Wyruszamy ze stacyjki kolejowej w Suściu.
Wypada więc najpierw przedstawić tę miejscowość. To wieś z
kilkusetletnią historią. My ślady przeszłości znaleźliśmy w parku noszącym imię
dumy Suśca – urodzonego tu w roku 1930 reżysera filmowego – Sylwestra
Chęcińskiego.
Znajdujemy tu i ślady wojennej historii okolicy.
Przed jednym z urzędowych budynków spotkamy zaś rzeźbę
przedstawiającą najsłynniejszych bohaterów filmów Chęcińskiego – Kargula i
Pawlaka. Wypada ich podpisać, bo, delikatnie mówiąc, nieco odbiegają swym
wyglądem od filmowego pierwowzoru.
Przechodzimy spacerkiem przez park i kierujemy się na
wygodną, znakowaną na zielono, ścieżkę turystyczną.
Doprowadza nas ona nad rzeczkę Jeleń, a właściwie niewielki
staw na niej. Tu przechodzimy na szlak niebieski idący razem z żółtym.
Od razu ruszamy na trasę, ale z kronikarskiego obowiązku
wypada dodać, że ta rzeka wypływa z pobliskiego stawu o nieoczekiwanej nazwie
Morskie Oko. Po zakończeniu trasy znalazłam chwilę, żeby tam zajrzeć. Niech
Jeleń ma udokumentowane pochodzenie.
Ta rzeka jest naprawdę urocza – raczej płytka, z
piaszczystym dnem i przezroczystą wodą.
Czasem kryje się przed nami wśród drzew. Te zapewniają
ochłodę w ciepły czerwcowy poranek.
A i sam szlak jest bardzo dobrze znakowany,
prowadzi przez suchy ładny las. Pojawiają się tu przyjemne dla oka skarpy.
Sami rozumiecie – czujemy się jak w dobrze znanej okolicy Skarżyska.
Na trasie spotykamy sympatyczną turystkę z Lublina – Monikę,
z którą pokonujemy wspólnie fragment szlaku do wodospadu na Jeleniu. Nie jest
on bardzo wysoki – ot, ledwo coś ponad 1,5 metra. Ale jakie to urocze
maleństwo! Jest największym wodospadem Roztocza i choćby z tego tytułu
zasługuje na pełną szacunku uwagę. W dodatku woda przelewa się tu z miłym dla
ucha łoskotem. Wodospad ma status pomnika przyrody nieożywionej.
W tym miejscu rozstajemy się z naszą nową znajomą. Mamy
jednak prezent od niej w postaci zdjęcia całej grupy. Dziękujemy, Moniko.
Monika wędruje dalej szlakiem niebieskim aż do ujścia
Jelenia do Tanwi. My zaś, bardziej niecierpliwi, skracamy drogę do tej rzeki
wybierając ścieżki żółtego szlaku.
I wreszcie jest – brzeg Tanwi. Początkowo rzeka szeroka,
spokojnie płynie.
Na naszym brzegu pojawiają się pomosty, a w oddali słychać
szum wody.
Tak, zbliżamy się do najsłynniejszego miejsca – nasza trasa
prowadzi tu, gdzie na Tanwi pojawiają się niewielkie kamienne progi, woda
przepływa po nich z łoskotem, tworzy kaskady. Jest coraz głośniej, bo choć
kaskady nie są wysokie, ale jest ich tyle, że wspólnie mocno hałasują.
Idąc żółtym szlakiem poruszamy się z biegiem rzeki w pewnym
oddaleniu od niej. Dlatego trzeba podchodzić bliżej lub się odwracać, żeby
sfotografować „szumy”.
Widzimy pomosty na przeciwległym brzegu – tamtędy prowadzi
szlak niebieski i czerwona ścieżka spacerowa. Zamierzamy przejść i tamtym
brzegiem.
Najpierw jednak oddalamy się nieco od „szumów”, żeby podejść
do ruin przedwojennej stanicy harcerskiej „Olbrychtówka” zbudowanej w roku
1938. Jak się nietrudno domyślić, wybuch wojny zakończył działalność stanicy,
którą spalili Niemcy. To, co oglądamy to zapewne pozostałości tamy, która
tworzyła nieduży zalew.
Zatrzymujemy się i przy miejscu, gdzie z rąk niemieckich
żołnierzy zgiął ostatni administrator stanicy, dwudziestodziewięcioletni
Władysław Skroban.
Wracamy w pobliże kładki, którą dopiero co przechodziliśmy
przez Tanew.
Tu szukamy zachwalanego przez przewodniki Źródełka Miłości.
Wypicie wody z niego zapewnia podobno spełnienie marzeń. No, nie wiem… Na widok
tej wody mam jedno marzenie – nie zatruć się po jej wypiciu. Czyli lepiej się wycofać.
Omijamy źródełko szerokim łukiem i wracamy na brzeg rzeki. Teraz
jesteśmy bliżej nurtu.
