Wiedziałam, że bardzo chcę zwiedzić to osiedle. Plan miałam
całkiem dobry. Niestety – pogoda od samego rana psuła się systematycznie i w
końcu zmusiła mnie do odwrotu.
Mój spacer po tym osiedlu zaczęłam w miejscu,
gdzie znajduje się pałacyk jego założyciela – Karola Scheiblera.
W drugiej
połowie XIX wieku ów przemysłowiec nabył tereny dawnej (z XV wieku) osady
młyńskiej, w której jeden z młynów należał do miejscowego proboszcza, co dało
późniejszą nazwę całej okolicy. Scheibler miał wielkie plany dotyczące tych
terenów. Zaczął od wybudowania niezbyt wykwintnej własnej siedziby, o której
reprezentacyjny wygląd zadbała dopiero wdowa po nim.
Obecnie w tym pałacu
mieści się Muzeum Kinematografii. Można też oglądać mające robić wrażenie na gościach salony pani
Scheiblerowej.
Z jednego z wcześniejszych wpisów możecie pamiętać, że teren
przed pałacykiem to dwa wspaniałe parki – Źródliska I i II. I one były częścią
kompleksu należącego do Scheiblera.
Po przejściu za parkowe ogrodzenie możecie
się znaleźć w kolejnym miejscu – to osiedle robotnicze, zbudowane dla
pracowników zakładów Scheiblera.
Poziom życia, jaki oferowało swoim
mieszkańcom, może zaskoczyć każdego, kto zna warunki życia robotników choćby z
lektury „Ziemi obiecanej”. Oprócz murowanych domów wielorodzinnych i komórek na
węgiel czy zapasy zajdziemy tu szkołę, sklepy, remizę strażacką, bocznicę
kolejową, ba nawet szpital.
Znalazłam w sieci informację, że projektantem tego
osiedla był jeden z najlepszych łódzkich
architektów – Hilary Majewski. Nikt więc nie może powiedzieć, że fabrykant
rzucił robotnikom byle ochłap.
Ostatnio osiedle zostało odrestaurowane, w
dawnych famułach (tak nazywano domy robotnicze) mieszkają lokatorzy, w
niektórych mieszczą się instytucje kultury, w konsumach zaś restauracje.
Czasem
się tylko słyszy, że to osiedle nie jest bardzo popularne. Rzeczywiście nie ma tu takich tłumów jak w
Manufakturze. Wymyślono więc zabawny sposób na jego spopularyzowanie. To tak zwany
„Koci szlak”, czyli możliwość przejścia uliczkami Księżego Młyna w poszukiwaniu
niewielkich kotków autorstwa kieleckiego rzeźbiarza, Sławomira Micka. Nietrudno
się domyślić, że podjęłam to wyzwanie. Koty symbolizują zajęcia mieszkańców
osiedla, ich prostą codzienność. Odnalezienie wszystkich nie jest łatwe –
musiałam korzystać z uprzejmej pomocy mieszkańców, a jednego kota nie uda się
znaleźć, bo ktoś go ukradł.
Kiedy tak już przejdziemy przez osiedle robotnicze,
znajdziemy się na terenie fabrycznym. Trzeba przyznać, że jest bardzo rozległy.
Tworzyły go przędzalnia, farbiarnia,
magazyny i nie wiem, co jeszcze. Część tych budynków jest odrestaurowana –
mieszczą się tam lokale mieszkalne, restauracje, sklepy.
Cześć pozostaje
nieodnowiona.
W czasach, gdy fabryka pracowała pełną parą, właściciel chciał
mieć ją „na oku”. Stąd też jego willa znajdowała się w pobliżu, a dom, a raczej
pałac, który wybudował dla córki z rodziną, jest zlokalizowany po drugiej
stronie ulicy Przędzalnianej. Nie zapominajmy, że mąż owej córki – Edward
Herbst był dyrektorem, a po śmierci teścia jednym ze współwłaścicieli jego
zakładów. Z okien rezydencji czy z eleganckiego ogrodu wokół niej widać
zabudowania fabryczne.
Obecnie w owym pałacu mieści się Muzeum Pałac Herbsta,
oddział Muzeum Sztuki. Nie opisuję moich wrażeń ze zwiedzania fabrykanckich
pałaców w Łodzi, bo każdy o nich pisze, ale bez zawstydzenia przyznam, że ten
pałac wywarł na mnie największe wrażenie. Imponuje rozmachem, pięknymi
wnętrzami, piecami, umeblowaniem i witrażami. Nie bez znaczenia jest też
malutki drobiazg – urocze secesyjne wyposażenie tak zwanego panieńskiego pokoju
i piękne okazy szkła francuskiego mistrza Emila Gallé.
Zanim pogoda tego dnia kompletnie się popsuła, zdążyłam pospacerować
jeszcze w ogrodzie wokół pałacu Herbsta.
Nie zaglądałam do pałacowej wozowni i
stajni, bo deszcz nadciągał.
Skryłam się przed nim w zacisznej restauracji
zajmującej budynek niegdysiejszego browaru na Księżym Młynie. Mam
jeszcze do obejrzenia ekspozycję Muzeum Księży Młyn. Po prostu powinnam zajrzeć
do Łodzi jeszcze raz.
Żeby jednak nie kończyć wpisu informacjami o tym, jakie mam manko turystyczne w Łodzi, zaprezentuję jedno skromne miejsce – staw za ogrodzeniem pałacu
Herbsta, gdzie czekałam na godzinę otwarcia pałacu dla zwiedzających. Myślę, że
to przyjemne miejsce spacerów dawnych i obecnych mieszkańców osiedla. Teraz jednak
jest tu pewnie dużo spokojniej niż dawniej, gdy fabryka Scheiblera pracowała i
hałasowała pełną parą.
Tym wpisem kończę moje opowieści o wycieczce do Łodzi.
Resztę wspomnień zostawiam dla siebie.
Zdjęcia
nadal tylko mojego autorstwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz