Planowana była na bogato – ośnieżone drzewa, ciekawa trasa,
którą dawno nie chodziliśmy, poszukiwanie ukrytej w lesie ciekawostki. No i
kicha. Z całego planu ostała się jeno trasa, którą dawno nie chodziliśmy.
Wyruszyliśmy ze stacji w Tumlinie i zaraz trafiliśmy na
szlak czerwony prowadzący porządną leśną drogą. Ledwo zrobiliśmy parę kroków,
słońce schowało się za chmury. Z plusów pogodowych należy wymienić fakt, że w
lesie nie czuło się uciążliwego wiatru.
A ten las ciemny, bo jodłowy i bez słońca. Oczekiwany śnieg
stopniał, ledwo nieco resztek zalegało na ziemi. Głębiej w lesie natrafialiśmy
na dorodne buki.
Dalej solidna droga zmieniła się w przyjemną turystyczną
ścieżkę – taką z zamarzniętymi kałużami, nierówną. Od razu raźniej się zrobiło
na duszy.
Ta okolica oferuje miłe spotkanie z meandrami Sufragańca.
Koniecznie trzeba je sfotografować. Zawsze się to robi, to i tym razem też.
Spotkanie z rzeczką zapowiada, że niedługo dotrzemy do
punktu wypoczynkowego na szlaku. I tak jest. Tu chwila postoju, rzut oka na
tablice informacyjne i można maszerować dalej.
Do lasu wreszcie zagląda na chwilę kilka słonecznych
promieni.
Na szczycie Sosnowicy warto odnotować tablicę z informacją o
zdobyciu kolejnego szczytu w Koronie Gór Świętokrzyskich. Jest ona dla nas
nowa, bo pomnik upamiętniający sformowanie 4 Pułku Legionów AK był pokazywany
na blogu bardzo często, żeby nie powiedzieć w każdej relacji z Sosnowicy (a
bywaliśmy tu dawniej prawie raz w roku).
jak już sfotografujemy wszystkie te tablice, przyznamy sobie honorową odznakę Korona Gór Świętokrzyskich, chociaż i tak większość z nas już te szczyty zdobywała nie raz, nie dwa...
Co teraz? Można zacząć odwrót na północ, albo zajrzeć do
kamieniołomu piaskowca Sosnowica. Wybieramy drugą opcję, bo właśnie słońce
ładnie świeci i powinno dodać urody czerwonym ścianom wyrobiska.
Poza tym okazuje się, że jeden z kolegów jeszcze w tym
kamieniołomie nie był. Nie można mu odmówić spotkania z nim. Spacerujemy więc
po wyrobisku.
I wreszcie ruszamy zaplanowaną drogą na północ. Na początku
jest dosyć trudno – droga rozjeżdżona, zawalona gałęziami, trudna do przebycia.
Na szczęście koleiny zamarznięte i jakoś daje się iść, ale stopa do tej pory
odczuwa skutki tamtej przeprawy.
Dopiero w okolicy partyzanckiego krzyża droga się poprawia.
Teraz maszerujemy z przyjemnością, choć słońce raz wygląda zza chmur, raz się chowa..
Po wyjściu z lasu na skraju Zagnańska stwierdzamy, że jeśli
dziarsko ruszymy przed siebie, to zdążymy na wcześniejszy pociąg. Tak nas ta
nadzieja uskrzydliła, że już nic więcej nie szukamy, prujemy na stację. Na
pociąg zdążyliśmy. I po wycieczce.
Trasa liczyła 12,5 kilometra. Poza odcinkiem wyrębu lasu
była nietrudna i przyjemna. W cieplejsze dni odpowiednia na rower. Dodam, że rowerem można jechać szosą Zagnańsk - Kielce, ale panuje na niej spory ruch.
Zdjęcia - ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz