Wyruszamy w nowy rok na sprawdzoną trasę, którą od lat
powtarzamy z drobnymi modyfikacjami. Czeka nas spotkanie z Kamienną i pozostałościami młynów na niej.
Tym razem startujemy z przystanku
autobusowego w pobliżu mostu nad Kamienną. Nad ranem leciutko poprószył śnieg,
to i widok mamy lekko zabielony.
No i ta bliskość rzeki kusi. Oj, kusi. Tym razem zapuszczamy
się w takie ostępy nad nią, że tylko teraz można tam się przedrzeć przez
chaszcze.
Nie jest lekko, bo wysokie, uschnięte trawy skrywają liczne doły i
trzeba bardzo uważać.
Mimo trudności warto było tu zajrzeć, bo widoki na rzekę nieco inne
niż te, do których przywykliśmy.
Do szlaku wracamy mozolnie, ale skutecznie. Wszystkie
pułapki pokonane bez szwanku. Z tym, że bliskość rzeki znów kusi. Teraz
kierujemy się do zakola, gdzie rezydują łabędzie i kaczki. Ba, nawet czapla
siwa wpadła z wizytą. Niestety, żadnego dowodu fotograficznego na obecność
ptactwa nie mamy, bo tuż przed spotkaniem z nim koledze Edowi zadzwonił telefon.
I, że tak powiem, po ptokach… pięknie odlatywały…
Kolejny znany i oczekiwany punkt programu jest zawsze
okraszony małą niepewnością, czy przy młynie uda się przejść na drugi brzeg. Tym
razem poziom wody niski, stawidła wyglądają na uszkodzone, to i przejść można
bez problemu.
Fotografujemy rzekę z drugiego brzegu, zastanawiamy się, czy
elektrownia we młynie działa i wracamy na trasę.
W pobliżu kolejnego młyna przemykamy nieśmiało, bo
gospodarze nie lubią intruzów.
Dziwne, ale wcale się nie trzymamy szlaku. Znów zbaczamy z
niego, żeby zajrzeć nad zakole Kamiennej.
I w końcu długo oczekiwany najmocniejszy akcent wycieczki –
postój przy czwartym młynie.
Nurt rzeki staje się bardziej rwący dzięki
przeszkodom z palików, koło młyńskie gdzieś się skryło wśród traw, a na brzegu
wyrosły niespodziewanie stoliki i ławki. To podobno miejsca przygotowane przez
miłośników morsowania. Myślę, że zimowa kąpiel w tej wodzie musi być wielkim
przeżyciem, ale nie zazdroszczę i ruszam dalej na trasę.
Podczas postoju śniadaniowego towarzyszy nam przebłysk
słońca.
Później zaś ruszamy na dobrze znaną drogę prowadzącą na
skraj Majkowa. Idzie się dobrze po leśnym podłożu. Czasem tylko w miejscu,
gdzie wycięto las, mocno wieje.
Tym sposobem docieramy na skraj wsi, a potem szosą do
miasta, gdzie już tylko staramy się zdążyć na autobus. Rewelacyjnie nam się to
udało – na przystanek dotarliśmy równocześnie – dziewiętnastka i my.
Wycieczka, gdyby przebiegała szlakiem i dalszą drogą,
powinna być łatwa, relaksująca, do pokonania rowerem. Nawiasem mówiąc kilka
rowerów spotkaliśmy tego dnia w lesie. Z naszymi udziwnieniami – wyprawa dla
zapaleńców, lubiących przygody w terenie… Tak czy siak, warta przejścia jeszcze
nieraz.
Zdjęcia – Edek i ja
Nasza Kamienna to piękna rzeka,foty urzekają...
OdpowiedzUsuńI dlatego tak często tam zaglądamy. Myślę sobie, że kolejna wyprawa powinna się odbyć szlakiem pogody ducha. To daje inne spojrzenie na rzekę.
Usuń