Perełka to
kotka Janka. Zwykle wita go po powrocie z wycieczki i z zainteresowaniem
obwąchuje – tak poznaje naszą trasę. A w środę nie. Dlaczego? Cóż, znów
zaliczyłam wpadkę na trasie. Tym razem było bardzo nieprzyjemnie.
cel naszej wyprawy - znacie?
Już
początek wycieczki był niełatwy – wysiedliśmy z pociągu w Sobkowie żegnani
przez konduktora życzeniami rychłego spotkania. Normalnie to byśmy poszli szosą,
ale mnie się zachciało przygód i z uporem godnym lepszej sprawy przeforsowałam
„polne ścieżki”. Ani one polne, ani ścieżki – leźliśmy przez niegdysiejsze łąki
lub nasyp kolejki w wysokiej mokrej trawie.
I w końcu dotarliśmy na skraj lasu – ten przynajmniej ładny, suchy,
tylko dziwnie cuchnący.
Potem
odrobina asfaltu i zamek w Sobkowie. Najpierw oglądamy mury i wieże dawnej
fortalicji zbudowanej w latach sześćdziesiątych szesnastego wieku przez
Stanisława Sobka. Mury odrestaurowane, prawie jak nowe.
jedna z wież fortalicji
mury z otwartą gościnnie bramą
Potem możemy wejść na dziedziniec. Już w bramie oglądamy niedużą
kolekcję pojazdów – sanie, karoce, bryczki. Wszystko wygląda na sprawne i używane.
Tuż obok
jest stajnia – pusta chwilowo, bo konie pasą się na łące. Ale papuga siedząca w
sporej klatce – wolierze godnie czyni honory domu. Ptaki w drugiej wolierze mają
wolne do jedenastej. Nie niepokoimy ich więc.
zamiast koni
przenikliwe spojrzenie
obojętność dla zwiedzających
Nasze zainteresowanie
wzbudzają ruiny klasycystycznego pałacu z efektowną kolumnadą na fasadzie od
strony Nidy i pewnie pięknym niegdyś ryzalitem od strony południowo wschodniej.
Wyobrażamy sobie, że może niegdyś było to paradne wejście do pałacu. Kartusz
herbowy na zwieńczeniu ryzalitu mocno zniszczony. Na stronie zamku (tu link)
znalazłam informację, że umieszczono tu kartusze herbowe Stanisława
Szaniawskiego i jego żony Anny z Kluszewskich.
ruiny pałacu
kolumnada
portyk
widok ogólny
detale
Przed
pałacem rozpościera się niebrzydki ogród włoski z alejkami wytyczonymi przez
szpalery bukszpanu. Idąc przez ogród docieramy do niewielkiego stawu zasilanego
wodą z Nidy.
I właśnie
nad Nidą robimy sobie przyjemny odpoczynek przy stołach, zaglądamy nad rzekę, a
nawet testujemy gondolę dla gości hotelowych – dobrze zacumowana, ale na pewno
gotowa do przejażdżek po rzece.
Nida - kilka minut później przepływali tędy kajakarze
nasz Gondol Jerzy znad Nidy 😉
kajakarze mają zdjęcia rzeki z kajaka, a my z gondoli
Po krótkim
odpoczynku wyruszamy w drogę, żeby nie zawieść konduktora, z którym jesteśmy
umówieni na 13 06 w Wolicy.
Wymarzyłam
sobie trasę polami. Czasem zajrzymy do lasu.
I wszystko jest na razie zgodnie
planem – wspinamy się mozolnie na Galicową (wzgórze niedaleko fortalicji).
Potem wypada zejść na jej przeciwną stronę i udać się do lasu.
w drodze na Galicową Górę
ostre podejście
widok z podejścia na zakola Nidy
widok na południowy zachód
znalezisko
I tu na
drodze staje nam prawdziwa przeszkoda – wpadka roku. Brzegiem pola płynie
strumień świeżej cuchnącej gnojówki. Nie ma sposobu ominięcia tej przeszkody. Musieliśmy
zacisnąć zęby i przejść. Przeszliśmy, ale zapach pozostał. I nie opuścił nas aż
do porządnego prania butów w domu (w moim
przypadku dwóch, ale słyszałam i o trzech).
