Czasem
ulegam pokusie odejścia od koedukacji na naszych wycieczkach i wybieram się na
trasę z koleżankami. Tak było w sobotę.
Trasa
nie była długa – nieco ponad 9 kilometrów – ale całkiem przyjemna i pełna
wrażeń.
Na
początku zwiedzałyśmy Zagnańsk i Zachełmie. I nie będę owijać w bawełnę – młyn
Chojeckiego nie zrobił na nas wrażenia. Ale za to udało nam się wypatrzyć
miejsce, gdzie znajduje się ciekawy drewniany krzyż. Znacie go wszyscy z herbu naszego województwa. To karawaka,
albo krzyż lotaryński.
ślady przeszłości
drewniany krzyż
Kolejny
ciekawy obiekt na naszej trasie to kościół pod wezwaniem Św. Rozalii i św.
Marcina. Powiecie – nic ciekawego, tyle już razy go widzieliśmy. Nie macie
racji. Nawet, jeśli wiele razy go już widzieliście. A zwiedzaliście wnętrze?
Historię tego oryginalnego zabytku znacie?
Kościół
został wybudowany pod koniec 17. wieku przez biskupa krakowskiego Andrzeja
Trzebickiego.
Łabędź - herb fundatora kościoła
Wystarczy popatrzeć na bryłę kościoła uważnym okiem i zaraz się
zauważy, że nie jest jednolita, a we wnętrzu ta świadomość wręcz się narzuca –
to jakby kilka różnych połączonych budynków. I tak właśnie jest. Kościół
dwukrotnie rozbudowywano – raz na przełomie 19. i 20. wieku, a potem w latach
po 2. wojnie światowej.
kościół p.w. św. Rozalii i św. Marcina w Zagnańsku
ten sam kościół namalowany na plafonie
chrzcielnica przed kościołem
osiemnastowieczna figura św. Jana Nepomucena
Miałyśmy
dużo szczęścia, bo trafiłyśmy na czas sprzątania wnętrza i uprzejme panie z
odkurzaczami pozwoliły nam swobodnie obejrzeć i sfotografować wszystko, co nas
interesowało. A, uwierzcie mi, jest tego sporo. Tu tylko mała porcja tego, co nas zachwyciło.
rokokowe ołtarze patronów świątyni
malowidła wewnątrz kopuły
tej postaci chyba nie muszę przedstawiać
rzut oka na wnętrze kościoła
Następnym
punktem programu był oczywiście pobliski kamieniołom Zachełmie. Znacie te
historie związane z odkrytym tam tetrapodem, skałami, które mają miliony lat i
leżą dziwnie poukładane, śladami prehistorycznych żyjątek, więc wiecie, co
oglądałyśmy. Prób wyniesienia skał nie było – toż to ciężkie jak jasny gwint,
kto by nam to dźwigał?
ściany kamieniołomu
Z
jasnością wzroku, typową dla pań, wypatrzyłyśmy oznakowanie czarnego szlaku
rowerowego i podążyłyśmy za nimi do zalewu w Zachełmiu. Miejsce sprzyja
piknikowi, no to się go tam zrobiło.
wiosenny zalew na Bobrzy
A
potem w las i do Występy. W ramach
porównań z przeszłością zamieszczę zdjęcie tej samej, co zawsze kapliczki. To
okazja, żeby podziwiać jej najnowsze ozdoby.
leśna ścieżka
nowe szaty kapliczki
jeszcze jedna kapliczka z Występy
W
Występie wdrapałyśmy się na pola, skąd miałyśmy widoki na Góry Świętokrzyskie.
I właściwie to już było wszystko, co nas interesowało. Nastąpił powrót do domu.
Góry Świętokrzyskie na horyzoncie
Na
koniec małe podsumowanie. Jak się wędruje z samymi babeczkami? Świetnie!
Wprawdzie zawsze znajdzie się jakaś jedna, co się musi rządzić, bo niby zna
trasę, ale poza tym w grupie panuje nastrój radosny i zgodny. A jaka współpraca
w razie trudności! Sami zobaczcie.
Z mapą w ręku nietrudno być mądrym.
Żadne trudności ich nie pokonają!
Zdjęcia – Teresa i ja
Babski wypad... fajne foty :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że może trzeba założyć taka podgrupę. Czasem dobrze oddzielić się od męskiego wędrowania.
UsuńA już myślałem że to chodzi o jakąś perwersyjną nowość turystyczną, polegająca na zażeraniu się babeczkami podczas marszu... ;-).
OdpowiedzUsuńU mojej żony w pracy też sobie taki babski rajdo/pielgrzymek urządzają w maju. Chcą bez chłopów nie ma sprawy...
Wariant z zażeraniem się babeczkami bardzo przyjemny. My zażerałyśmy się wyśmienita babką orzechową. :)
Usuń