Woda kaskadami zdaje się płynąć prosto na nas. Widok i
odgłosy niezapomniane.
Stopniowo woda się uspokaja, brzeg staje się szerszy i
bardziej trawiasty. Zdecydowanie rozstaliśmy się z „szumami”. Nawet trochę
zazdroszczę tym, którzy teraz podchodzą do rzeki od strony parkingu, do którego
my zmierzamy.
Znajdujemy przyjemny skrót i z łatwością docieramy na
parking, gdzie urządzamy krótki odpoczynek. Przy okazji warto zatrzymać się
przy niewielkim pomniczku w miejscu, gdzie Józef Piłsudski przekroczył w roku
1901 granicę rosyjsko-austriacką. Do tego wydarzenia nawiązują też ustawione
przy szlaku budki graniczne, które z powodu znalezienia skrótu ominęliśmy.
Rezygnujemy z dalszego poruszania się szlakiem niebieskim,
zamierzamy iść znakowaną na zielono ścieżką spacerową. Może by się to udało,
gdyby nie fakt, że początkowo od parkingu prowadzą równocześnie znaki zielone i czerwone. Ani się człowiek
obejrzał, a już przegapił ich rozejście się. Cóż więc robić? Sięgam po mapę, a
tam widzę świetną drogę, która bez szlaku prowadzi w kierunku Suśca. Nią
idziemy.
I tak docieramy luksusowo na miejsce, gdzie byliśmy rano.
Zamykamy wycieczkową pętelkę.
Trasa liczyła 12 kilometrów. Była bardzo ładna i nietrudna,
choć niektórym wydawała się męcząca. Pełna trasa niebieskim szlakiem z Suśca do
Suśca jest dłuższa o 5 kilometrów i zapewne też godna polecenia. Obie nadają
się na rower, chociaż w okolicy „szumów” warto pojazd prowadzić, żeby nie
tracić wrażeń. Jest też możliwy wariant najkrótszy – to ten z parkingu w
Rebizantach. Ale to już nie wycieczka, a spacer.
Zdjęcia mojego wyrobu
Spojrzałem w mapę, gdzie to, bo trasę zrobiliście piękną. Szkoda, że (dla mnie) to już trochę koniec świata. ;-) Jak dotąd najdalej byłem w Lublinie oraz okolicach i dobrze to wspominam.
OdpowiedzUsuńWszystko jest względne. My tam nigdy nie jeździliśmy, bo wydawało się daleko, a w rzeczywistości od nas to bardzo blisko. Czasem warto zaryzykować. :)
UsuńMimo wszystko z Świętokrzyskiego ciut bliżej niż z Gdyni. ;-)
UsuńAle powoli zaczyna mi się układać pomysł na urlop w 2026. Kiedyś byłem w Lublinie i okolicach i czuję niedosyt.
No to kombinujmy. Ja ostatnio się zastanawiam, jak daleko jest ze Świętokrzyskiego nad morze. Też jakby koniec świata, ale warto pomyśleć...
UsuńPociągiem, to pewnie z jedną przesiadką w Warszawie, lub Łodzi (Widzew, czy Kaliska). Od czasu remontów przyjemnie się jeździ.
UsuńSamochodem, przez Piotrków i potem A1 całkiem przyjemnie (pomijając samą jazdę 74 z Kielc w raz z tirami), choć A1 w sezonie wakacyjnym i weekendy mocno się korkuje (ja sam preferuję wyjazdy i powroty w środku tygodnia).To jakieś 5-6h godzin spokojnej jazdy + przerwy.
S7 może kusić, ale tam czasem jesień średniowiecza jeśli chodzi o kulturę na drodze.
Dziękuję za informacje. Mam o czym myśleć. Z tym, że samochód odpada, bo go nie mam. Dopiero w czasie pandemii, kiedy właściwie padła komunikacja publiczna, zrozumiałam, że brak auta i prawa jazdy to poważne życiowe utrudnienie.
UsuńSamochód ma swoje zalety, ale potrafi być kulą u nogi, choćby dlatego, że po wycieczce trzeba po nie wrócić i mieć w perspektywie powrót autem będąc zmęczonym (nie raz z tego powodu wybieram krótsze trasy, aby potem bezpiecznie prowadzić samochód). No i nie wszędzie się da nim zaparkować. Jako dojazd do punktu wypadowego na różne spacery jest dobry.
UsuńTeż widzę te problemy. Dlatego na odleglejsze wypady (jak choćby Sandomierz) wolimy wybrać się pociągiem, żeby i kierowcy mieli radość z wypadu, a w pociągu mogli odpocząć po wycieczce. Czasem jednak i pociąg potrafi mocno dokuczyć - podczas wyjazdu naszej grupy pod Warszawę złapaliśmy takie opóźnienie w drodze powrotnej, że koszmar. Ale minęło trochę czasu i już się o tym nie pamięta. :)
Usuń