Na ostatnią niedzielę listopada zaplanowałam zupełnie inną
trasę. Mój plan legł w gruzach, gdy rano okazało się, że świat spowiła mgła. W
tej sytuacji bezpieczniej było wybrać się gdzieś niedaleko albo wcale.
Zwyciężył pierwszy wariant. Dla mnie była to powtórka z trasy sprzed miesiąca,
którą przeszłam sama w piękny, choć
wietrzny październikowy dzień. Tak, tak – wybraliśmy się teraz mała grupką nad
zalew na Żarnówce w Mostkach (tu link do poprzedniej relacji dla porównania).
Jak
widać na zdjęciu, okolice zalewu straciły barwy – wszystko zassała mgła. Nawet
chmur na niebie nie było. Szliśmy we wszechobecnej szarości.
Skręciliśmy wraz
ze szlakiem zielonym w las. Z przykrością zauważyłam, że kolorowe jesienne
liście straciły barwy i swoje miejsce na gałęziach drzew, wśród trawy
prześwitywały resztki niedawnego śniegu.
Zniknęły nawet liście dębu z kulkami
galasówki dębianki. Ledwo gdzieś tam wypatrzyliśmy kilka ostatnich – nic, tylko
z większości muszki już się wylęgły. Dotarliśmy do wsi Kaczka.
Tym razem nie
udało się sfotografować zalewu – po prostu stał się prawie niewidoczny we mgle.
Koledzy nie widzieli nowych butów drewnianego pszczelarza w Starym Stawku,
poszliśmy więc przywitać się z nim.
Wygląda na zadowolonego ze śniegowej posypki na kapeluszu.
Wróciwszy na szlak
pomaszerowaliśmy lasem.
Znów wypadało zajrzeć nad rozlewiska Żarnówki,
przyjrzeć się znajomym drzewom.
Teraz jednak droga była nieco trudniejsza, bo musieliśmy
pokonywać dorodne kałuże.
Kolejne spotkanie z Żarnówką miało miejsce już w
drodze powrotnej, po przejściu na szlak czerwony rowerowy.
Pamiętając o
miejscu, gdzie zostałam poprzednio zassana przez błotnisty teren, podeszłam
ostrożnie do rzeki. Tym razem zauważyłam, że przez ostatni miesiąc bobry
solidnie się tu napracowały. Za jakiś czas na pewno zbudują tu jakąś tamę albo
przynajmniej żeremie.
Wraz z rzeką zbliżaliśmy się do zalewu.
Nadrzeczne łąki,
takie malownicze w październiku, teraz ledwo przezierały we mgle. Żaden
obłoczek nie płynął nad nimi. Niestety…
Najbardziej zaskoczył nas zalew, który
był ledwo widoczny. Szara monotonna toń zlewała się z niewidzialną linią
horyzontu. I po zalewie.
Jedynie niewielka jego część oddzielona mostem
pontonowym dała się zauważyć – było blisko do słabo widocznego brzegu.
Gdzieś
daleko we mgle majaczyły dwa łabędzie i łódka z wędkarzami. Za daleko –
obiektyw nie był w stanie ich zarejestrować. O widokach na przeciwległy brzeg
zalewu można było tylko pomarzyć.
Przed zakończeniem relacji zaprezentuję
jeszcze dwa zdjęcia – jedno sprzed miesiąca, drugie z ostatniej wycieczki. I
nie myślcie, że narzekam. Po prostu chcę pokazać różnicę w wyglądzie okolicy.
A
wycieczka we mgle wbrew pozorom była bardzo udana – było ciepło, częściowo
ukryty świat stał się ciekawszy, a w towarzystwie czas mijał szybciej niż na
samotnej wędrówce.
Tym razem trasa liczyła 10 kilometrów, bo nie trzeba było
dreptać na przystanek autobusowy. Mapka taka sama, jak miesiąc temu, to nie powtarzam.
Zdjęcia – Edek i ja


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz