czwartek, 20 listopada 2025

W lesie pachnącym czosnkiem niedźwiedzim

Pod koniec lutego (tu link) byliśmy na przyjemnej wycieczce z Tumlina do Zagnańska. Szliśmy szlakiem czerwonym, ale już wtedy kusiła mnie droga równoległa do szlaku, biegnąca nieco bardziej na południe. Obiecałam sobie wybrać się nią kiedyś. I właśnie teraz udało mi się ten pomysł zrealizować. Wystartowaliśmy, jak poprzednio, w Tumlinie. Tym razem słońce towarzyszyło nam przez cały dzień. 
 

Droga, początkowo dobra, głębiej w lesie była rozjeżdżona przez ciężki sprzęt, a wzdłuż niej zalegały sterty ściętych pni. 
 
najpierw tak
 
potem tak
 
Postanowiłam więc, że sprawdzimy, co się kryje na małej polance w lesie po prawej stronie. Mapa zapowiadała przepływającą przez nią rzekę. I na zapowiedzi się skończyło. W miejscu rzeki napotkaliśmy coś w rodzaju niezbyt szerokiej, płytkiej kałuży. 
 

Dzięki temu nie musieliśmy zawracać do szlaku, a dotarliśmy do niego nową, bardzo wygodną leśną drogą.  Tam na pniach takie "grzybobranie":
 
kisielnica kędzierzawa
 
nieco upiorny próchnilec gałęzisty
 
Zatęskniliśmy za nią zaraz po wkroczeniu na okropnie rozjeżdżony, błotnisty szlak. W pobliżu miejsca, gdzie przecina go rzeka Sufraganiec, zrobiło się jeszcze trudniej, bo na drodze musieliśmy omijać solidne kałuże. 
 

Za to widok meandrów Sufragańca wynagradzał trudy wędrówki. 
 

Za rzeką zeszliśmy ze szlaku i wybrali się na zaplanowaną przeze mnie trasę nieznaną drogą. 
 

Z mapy wynikało, że można od niej się nieco oddalić i podejść do  Sufragańca w jego dalszym biegu. Rzeczywiście, było to możliwe. Początkowo rzeka nas zawiodła – nijaka była. Ale… Wystarczyło pójść nieco głębiej w las wzdłuż niej i już spotykaliśmy urocze meandry, przyjemne rozlewiska. 
 


Wciągnęło nas podziwianie rzeki, ale pilnowałam, żeby na czas zawrócić do drogi, bo miałam w planie jeszcze inne spotkania z przyrodą. Na razie prawie wdepnęłam w niecodzienne grzyby. Okazało się, że to lejkowiec dęty – może trochę ciemny, ale jaka rzadkość! 
 
prawdziwka trzeba mi pokazać, a lejkowiec dęty sam się pcha w obiektyw
 
Po powrocie do zaplanowanej drogi wypatrywaliśmy ścieżek prowadzących znów do rzeki. Były. Korzystaliśmy z nich ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć na liściach podczas schodzenia. I znów nagroda – dzikie ostępy z rozlewiskami. Sama radość dla oczu i ducha. 
 



Na jednej ze ścieżek napotkałam leżącą na ziemi gałąź z tak zwanymi „lodowymi włosami”. Nie było to nasze pierwsze spotkanie z tą ciekawostką przyrodniczą, ale myślę, że warto ją tu pokazać. Poprzednie wypatrzyliśmy w Łysogórach (tu link).
 
lodowe włosy
 
na innym pniu ślady korników jak płaskorzeźba
 
Przechodziliśmy obok zapowiadanego przez mapę strumyka – słabo – wysechł i pozostał po nim jeno przyjemny wąwóz. Dał nam możliwość kolejnego dotarcia do rozlewisk w obniżeniu terenu. 
 



Kolega Ed znudził się najwyraźniej monotonnymi zejściami do rzeki i powrotami od niej, domagał się powrotu na szlak. Obietnicą spotkania z pomnikową jodłą i źródełkiem udało mi się go zachęcić do pozostania na drodze. Nie zwodziłam – jodła rośnie wprawdzie w niewielkim oddaleniu od drogi, ale jest tak dorodna, że nie sposób jej nie zauważyć. Nosi dostojne imię Helena, ma 335 cm obwodu pnia i wyrosła na ponad 30 metrów (wiadomości zaczerpnęłam z uchwały Rady Gminy Zagnańsk z roku 2017 o ustanowieniu pomników przyrody). 
 
 

Niedaleko jodły wypatrzyliśmy 2 miejsca mogące być strumieniami. Zeszliśmy wzdłuż wyschniętego do rozlewiska, a potem wzdłuż cieknącego strumyczka podeszli do miejsca, które ewidentnie może być jego źródłem. Niezbyt spektakularne to źródełko. 
 
rozlewisko dopływu Sufragańca
 
to zielone "coś" to nie futrzana czapka zagubiona w lesie, a jesienna szata źródełka 
 
Kolejny powrót do drogi zaskoczył nas spotkaniem z pomnikowym bukiem o imieniu Tobiasz (ciekawe, kto i dlaczego wymyśla te imiona). Buk jest potężniejszy niż Helena – ma 470 cm obwodu, wzrostem dorównuje jodle. 
 


Za nim dalsza droga jest tak doskonała, że aż miło nią iść i prowadzi prosto do polanki z pomnikiem. 
 

Na polance zrobiliśmy mały postój, a potem pomaszerowali przez las w kierunku Zagnańska. Pamiętam, że w lutym ta droga była trudna do przejścia, bo zawalona pozostałościami po wyrębie. Teraz było dużo lepiej, ale czasem marsz utrudniały kałuże. 
 

Zatrzymaliśmy się na kilka chwil przy krzyżu partyzanckim i spokojnie dotarli do skraj lasu. 
 
krzyż będzie lepiej widoczny za jakieś sto lat, kiedy buki w jego otoczeniu będą dużo potężniejsze, a on pozostanie nadal drobny 
 
Tu postanowiłam podejść do ulicy Przemysłowej, gdzie w lesie znajduje się tajemniczy kamienny posąg. Szukaliśmy go dobre pół godziny – bez skutku. Podejrzewam, że spowodowane to było dużą ilością ściętych gałęzi, które zasłaniały podłoże i utrudniały zobaczenie czegokolwiek. Nic to, pierwsze koty za płoty, spróbujemy powtórzyć poszukiwania innym razem. 
 
z braku posągu sztuczny zbiornik na skraju lasu
 
Zostało już niewiele czasu do odjazdu pociągu, pomaszerowaliśmy więc ulicami Zagnańska do stacji. I po wycieczce. 
Trasa liczyła 13 kilometrów. Już chyba sama lektura wpisu uświadomiła czytelnikom, że nie była łatwa, a to za sprawą licznych utrudnień po wyrębie. Jej sporą część stanowi wprawdzie szlak rowerowy, ale w obecnym stanie trudno by się tam przebić rowerem przez błoto i koleiny. Może latem… 
 
mniejsze czarne kropki to  miejsca pomnikowych drzew
 
A, nie wiecie, skąd tytuł wpisu – otóż podczas prawie całej drogi w pobliżu rzeki czułam w lesie uroczy delikatny zapach. To pachniał czosnek niedźwiedzi. Widocznie jego cebulki tkwią w ziemi i wydają taki miły zapach. 
 
Zdjęcia – Edek i ja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz