Kiedy już odeszłam od malowniczego miejsca na Klifie
Orłowskim, skierowałam się dalej plażą. Mój plan wędrówki przewidywał spacer
nad wodą z małym odejściem do Rezerwatu Kępa Redłowska.
Najpierw jednak moją uwagę zwrócił betonowy kloc leżący w
wodzie. To zapewne jeden ze schronów z czasów zimnej wojny, czyli z lat 50. XX
wieku. Dlaczego tak dziwnie leży w wodzie? Może to ten schron, który znajdował
się najbliżej brzegu klifu i groził osunięciem
się. Został więc celowo zsunięty na plażę, a właściwie do morza.
Idąc dalej plażą dotarłam do wejścia nr 14 i nim weszłam do
lasu.
Tu spotkałam szlak żółty, który pamiętam z Klifu Orłowskiego, domyśliłam
się więc, że idąc nim w lewo wrócę na punkt widokowy, gdzie niedawno byłam. Postanowiłam
przejść przez malowniczy bukowy las idąc prosto przed siebie. Bardzo dobra
decyzja.
Napotkani przypadkiem mieszkańcy Gdyni namówili mnie na podejście do
skraju lasu i powrót na plażę zejściem nr 13. Tu było jeszcze ładniej niż na
poprzedniej drodze. Wąwozy zdecydowanie przyjemne, choć nie każdy łatwo
dostępny.
Zeszłam na plażę z widokami w kierunku portu i perspektywą
przejścia tuż przy wodzie, gdzie na palach falochronu odpoczywają ptaki.
Wiem, mogłam podejść wejściem nr 12 znów na Kępę i zwiedzić
pozostałości zespołu schronów Stanowiska Dowodzenia 32. Dywizjonu Artylerii
Nabrzeżnej. Już w domu, planując trasę, podjęłam decyzję, że tam się nie
wybiorę. Wolałam spacer brzegiem morza.
Nie był on łatwy. Najgorzej wspominam
przejście tuż przy wzmocnionym betonem brzegu klifu. Musiałam iść po śliskim,
nachylonym ku wodzie betonowym pasie. Cały czas ostrożnie, żeby nie wylądować w
morzu. Nie muszę dodawać, że nie umiem pływać, a w pobliżu nie było żywego
ducha.
I tu się mylę – żywych duchów było bardzo dużo, ale wątpię,
żeby nurogęsi potrafiły ratować tonących.
Kiedy już się stamtąd wykaraskałam, pozostał mi niewielki
odcinek plażą ku gdyńskiej promenadzie.
Na promenadzie zatrzymałam się w kilku punktach z widokiem na molo czy
znane rzeźby.
Najbardziej wypatrywałam punktu gastronomicznego, bo było już
południe, a w naszej grupie jada się o jedenastej. Niestety, była sobota – w
każdej restauracji tłumy. I tak poznałam gorzką prawdę – frytki w kartoniku też
mogą nadawać się do jedzenia, jak człowiek głodny.
Mój plan na zwiedzanie Gdyni przewidywał wjazd kolejką na
Kamienną Górę, spacer z widokami na morze, zwiedzanie Daru Pomorza i powrót do
Sopotu trolejbusem.
I tu się trochę pokiełbasiło. Zamiast spokojnie podejść
jedną z dróżek na Kamienną Górę, uparcie dążyłam do kolejki. Przy okazji
obejrzałam z zewnątrz Muzeum Marynarki Wojennej, Muzeum Miasta Gdyni i Teatr Muzyczny
im. Danuty Baduszkowej oraz Gdyńskie Centrum Filmowe, w którym odbywają się
projekcje filmów Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
A potem
zobaczyłam długachną kolejkę do kolejki i przeraziłam się perspektywą sterczenia
w niej co najmniej godzinę. W tej sytuacji pomaszerowałam ku morzu. Przeszłam
obok gdyńskiej mariny i dotarłam na
Nabrzeże Pomorskie, gdzie cumuje Dar Pomorza.
Tu już obyło się bez
problemów. Mogłam zwiedzić żaglowiec. Zwiedza się indywidualnie, bez
przewodnika, ale w każdym pomieszczeniu spotykałam się z kompetentnymi
pracownikami, którzy w każdej chwili wyjaśniają, jak wyglądało życie na
żaglowcu, czym w konkretnym pomieszaniu zajmowali się oficerowie bądź
załoganci.
Potem zwiedzanie przenosi się na pokład. I tu jest też
ciekawie. Na szczęście statkiem nie buja i można spokojnie się poruszać.
Zwiedzanie trwa pół godzinki i można znów spacerować po
mieście. W moim przypadku był to spacer przez Skwer Kościuszki i ulicę 10
Lutego do przystanku trolejbusów.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy się
okazało, że trolejbus do Sopotu nie kursuje w weekendy… Cóż, przyszło mi
pomaszerować na dworzec kolejowy. To też dobre rozwiązanie, bo budynek dworca
jest naprawdę piękny – stanowi przykład doskonałej architektury modernizmu.
Kilka minut czekania i mogłam wyjechać z Gdyni kolejką.
To już ostatnia relacja z mojego pobytu w Trójmieście.
Wnioski same się nasuwają – koniecznie trzeba tu znów wrócić.
Zdjęcia mojego wyrobu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz