Jakoś tak jesienią ubiegłego roku zakiełkowała we mnie chęć
wybrania się na Wawel. Byłam tam w latach szkolnych, czyli dosyć dawno. Wygadałam
się z tym marzeniem i nieoczekiwanie znalazłam kilka osób, które również miały
ochotę tam się wybrać. Nie pozostało więc nic innego, jak przygotować nasz
wyjazd.
Jeśli macie podobny zamiar, pamiętajcie, że na Wawel nie
wpada się z wizytą ot, tak. Zwłaszcza w sezonie. Mnie się wydawało, że kwiecień
to jeszcze okres przedsezonowy. Tłumy na Wawelskim Wzgórzu uświadomiły mi, jak
bardzo się myliłam. Na szczęście nasza grupka miała zarezerwowane bilety do
odebrania w biurze, gdzie nie ma kolejek. Zanim jednak zarezerwowałam bilety
musiałam się zdecydować, jaki wariant zwiedzania wybrać. Jest ich niemało.
Zajrzyjcie na stronę Zamku Królewskiego na Wawelu i dobrze się przygotujcie.
Dla ułatwienia podaję link do strony zatytułowanej „Co zwiedzać”.
Nasza grupa zdecydowała się na wariant zatytułowany „Wawel –
najcenniejsze”. Oprowadzała nas kompetentna przewodniczka obdarzona sporą dozą
autoironii. Jej głównym celem było pokazanie nam możliwie najwięcej. Oprowadzanie
rozpoczęła od wystawy „Wawel zaginiony”, gdzie zajrzeliśmy praktycznie poniżej
poziomu obecnego wzgórza, obejrzeli efekty wykopalisk.
Potem zwiedzaliśmy prywatne apartamenty królewskie. No, tu
było na czym oko zawiesić – renesansowe meble, arrasy, obrazy o treści
religijnej.
Przemieszczaliśmy się nie tylko w przestrzeni zamku, ale też
i w czasie. Z renesansu przemknęliśmy do czasów Zygmunta II Wazy z barokowym
wyposażeniem, malowidłami autorstwa Tomasso Dolabelli, którego nazwisko tym
łatwiej zapamiętać, że działał on w dawnym Pałacu Biskupów Krakowskich w
Kielcach.
Zaglądamy też i do gabinetu porcelanowego z czasów
saskich. A tu słynny łabędzi serwis Brühla,
figurki z porcelany miśnieńskiej, królewska zastawa stołowa.
Pora również na reprezentacyjne komnaty królewskie. Tu,
rzecz jasna Sala Poselska ze stropem ozdobionym rzeźbionymi główkami. Niestety,
nie oczekujcie ode mnie zdjęcia tychże. W sali raczej ciemno, sporo
zwiedzających, trudno ustawić ostrość. Kolega Ed radził, żebym położyła aparat
na podłodze i ustawiła długi czas naświetlania, to zdjęcia wyjdą. No nie wiem,
co by się zdarzyło wcześniej – udana fotka czy zdeptanie sprzętu przez zwiedzających
z zadartymi do góry głowami.
Dalej Sala Senatorska z balkonem, z którego orszak senatorów
mógł przysłuchiwać się obradom. I nikt nie nagrywał wystąpień. Dziwne, nie? I
tu, rzecz jasna, podziwiamy kolejne arrasy.
W programie mieliśmy także zwiedzanie Skarbca Koronnego. Tu
zawrót głowy od złota, kamieni szlachetnych i żal zrabowanych i bezpowrotnie
utraconych Regaliów Królewskich, po których ostała się jedynie pusta skrzynia.
Przechodziliśmy też przez Dziedziniec Arkadowy chyba ze trzy
razy. I zawsze było tam sporo zwiedzających. Na krużganki nie udało się wejść,
bo to jest podobno możliwe dopiero od maja.
Całość naszego zwiedzania trwała około 2,5 godziny. I choć
nie wszystko obejrzeliśmy, na więcej nie mieliśmy siły. Wszyscy stwierdzili, że
takie zwiedzanie bez przewodnika byłoby bez sensu. Dzięki opiece przewodniczki
nie zagubiliśmy się w labiryncie komnat i schodów.
Wracając z Wawelu zrobiliśmy sobie już tylko przyjemny
spacerek przez Planty. Taki relaks świetnie nas odprężył.
Myślę, że warto znów tu wrócić i zajrzeć tam, gdzie tym
razem nie byliśmy. Wawel daje mnóstwo możliwości.
Zdjęcia - ja i przypadkowo spotkana turystka
Fajnie jest realizować marzenia... Terenia była wczoraj ale bez Wawelu i też miała dosyć tłumów turystów.
OdpowiedzUsuńDla takich ludzi, jak my - związanych z przyrodą, zwiedzanie Krakowa jest czasem jak silny cios w żołądek. Tłumy obezwładniają. Ale trzeba się przełamać i ruszyć w miasto, żeby zwiedzić ciekawe miejsca. Warto.
Usuń