czwartek, 12 września 2019

Nawet Perełka się zniechęciła

Perełka to kotka Janka. Zwykle wita go po powrocie z wycieczki i z zainteresowaniem obwąchuje – tak poznaje naszą trasę. A w środę nie. Dlaczego? Cóż, znów zaliczyłam wpadkę na trasie. Tym razem było bardzo nieprzyjemnie.  

 cel naszej wyprawy - znacie?

Już początek wycieczki był niełatwy – wysiedliśmy z pociągu w Sobkowie żegnani przez konduktora życzeniami rychłego spotkania. Normalnie to byśmy poszli szosą, ale mnie się zachciało przygód i z uporem godnym lepszej sprawy przeforsowałam „polne ścieżki”. Ani one polne, ani ścieżki – leźliśmy przez niegdysiejsze łąki lub nasyp kolejki w wysokiej mokrej trawie.  I w końcu dotarliśmy na skraj lasu – ten przynajmniej ładny, suchy, tylko dziwnie cuchnący.
Potem odrobina asfaltu i zamek w Sobkowie. Najpierw oglądamy mury i wieże dawnej fortalicji zbudowanej w latach sześćdziesiątych szesnastego wieku przez Stanisława Sobka. Mury odrestaurowane, prawie jak nowe. 

jedna z wież fortalicji 

 mury z otwartą gościnnie bramą
 
Potem możemy wejść na dziedziniec. Już w bramie oglądamy niedużą kolekcję pojazdów – sanie, karoce, bryczki. Wszystko wygląda na sprawne i używane.



Tuż obok jest stajnia – pusta chwilowo, bo konie pasą się na łące. Ale papuga siedząca w sporej klatce – wolierze godnie czyni honory domu. Ptaki w drugiej wolierze mają wolne do jedenastej. Nie niepokoimy ich więc. 

 zamiast koni

przenikliwe spojrzenie

obojętność dla zwiedzających

Nasze zainteresowanie wzbudzają ruiny klasycystycznego pałacu z efektowną kolumnadą na fasadzie od strony Nidy i pewnie pięknym niegdyś ryzalitem od strony południowo wschodniej. Wyobrażamy sobie, że może niegdyś było to paradne wejście do pałacu. Kartusz herbowy na zwieńczeniu ryzalitu mocno zniszczony. Na stronie zamku (tu link) znalazłam informację, że umieszczono tu kartusze herbowe Stanisława Szaniawskiego i jego żony Anny z Kluszewskich. 

ruiny pałacu 

kolumnada

 portyk

widok ogólny 

już po opublikowaniu posta znalazłam zdjęcie z roku 1993 - warto przypomnieć, jak było
 

 detale

Przed pałacem rozpościera się niebrzydki ogród włoski z alejkami wytyczonymi przez szpalery bukszpanu. Idąc przez ogród docieramy do niewielkiego stawu zasilanego wodą z Nidy.


I właśnie nad Nidą robimy sobie przyjemny odpoczynek przy stołach, zaglądamy nad rzekę, a nawet testujemy gondolę dla gości hotelowych – dobrze zacumowana, ale na pewno gotowa do przejażdżek po rzece. 

 Nida - kilka minut później przepływali tędy kajakarze 

nasz Gondol Jerzy znad Nidy 😉

kajakarze mają zdjęcia rzeki z kajaka, a my z gondoli

Po krótkim odpoczynku wyruszamy w drogę, żeby nie zawieść konduktora, z którym jesteśmy umówieni na 13 06 w Wolicy.
Wymarzyłam sobie trasę polami. Czasem zajrzymy do lasu. 
I wszystko jest na razie zgodnie planem – wspinamy się mozolnie na Galicową (wzgórze niedaleko fortalicji). Potem wypada zejść na jej przeciwną stronę i udać się do lasu.  

 w drodze na Galicową Górę 

 ostre podejście

 widok z podejścia na zakola Nidy

widok na południowy zachód 

 znalezisko

I tu na drodze staje nam prawdziwa przeszkoda – wpadka roku. Brzegiem pola płynie strumień świeżej cuchnącej gnojówki. Nie ma sposobu ominięcia tej przeszkody. Musieliśmy zacisnąć zęby i przejść. Przeszliśmy, ale zapach pozostał. I nie opuścił nas aż do porządnego prania butów w domu (w moim  przypadku dwóch, ale słyszałam i o trzech). 

