono ją na pożarcie odmówiły konsumpcji. Pochowano ją w  solidnym rzymskim sarkofagu, który do roku 800 znajdował się w Konstantynopolu, skąd zabrało go morze i wyrzuciło na brzeg w Rovinj. Tyle legenda. A ja się zastanawiam, kto potem wtargał ten ogromny sarkofag na górę, gdzie go ustawiono w kościele, a potem katedrze. Prawda zapewne jest nudna, więc nie będziemy się nią zajmować.
 
krzyż upamiętniający miejsce wyrzucenia na brzeg sarkofagu św. Eufemii
 
Schodzę ulicą coraz niżej i wreszcie jestem na sporym, bardzo słonecznym i dosyć zatłoczonym placu. To Plac Marszałka Tito. Z jednej strony mam widok na przystań jachtową, na środku placu wdzięczy się fontanna z wodą pitną zwieńczona rzeźbą przedstawiającą chłopca z rybą (podobno ma on imię – Keko), po prawej widzę wieżę zegarową z kolejnym spotkanym podczas tej podróży weneckim lwem.
 
marina
 
Plac Marszałka Tito z widoczną wieżą zegarową
 
Keko (niby nadal chłopiec, ale sześćdziesiątkę już przekroczył)
 
lew z wieży zegarowej
 

Nie jest to jedyny lew w mieście, bo kiedy kieruję się w lewo, widzę efektowny łuk triumfalny zwieńczony kolejnym lwem. To tak zwany Łuk Balbiego. Powstał on na miejscu dawnej głównej bramy miejskiej w latach 70. siedemnastego wieku, kiedy burmistrzem miasta był Daniel Balbi. Stąd nazwa.
 
Łuk Balbiego
 
jeśli się dobrze przyjrzeć, to widać, że ten lew różni się pewnym anatomicznym szczegółem od pozostałych weneckich lwów
 
Przechodzę pod łukiem i rozpoczynam kolejną mozolną wspinaczkę. Tym razem po przejściu kilku małych uliczek  śmigam ulicą Grišia. To, zdaje się, najbardziej znana ulica miasta. Popatrzcie, jaki ma wypolerowany bruk. Krążą plotki, że to gospodynie codziennie rano go tak polerują, żeby ulica ładnie wyglądała.
 
ulica
Grišia
 
Od ulicy odchodzi milion zaułków, maleńkich uliczek, pełno tu sklepików, kawiarenek i innego drobiazgu. 
 

boczne uliczki

I wreszcie docieram na szczyt Wzgórza Św. Eufemii. Mijam niewielki kościółek św. Józefa i zostaję natychmiast przytłoczona ogromem bazyliki zbudowanej w stylu baroku weneckiego.
 
boczne wejście do bazyliki z płaskorzeźbą przedstawiającą św. Eufemię 
 
fronton
 

To już trzeci kościół zbudowany na tym miejscu (patronem pierwszego był św. Jerzy), a wszystkie trzeba było powiększać ze względu na popularność św. Eufemii, do której sarkofagu pielgrzymowały tłumy. Ów słynny sarkofag umieszczony jest w kaplicy za ołtarzem świętej. Zaś ołtarz główny poświęcony jest świętemu Jerzemu.
 
wykonany z marmuru karraryjskiego ołtarz główny
 
ołtarz boczny poświęcony św. Eufemii
 
marmurowy sarkofag
 

Obok katedry pyszni się najwyższa dzwonnica Istrii zwieńczona rzecz jasna rzeźbą przedstawiającą patronkę miasta. Z powodu niedawnej kontuzji kolana i na tę dzwonnicę się nie wdrapałam, ale i tak miałam przyjemne widoki na dachy miasta, kiedy schodziłam w dół kolejnymi uliczkami i schodkami.
 
siedemnastowieczna dzwonnica zbudowana na wzór dzwonnicy św. Marka w Wenecji
 
hełm dzwonnicy zwieńczony miedzianą pozłacaną figurą świętej Eufemii
 

schodkami w dół

dachy miasta

No, tu przynajmniej było cicho i spokojnie. Spotkałam jedynie dwie zbłąkane turystki, które ucieszyły się na wiadomość, że jednak idą w kierunku katedry. A ja nieoczekiwanie wylądowałam pod arkadami kościoła św. Tadeusza. Takie to niespodzianki przynoszą spacery bez planu.
 
jeszcze jedna uliczka
 
pod arkadami
 

W końcu dotarłam do bardziej uczęszczanych miejsc. Wypiłam kawę i mogłam wybrać się na krótki spacer nabrzeżem portowym. I już można pożegnać Rovinj.   
 
spokojne morze
 
a na skwerze kwitnie judaszowiec południowy 

Zdjęcia sama knociłam

2 komentarze:

  1. Cudeńka architektury... zazdraszczam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama się dziwię, że udało mi się dotrzeć do takich miasteczek. Wycisnęłam z nich, ile się dało.

      Usuń