TO pole
Dotarliśmy
na skraj lasu. Mój plan przewidywał przejście przez las i spacer polami po jego
drugiej stronie. Nic z tego. Dawno nie widziałam tak zarośniętego kłującymi
krzakami miejsca. Zamiast na północ zniosło nas na zachód. Nic to, przynajmniej
zajrzeliśmy z góry do nieczynnego kamieniołomu.
nieczynny kamieniołom
Potem
dotarliśmy do Sokołowa Górnego, z którego polnymi drogami zamierzałam dojść do
Wolicy. Jak by to ładnie ująć? Drogi były. Ale nie zawsze polne. To, co w
pamięci i na zdjęciu sprzed lat było ładną białą polną drogą w rzeczywistości
okazało się asfaltową szosą. I już.
droga za Sokołowem Górnym w sierpniu 2011
i teraz
pola Sokołowa Górnego
Na
szczęście w końcu asfalt poszedł w swoją stronę, my w swoją i rozstaliśmy się w
zgodzie. Szliśmy wśród pól, czasem skrajem lasu, mieliśmy widoki na Chęciny i
pobliskie góry.
koniec asfaltu - ulga dla stóp
bezkres pól
widok na Rzepkę i zamek w Chęcinach
I wreszcie
Wolica. Tu z oddalenia oglądamy pozostałości zbudowanej w roku 1910 willi
senatora Joachima Hempla – właściciela Wolicy i zakładów wapienniczych. Na
stronie „Dawne Kieleckie” (tu link)
można znaleźć jej opis, z którego wynika, że był to piękny budynek.
Obecnie nawet nie można go porządnie obejrzeć, tak jest zarośnięty. Niszczeje.
Wielka szkoda.
ruiny willi jeszcze są widoczne wśród chaszczy, które niegdyś były eleganckim ogrodem
willa w roku 2011
Po drodze
na stację oglądam zbudowania przy ulicy Szkolnej. Jest tu kilka ciekawych
ceglanych budynków. Może to domy zbudowane na początku 20. wieku dla
pracowników kolei?
zaciekawił mnie ten budynek
Przed
szkołą tablica upamiętniająca ofiary pacyfikacji wsi w roku 1944, kiedy to
Niemcy wezwali strażaków syreną do gaszenia pożaru, a potem wywieźli ich do
Kielc. Z 38 wywiezionych wróciło po wojnie ledwie kilku. Pozostali zostali
zamordowani prawdopodobnie w Kielcach lub obozach koncentracyjnych.
tablica pamiątkowa
jako ciekawostka poprzednia tablica na tym miejscu - fakt, należało ją zmienić
Na pociąg
czekamy na peronie, z którego widać zabytkowy budynek dworcowy w Wolicy.
Wolica - dworzec Chęciny z roku 1903
Przeszliśmy
15,2 kilometra. Mimo obaw zostaliśmy wpuszczeni do pociągu (pecunia non olet),
ale nie stanowiliśmy przyjemnego towarzystwa i pasażerowie raczej stronili od
nas, o co nie mamy do nich żalu.
Zdjęcia – Edek, Janek i ja
Ruiny przeszły siebie... kawałem historii.
OdpowiedzUsuńKawał historii, fakt.
UsuńŚmierdząca sprawa... 😱
OdpowiedzUsuńJa mam na szczęście tak słaby węch, że i tak by mi to nie wadziło. W Sobkowie byłem jakieś 15 lat na zad i szczerze mówiąc niewiele się zmienił... zgoła wcale.
Ja mam bardzo wrażliwy węch. Niestety.
UsuńCo do Sobkowa, to moim zdaniem ten ogród jest stosunkowo nowy - nie było go jeszcze w 2011, kiedy tam byliśmy ostatnio. No i przed kolumnadą pojawiły się schody. Zmieniono też miejsce restauracji. I pojawiła się przystań dla gondoli tudzież kajaków. Może to nie są jakieś rewolucyjne zmiany, ale nam się rzuciły w oczy.
Mnie łatwiej zauważyć takie drobiazgi, bo robię sporo zdjęć. Niby za dużo, ale po latach nagle się przydają.
Co za przygoda! Mniej więcej podobnie wyglądają nasze powroty z wypraw jaskiniowych w "kolorowych" od błota strojach, które stanowią nie lada atrakcję dla podróżnych :)
OdpowiedzUsuńHa! Krótko mówiąc, poczuliśmy i my powiew przygody.
UsuńRaz byłem w Sobkowie lecz pora była na tyle późna, że nie było sensu zaglądać do zespołu dworskiego, a co najwyżej zrobić zachód Słońca w tle.
OdpowiedzUsuńMy zwykle wędrujemy przed południem, to nie mamy szczęscia oglądać wschodów ani zachodów słońca. Trochę szkoda...
Usuń