czwartek, 14 sierpnia 2014

Uprzejmie ale stanowczo, czyli wyprawa z Morawicy do rezerwatu Góra Łgawa



Tytuł niezrozumiały? Nie szkodzi, wyjaśni się.
Najpierw Morawica. Zwiedzamy ją kolejny raz i znów nas zaskakuje. Budynek Urzędu Gminy jest tak wysmakowany architektonicznie, że podejrzewamy, że to może teatr jaki. A tu siedziba urzędu. Wnętrze równie piękne i zaskakujące – mają tam nawet „szklane” schody! Jest też hol do urządzania wystaw i niezwykle kompetentny pracownik, który udziela informacji o gminie i obdarowuje nas mapami i folderami. 

Urząd Gminy w Morawicy (ale nie samotnie, w tym budynku mieści się też ośrodek kultury i biblioteka)

wystawa prac plastycznych 

pierwsze przejście po tych schodach bywa trudne, ale można się przyzwyczaić
 
W pobliżu urzędu skwer z obligatoryjną fontanną, stary park, który właśnie podlega tak obecnie modnej rewitalizacji (zapraszają w przyszłym roku – będzie piękny), nieco dalej kościół z Kalwarią Świętokrzyską i widokiem na malowniczy zalew. Ciekawie prezentuje się wnętrze kościoła, które można podziwiać przez otwarte drzwi przysłonięte kratą i czymś w rodzaju siatki. Fajne to daje efekty na zdjęciach. Przy młynie, o którym pisałam rok temu, trwa walka ze stawidłami, bo Czarna Nida mocno się rozlała.

kościół pod wezwaniem matki Bożej Nieustającej Pomocy

wnętrze kościoła widziane przez siatkę 

zalew na Morawce

młyn wodny na Czarnej Nidzie

W końcu ruszamy na trasę. Idziemy przez Brzeziny – to taki zielarski spacer, bo przy drodze mnóstwo roślin leczniczych. Sama radość dla takiej babki zielarki, jak ja.

cykoria podróżnik
  
krwawnik pospolity

dziurawiec zwyczajny

Potem siedemnastowieczny kościół w stylu późnorenesansowym. Na pobliskim cmentarzu kilka ciekawych nagrobków. Zaś na rozstajach dróg przyjemny plac do odpoczynku. I nie będzie żadnej nagrody dla tych, co zgadną, co jest na środku placu, bo tego się każde dziecko domyśli.

kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych

wnętrze kościoła

nagrobek proboszcza Augusta Żołątkowskiego

Wzmocnieni odpoczynkiem przy fontannie ruszamy dalej, droga ładna, wzdłuż torów, z widokiem na „pasmo górskie” jak w Afryce albo gdzieś na Dzikim Zachodzie. A to zwałowisko kopalni Kowala Mała. Kiedy próbujemy ominąć tę kopalnie i znaleźć drogę na zachód, zbliżamy się do terenu innej kopalni, napotykamy pracownika, który nas informuje, że dalej nie ma przejścia i spokojnie wyjaśnia, jak  dotrzeć do lasu i mostu na Bobrzy.

piaskowe góry na horyzoncie

i zza gór wyskoczą Indianie ...

ten potwór też sobie urządził mały spacerek po okolicy (to gąsienica motyla, który nazywa się  zmierzchnik gładysz albo zmrocznik gładysz - rożne źródła różnie podają)

Idziemy więc zgodnie ze wskazówkami i, co za przypadek, znów zbliżamy się do kolejnej kopalni. Tu procedura się powtarza. Ochroniarz wyraża zdziwienie, skąd się tu wzięliśmy (Jak to, skąd? Z Morawicy!), stanowczo zabrania wejścia na teren zakładu i uprzejmie wskazuje drogę obejścia przeszkody. To co mamy robić? Grzecznie dziękujemy i oddalamy się we wskazanym kierunku. Chociaż nie radzę nikomu iść w nasze dalsze ślady, bo ten mostek, co go w końcu znaleźliśmy, wysłużony mocno i długo nie pociągnie. Nas jeszcze wytrzymał. 

