Takie one zapomniane, niepozorne, rzadko się je odwiedza,
ale czasem wypada zajrzeć.
Nasze lasso na Grząby zarzucamy w pobliżu późnorenesansowego
kościoła pod wezwaniem Narodzenia NMP. Kościół zamknięty, co nas nie dziwi o
wczesnej porannej godzinie. Z parkingu mamy widok na Grząby.
kościół p.w. Narodzenia NMP, który prawdopodobnie był budowany przez Kacpra Fodygę, nie jest to jednak potwierdzone dokumentami
Jak zwykle rzucamy okiem na osiemnastowieczną kapliczkę przy
ulicy. Drzewa ocieniają przysadzistą kolumnę, w latarni wieńczącej konstrukcję
brak jakiegokolwiek świętego – trochę tajemniczy obiekt z tej kapliczki.
Na początku wyprawy sprawdzamy, jak się prezentują ruiny
zabytkowego dworu obronnego. O ile 5 lat temu wyglądały mizernie, to teraz
można mówić o kompletnej katastrofie – ani tam podejść, ani co zobaczyć. Okolice
dworu zarośnięte chaszczami, drzewami. Jedynie malutki kawałek muru wylania się
z gęstwiny zarośli. Aż by się chciało zapytać, kto jest właścicielem obiektu i
jak się nim opiekuje. To drugie widać gołym okiem.
Na Grząby wchodzimy wygodną drogą, a potem skręcamy szlakiem
żółtym na północny zachód.
Łezka w oku się kręci na wspomnienie dawnych widoków
z tego szlaku – teraz czasem się pojawiają, ale tak naprawdę ścieżka ginie
wśród gęstych krzaków.
i mimo wszystko widoki na okolicę:
Kiedy szlak zmierza w stronę Miedzianki, my schodzimy z
niego w drogę u podnóża Grząbów. W pobliżu mojej
ulubionej grupy świerków mamy widok tę charakterystyczną górę.
Maszerujemy sobie spokojnym krokiem wygodną polną drogą, na
skraju lasu spotykamy kilku grzybiarzy, na północnym wschodzie i wschodzie mamy
rozległe widoki na okoliczne góry – jest przyjemnie.
Po dotarciu do szlaku wchodzimy nim znów na Grząby. Tym
razem podejście trochę bardziej wymagające (no, odrobinkę). Poza tym krzewy
przy ścieżce obfitują w owoce i dodają trochę koloru monotonnej zieleni późnego
lata, a może zapowiedzi jesieni.
W tej części szlaku trafiają się też i niewielkie nasłonecznione polanki, a na nich szaleją owady. chyba jesienne słońce bardzo je rozleniwia, bo pozwoliły się sfotografować.
I tak docieramy do drogi, od której zaczynaliśmy podejście.
Nią schodzimy do Bolmina – znów zatrzymujemy się przy kościele, bo o tej porze
jest inaczej oświetlony. Zastanawia mnie tylko kilka pustych prostokątów na jego
ścianach – to ewidentnie miejsca po tablicach epitafijnych. Gdzie się teraz
znajdują? Może w renowacji?
I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz