Wyruszyliśmy z Dobrzeszowa. Szliśmy szosą na północ, po jej
lewej stronie wyłaniała się z mgieł poranka nasza góra.
I wszystko było by świetnie, gdybym się nie wygłupiła.
Zaufałam mapie, która wskazywała przyjemne ścieżki na skraju lasu prowadzące na
wschód. Nimi chciałam pójść dla wydłużenia trasy. Z tego wszystkiego jedynie to
ostatnie mi się udało.
Już na początku ścieżka wydawała się dosyć mikra. To mnie
nie zniechęciło. A szkoda, bo potem napotkaliśmy kolejne ostrzeżenie w postaci
powalonej dorodnej topoli.
Niby nic nadzwyczajnego, ale kiedy się okazało, że to bobry
ją powaliły, należało się domyślić, że mogą być problemy z przebrnięciem rzeki
przed nami.
Faktycznie. Napotkaliśmy spore rozlewisko. Nawet malownicze
ono było, ale i tak nie do przebrnięcia.
Rozsądek nakazywał się wycofać, ale kolegów niosła nadzieja
na spotkanie z kładką. Kiedy się zorientowałam, dokąd zmierzają, musiałam
zdusić w zarodku niesubordynację i wrócić do drogi.
W ten sposób dotarliśmy do szlaku i poszli nim w kierunku
Dobrzeszowskiej. Najpierw jednak zatrzymaliśmy się na chwilę nad Łośną.
A dalej to już turystyczna rutyna, czyli spacer szlakiem
skrajem lasu z widokiem na pola Dobrzeszowa i górę Dobrzeszowską.
Kiedy wkroczyliśmy do lasu, stało się jasne, że zaczynamy zdobywanie
szczytu zaliczanego do Korony Gór Świętokrzyskich. W lesie zauważaliśmy coraz
więcej skałek, a i droga wznosiła się najpierw łagodnie, a potem bardziej
stromo.
Zastanowiło nas tylko to, że tablica z oznakowaniem szczytu
została umieszczona sporo przed jego osiągnięciem.
Na szczycie spędziliśmy sporo czasu rozglądając się między
skałami, podziwiając prasłowiańskie wały kultowe, zajadając się czekoladą.
Brak nam fachowej wiedzy archeologicznej, dlatego też wały
kultowe potrafimy zidentyfikować, ale już poszukiwanie kamieni ofiarnych czy
kamiennych steli wymagało sporo wyobraźni. Czy dobrze rozpoznaliśmy te obiekty,
nie wiadomo. W każdym razie wyobraźnia pracowała, a same poszukiwania sprawiały
nam sporą frajdę.
Po zejściu ze szczytu mogliśmy zacząć powrót do wsi, ale żal
było opuszczać ładny las i wygodną drogę. Zaproponowałam przedłużenie trasy w nadziei,
że znaczone na mapie leśne drogi tym razem nie zawiodą, bo nie było tam
zaznaczonej żadnej rzeki.
I rzeczywiście – drogi były raczej dobre, choć trafiliśmy na
błotnisty odcinek. W lesie udało się znaleźć przyjemne miejsce na turystyczne
śniadanie. Nie było źle, a nawet przyjemnie.
Leśne drogi doprowadziły zgodnie z planem do szosy na skraju
jednej z części Dobrzeszowa.
Tu spotkaliśmy szlak rowerowy, który, jak wiemy z wycieczki
sprzed dwóch lat (tu link), prowadzi do pomnikowego dębu – Sylwana. Znalezienie
go nie jest niczym trudnym. Sam dąb wzbudził zachwyt tych, którzy go dopiero
teraz poznali.
Pojawiły się też spekulacje, czy jest potężniejszy od spotkanego
niedawno buka Kościuszki. Koledzy dokonali pomiaru obejmując pień. Okazało się,
że Sylwana objęli bez problemu, a w przypadku Kościuszki zabrakło im kilku
centymetrów do zamknięcia obwodu. Ale bo też pomnikowy buk jest jakieś 20 lat
starszy od dębu. Stąd może wynikać różnica w obwodzie pnia. Wniosek – Sylwan
jest szczuplejszy, ale i tak piękny.
Co ciekawe, dwa lata temu blizna dębu, pochodząca jakoby od kuli carskiego żołnierza, była doskonale
widoczna, a teraz zaczyna znikać zasłonięta wyrastającymi obok gałązkami
niewielkiej lipy.
Od Sylwana wędrujemy na skraj lasu, a potem wychodzimy na
łąki z widokiem na Dobrzeszów i okolice. Poranna rosa, która na początku
wyprawy przemoczyła nam buty, już obeschła, przygrzewa słońce, przed nami
rozległy widok, a wśród traw mnóstwo kań. Z tymi ostatnimi to jest tak – każdy wierzy,
że to kanie, ale nikt ich nie zbiera, bo jednak pojawia się wątpliwość, czy to aby
na pewno nie muchomor sromotnikowy.
Jeszcze tylko kawałek drogi przez wieś i możemy wracać do
domu.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się na kilka minut w Strawczynie, w
miejscu, gdzie stał dom, w którym urodził się Stefan Żeromski. Zaszły tu spore
zmiany. Przede wszystkim można się tu bezpiecznie zatrzymać na wygodnym
parkingu, którego dawniej brakowało. Poza tym w pobliżu makiety domu ustawiono
ławeczkę – pomnik pisarza. Jej autorem jest znany kielecki rzeźbiarz, Sławomir
Micek. Dodał on do postaci Żeromskiego także wyobrażenie szklanych domów oraz umieścił
cytaty z jego dzieł. Te ostatnie wybrała
Kazimiera Zapałowa, wieloletnia kustosz Muzeum Lat Szkolnych Żeromskiego.
I tym akcentem zakończyliśmy naszą wycieczkę.
PS Tym razem Fafik nie wyszedł nam na spotkanie. Szkoda…
Zdjęcia – Edek i ja
Ciekawa trasa... i fotki.
OdpowiedzUsuńJedna z koleżanek zatęskniła za tą trasą. No to wróciliśmy. Okazało się, że dla niektórych to była nowość. Też miło.
Usuń