ostrożna przeprawa przez Bobrzę
 
A potem to już sobie samodzielnie powędrowaliśmy polami do wsi Wola Murowana, a z niej mieliśmy wspaniały widok na wymienioną w tytule górę, która wydawała się blisko, na wyciągnięcie ręki, a okazała się ułudą, niczym sen złoty i w dodatku mocno dała nam w kość.  

góra Łgawa w oddali 

Te pola uprawne, które widzieliśmy, szybko okazały się ugorami. Ścieżki podmokle się zrobiły. Podejścia na górę broniły okropne zarośla tarniny i berberysu. Ledwo się przez nie przedarliśmy (mimo upału założyłam koszulę z długimi rękawami), a tu już strome podejście. Panowie – myk, myk i na górze. Ja na czworakach – od trawki do trawki, ale też dotarłam  na miejsce, które zapowiadało się jako nieczynny kamieniołom (tak obiecywała mapa), a okazało się rozległym płaskowyżem z widokiem na wielki czynny kamieniołom. 

owoce berberysu - takie milutkie, a rosną na okropnie klujących gałęziach 
 
początek wspinaczki na szczyt

fragment wyrobiska kamieniołomu

Czym się to kończy? Oczywiście spotkaniem z kolejnym zdziwionym panem. Ten uprzejmie opisuje drogę, którą mamy się oddalić i kategorycznie zabrania pójścia w planowanym przez nas kierunku. No to się oddalamy. Tym razem wreszcie docieramy do szosy i możemy pojechać do domu. 

stare - dalej, nowe - bliżej

I tak to dzięki uprzejmym i stanowczym radom miłych nieznajomych pokonaliśmy 20,7 km, zobaczyliśmy kilka ładnych miejsc i przekonali się, że to, co na mapie, nie zawsze istnieje w terenie. No, w każdym razie góra Łgawa jest, ale rezerwatu to tam chyba na razie nie będzie. Według map – jest planowany.

Zdjęcia – Edek i ja

9 komentarzy:

  1. Piękne i ciekawe miejsca odwiedziliście. A szklane schody - straszne. Wspaniałe te piaskowe góry , kamieniołomy też robią wrażenie. Super wyprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że po tych schodach łatwiej wchodzić niż schodzić. Podczas schodzenia widzi się właściwie jedną taflę szkła. Ale musieliśmy spróbować.
      Poza tym wyprawa prawdziwie odkrywcza.

      Usuń
  2. Ze szklanymi schodami to jest tak,dopóki ktoś nie spadnie "na pysk",będą cacy i super... krakanie to moja specjalność. :(
    Ciekawi mnie, czy "piasek" na hałdzie jest budowlany ? chyba niekoniecznie ? bo coś za dużo go tam leży .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, widzieliśmy to tylko z daleka. Nasi rozmówcy byli raczej wszyscy monotematyczni. O gatunku piasku nawet baliśmy się pomysleć, bo mogli przestać być grzeczni.

      Usuń
  3. Kapitalnie sie czyta! No i ujelas mnie ta gasienniczka! Przepraszam za brak polskich znakow, ale juz wole nie mieszac w tej innowierczej maszynie,bo sie potem nie polapie. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przejmuj się znakami - da się zrozumieć. Lepsze "kwiatki" wychodzą, kiedy wrzucam Twoje teksty do tłumacza.
      Zaś w gąsienicy najbardziej mi się podoba ten uroczy guzik na ryjku. Nie, żeby od razu całować, ale ma w sobie coś!

      Usuń
  4. Rozumiem! A mnie gasienniczka zainspirowala do wspomnien! Wlasnie napisalam, ale za dlugo by szukac zdjec sprzed lat paru... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przetłumaczyłam sobie Twój wpis i właściwie to się wzruszyłam. Taki uśmiech z łezką w kąciku oka.

      Usuń