Pod koniec lutego (tu link) byliśmy na przyjemnej wycieczce
z Tumlina do Zagnańska. Szliśmy szlakiem czerwonym, ale już wtedy kusiła mnie
droga równoległa do szlaku, biegnąca nieco bardziej na południe. Obiecałam sobie wybrać
się nią kiedyś. I właśnie teraz udało mi się ten pomysł zrealizować.
Wystartowaliśmy, jak poprzednio, w Tumlinie. Tym razem słońce towarzyszyło nam
przez cały dzień.
Droga, początkowo dobra, głębiej w lesie
była rozjeżdżona przez ciężki sprzęt, a wzdłuż niej zalegały sterty ściętych
pni.
Postanowiłam więc, że sprawdzimy, co się kryje na małej polance w lesie po
prawej stronie. Mapa zapowiadała przepływającą przez nią rzekę. I na zapowiedzi
się skończyło. W miejscu rzeki napotkaliśmy coś w rodzaju niezbyt szerokiej,
płytkiej kałuży.
Dzięki temu nie musieliśmy zawracać do szlaku, a dotarliśmy do
niego nową, bardzo wygodną leśną drogą. Tam na pniach takie "grzybobranie":
Zatęskniliśmy za nią zaraz po
wkroczeniu na okropnie rozjeżdżony, błotnisty szlak. W pobliżu miejsca, gdzie
przecina go rzeka Sufraganiec, zrobiło się jeszcze trudniej, bo na drodze musieliśmy
omijać solidne kałuże.
Za to widok meandrów Sufragańca wynagradzał trudy
wędrówki.
Za rzeką zeszliśmy ze szlaku i wybrali się na zaplanowaną przeze mnie
trasę nieznaną drogą.
Z mapy wynikało, że można od niej się nieco oddalić i podejść
do Sufragańca w jego dalszym biegu. Rzeczywiście, było to możliwe. Początkowo
rzeka nas zawiodła – nijaka była. Ale… Wystarczyło pójść nieco głębiej w las
wzdłuż niej i już spotykaliśmy urocze meandry, przyjemne rozlewiska.
Wciągnęło nas podziwianie rzeki, ale pilnowałam, żeby na czas zawrócić do
drogi, bo miałam w planie jeszcze inne spotkania z przyrodą. Na razie prawie
wdepnęłam w niecodzienne grzyby. Okazało się, że to lejkowiec dęty – może
trochę ciemny, ale jaka rzadkość!
Po powrocie do zaplanowanej drogi
wypatrywaliśmy ścieżek prowadzących znów do rzeki. Były. Korzystaliśmy z nich
ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć na liściach podczas schodzenia. I znów
nagroda – dzikie ostępy z rozlewiskami. Sama radość dla oczu i ducha.
Na jednej
ze ścieżek napotkałam leżącą na ziemi gałąź z tak zwanymi „lodowymi włosami”.
Nie było to nasze pierwsze spotkanie z tą ciekawostką przyrodniczą, ale myślę,
że warto ją tu pokazać. Poprzednie wypatrzyliśmy w Łysogórach (tu link).
Przechodziliśmy
obok zapowiadanego przez mapę strumyka – słabo – wysechł i pozostał po nim jeno
przyjemny wąwóz. Dał nam możliwość kolejnego dotarcia do rozlewisk w obniżeniu
terenu.
Kolega Ed znudził się najwyraźniej monotonnymi zejściami do rzeki i
powrotami od niej, domagał się powrotu na szlak. Obietnicą spotkania z
pomnikową jodłą i źródełkiem udało mi się go zachęcić do pozostania na drodze.
Nie zwodziłam – jodła rośnie wprawdzie w niewielkim oddaleniu od drogi, ale jest
tak dorodna, że nie sposób jej nie zauważyć. Nosi dostojne imię Helena, ma 335
cm obwodu pnia i wyrosła na ponad 30 metrów (wiadomości zaczerpnęłam z uchwały
Rady Gminy Zagnańsk z roku 2017 o ustanowieniu pomników przyrody).
Niedaleko jodły wypatrzyliśmy 2 miejsca mogące być strumieniami. Zeszliśmy wzdłuż
wyschniętego do rozlewiska, a potem wzdłuż cieknącego strumyczka podeszli do
miejsca, które ewidentnie może być jego źródłem. Niezbyt spektakularne to
źródełko.
Kolejny powrót do drogi zaskoczył nas spotkaniem z pomnikowym bukiem
o imieniu Tobiasz (ciekawe, kto i dlaczego wymyśla te imiona). Buk jest
potężniejszy niż Helena – ma 470 cm obwodu, wzrostem dorównuje jodle.
Za nim
dalsza droga jest tak doskonała, że aż miło nią iść i prowadzi prosto do polanki
z pomnikiem.
Na polance zrobiliśmy mały postój, a potem pomaszerowali przez las
w kierunku Zagnańska. Pamiętam, że w lutym ta droga była trudna do przejścia,
bo zawalona pozostałościami po wyrębie. Teraz było dużo lepiej, ale czasem
marsz utrudniały kałuże.
Zatrzymaliśmy się na kilka chwil przy krzyżu
partyzanckim i spokojnie dotarli do skraj lasu.
krzyż będzie lepiej widoczny za jakieś sto lat, kiedy buki w jego otoczeniu będą dużo potężniejsze, a on pozostanie nadal drobny
Tu postanowiłam podejść do
ulicy Przemysłowej, gdzie w lesie znajduje się tajemniczy kamienny posąg.
Szukaliśmy go dobre pół godziny – bez skutku. Podejrzewam, że spowodowane to
było dużą ilością ściętych gałęzi, które zasłaniały podłoże i utrudniały
zobaczenie czegokolwiek. Nic to, pierwsze koty za płoty, spróbujemy powtórzyć
poszukiwania innym razem.
Zostało już niewiele czasu do odjazdu pociągu,
pomaszerowaliśmy więc ulicami Zagnańska do stacji. I po wycieczce.
Trasa
liczyła 13 kilometrów. Już chyba sama lektura wpisu uświadomiła czytelnikom, że
nie była łatwa, a to za sprawą licznych utrudnień po wyrębie. Jej sporą część
stanowi wprawdzie szlak rowerowy, ale w obecnym stanie trudno by się tam przebić
rowerem przez błoto i koleiny. Może latem…
A, nie wiecie, skąd tytuł wpisu – otóż
podczas prawie całej drogi w pobliżu rzeki czułam w lesie uroczy delikatny
zapach. To pachniał czosnek niedźwiedzi. Widocznie jego cebulki tkwią w ziemi i
wydają taki miły zapach.
Zdjęcia – Edek
i ja














Brak komentarzy:
Prześlij komentarz