 TO pole

Dotarliśmy na skraj lasu. Mój plan przewidywał przejście przez las i spacer polami po jego drugiej stronie. Nic z tego. Dawno nie widziałam tak zarośniętego kłującymi krzakami miejsca. Zamiast na północ zniosło nas na zachód. Nic to, przynajmniej zajrzeliśmy z góry do nieczynnego kamieniołomu. 

 nieczynny kamieniołom 

Potem dotarliśmy do Sokołowa Górnego, z którego polnymi drogami zamierzałam dojść do Wolicy. Jak by to ładnie ująć? Drogi były. Ale nie zawsze polne. To, co w pamięci i na zdjęciu sprzed lat było ładną białą polną drogą w rzeczywistości okazało się asfaltową szosą. I już.

droga za Sokołowem Górnym w sierpniu 2011 

i teraz

pola Sokołowa Górnego
  
Na szczęście w końcu asfalt poszedł w swoją stronę, my w swoją i rozstaliśmy się w zgodzie. Szliśmy wśród pól, czasem skrajem lasu, mieliśmy widoki na Chęciny i pobliskie góry. 

 koniec asfaltu - ulga dla stóp

bezkres pól

widok na Rzepkę i zamek w Chęcinach 

I wreszcie Wolica. Tu z oddalenia oglądamy pozostałości zbudowanej w roku 1910 willi senatora Joachima Hempla – właściciela Wolicy i zakładów wapienniczych. Na stronie „Dawne Kieleckie” (tu link)  można znaleźć jej opis, z którego wynika, że był to piękny budynek. Obecnie nawet nie można go porządnie obejrzeć, tak jest zarośnięty. Niszczeje. Wielka szkoda. 

 ruiny willi jeszcze są widoczne wśród chaszczy, które niegdyś były eleganckim ogrodem 


willa w roku 2011

Po drodze na stację oglądam zbudowania przy ulicy Szkolnej. Jest tu kilka ciekawych ceglanych budynków. Może to domy zbudowane na początku 20. wieku dla pracowników kolei? 

zaciekawił mnie ten budynek
 
Przed szkołą tablica upamiętniająca ofiary pacyfikacji wsi w roku 1944, kiedy to Niemcy wezwali strażaków syreną do gaszenia pożaru, a potem wywieźli ich do Kielc. Z 38 wywiezionych wróciło po wojnie ledwie kilku. Pozostali zostali zamordowani prawdopodobnie w Kielcach lub obozach koncentracyjnych. 

tablica pamiątkowa

jako ciekawostka poprzednia tablica na tym miejscu - fakt, należało ją zmienić 
 
Na pociąg czekamy na peronie, z którego widać zabytkowy budynek dworcowy w Wolicy. 

Wolica - dworzec Chęciny z roku 1903
 
Przeszliśmy 15,2 kilometra. Mimo obaw zostaliśmy wpuszczeni do pociągu (pecunia non olet), ale nie stanowiliśmy przyjemnego towarzystwa i pasażerowie raczej stronili od nas, o co nie mamy do nich żalu.

Zdjęcia – Edek, Janek i ja

8 komentarzy:

  1. Ruiny przeszły siebie... kawałem historii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Śmierdząca sprawa... 😱
    Ja mam na szczęście tak słaby węch, że i tak by mi to nie wadziło. W Sobkowie byłem jakieś 15 lat na zad i szczerze mówiąc niewiele się zmienił... zgoła wcale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam bardzo wrażliwy węch. Niestety.
      Co do Sobkowa, to moim zdaniem ten ogród jest stosunkowo nowy - nie było go jeszcze w 2011, kiedy tam byliśmy ostatnio. No i przed kolumnadą pojawiły się schody. Zmieniono też miejsce restauracji. I pojawiła się przystań dla gondoli tudzież kajaków. Może to nie są jakieś rewolucyjne zmiany, ale nam się rzuciły w oczy.
      Mnie łatwiej zauważyć takie drobiazgi, bo robię sporo zdjęć. Niby za dużo, ale po latach nagle się przydają.

      Usuń
  3. Co za przygoda! Mniej więcej podobnie wyglądają nasze powroty z wypraw jaskiniowych w "kolorowych" od błota strojach, które stanowią nie lada atrakcję dla podróżnych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Krótko mówiąc, poczuliśmy i my powiew przygody.

      Usuń
  4. Raz byłem w Sobkowie lecz pora była na tyle późna, że nie było sensu zaglądać do zespołu dworskiego, a co najwyżej zrobić zachód Słońca w tle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My zwykle wędrujemy przed południem, to nie mamy szczęscia oglądać wschodów ani zachodów słońca. Trochę szkoda...

      Usuń