W samo południe opuszczam Cricotekę i udaję się w kierunku
miejsca, które było drugim mocno wyczekiwanym tego dnia. Każdy, kto mnie choć
trochę zna, wie, że to może być tylko Kładka Ojca Bernatka.
I nie dlatego, że
łączy ona Podgórze z Krakowem, są przecież inne mosty w pobliżu. Może trochę dlatego,
że ma oryginalny kształt – przypomina łuk rozpięty między wykorzystanymi do jej
budowy przyczółkami niegdysiejszego Mostu Podgórskiego. Lubię ciekawą
architekturę, ale i to nie jest głównym magnesem. Dodam, że nie zakochałam się
ostatnio i nie zamierzam przymocowywać na moście kłódki na znak wiecznego
uczucia. Ba, stojący u wejścia na kładkę Smok Romantyk obwieszony tymi
nieszczęsnymi kłódkami wygląda, moim zdaniem, jak handlarz złomem.
No to o co chodzi? Chcę obejrzeć rzeźby z cyklu „Między niebem
a ziemią” balansujące na linach rozpiętych między kładką dla pieszych i kładką
dla rowerzystów. Ich autorem jest Jerzy Kędziora. Nie jest łatwo je fotografować,
bo tu naprawdę balansują i da się zauważyć drobne ruchy rzeźb na wietrze. Poza
tym na kładce spory ruch i wielu chętnych o fotografowania. Mimo wszystko udało
mi się zrobić kilka fotek.
Wróćmy jeszcze do ojca Bernatka, którego imieniem nazwano
kładkę. Był on zakonnikiem, ba nawet przeorem Krakowskiego Konwentu
Bonifratrów, inicjatorem budowy szpitala, który znajduje się w
pobliżu kładki. Niewybaczalnym zaniechaniem było by zlekceważenie tego faktu. Wniosek
– prosto z kładki udałam się na zwiedzanie klasztornego kościoła bonifratrów. Znajduje
się on przy ulicy Krakowskiej, sąsiaduje ze wspomnianym szpitalem. To piękny
barokowy kościół pod wezwaniem „Świętej Trójcy”. Nie chciałam przebiegać przez
ulicę, aby sfotografować niezwykle urodziwą fasadę kościoła, ale i jego wnętrze
robi duże wrażenie. Szczególnie spodobały mi się iluzjonistyczne
polichromie.
Opuszczam kościół i na mojej wycieczce mam „czas wolny”.
Mogę sobie bezstresowo pospacerować po Krakowie. Najlepszym miejscem na taki
spacer w upalny dzień są Planty. I tam się kieruję. Chłodniej nie jest, ale
mogę pobyć w cieniu dorodnych drzew, obejrzeć z bliska tutejsze pomniki.
Kilka
już spotkałam podczas spaceru z koleżankami i kolegami po zwiedzaniu Wawelu (tulink). Teraz wpadły mi w oko pomniki literackie, że się tak wyrażę.
Oto pierwszy, podpisany „Grażyna”, ale oprócz tytułowej
bohaterki widzimy na nim i jej męża – Litawora. To dzieło Alfreda Dauna.
Otaczają go buki o niezwyczajnej formie pni.
Ten sam autor zaprojektował kolejny pomnik, który znajduje
się w innej części Plant. Przedstawia on grającą na harfie Lillę Wenedę.
Jak się nietrudno domyślić oba pomniki miały za zadanie
oddać cześć wieszczom – Mickiewiczowi i Słowackiemu. Innego poetę epoki
romantyzmu przypomina pomnik Harfiarza, poświęcony Bohdanowi Zaleskiemu. Z
perspektywy współczesności jest to autor raczej mało znany. Ale może to tylko ja o
nim nie słyszałam…
Zupełnie nieromantyczny, ale za to bardzo znany pisarz i
tłumacz, lekarz i autor słynnych „Słówek” ma swoje popiersie na Plantach.
Jeszcze tylko wspomnę o jednym pomniku i kończymy temat. Ten
jest najnowszy, z 2013 roku, nie ma związku z literaturą, a przedstawia Jana Matejkę, który jest częścią
obrazu w ramie. Bardzo mi się ten pomysł podoba, bo umieszczony na podwyższeniu
mistrz nie jest obiektem ciągłego obmacywania przez przechodniów, może za to
dostojnie spoglądać na turystów przechodzących w kierunku Barbakanu.
Nie tylko drzewa dają ochłodę na Plantach. W upalny dzień
niezastąpiona jest urocza fontanna na stawie, a właściwie dwóch połączonych
małym mostkiem. Ten jednak był akurat elementem ślubnej sesji fotograficznej,
to nie znajdzie się na moich fotkach.
Zanim zakończę relację z przechadzki po „krakowskim bruku”,
pochwalę się wizytą w dwóch obiektach na zupełnie innym poziomie.
Najpierw zapałałam chęcią wdrapania się na wieżę ratuszową
na Rynku.
Ta gotycka budowla z XV wieku przenosi w przeszłość grodu i daje
możliwość spojrzenia z góry na jego aktualny obraz.
Wszystko to pięknie – sale
ekspozycyjne z opowieściami o historii, starannie przygotowane aranżacje
wystawowe.
A do tego sakramencko stroma klatka schodowa, po której niełatwo się
wchodzi, a i schodzenie nie należy do prostych.
W nagrodę dostaje się możliwość
spojrzenia na Rynek i jego okolice z lotu ptaka (a na drugi dzień zakwasy).
Po opuszczeniu wieży można przejść kilka kroków w stronę kościoła
św. Wojciecha.
Jest on jednym z najstarszych kościołów w
Krakowie, bardzo jednak zmienił się przez wieki. Warto zejść nieco poniżej
poziomu Rynku i przekonać się, gdzie znajdowało się pierwotne wejście do tej świątyni,
zobaczyć romańskie mury i pozostałości kamiennych posadzek.
I w tym momencie zakończę moją opowiastkę. Nawet jeśli nie
wszystko warte obejrzenia widziałam i pokazałam na blogu, to wiem, że nie jest to możliwe do
wykonania. Może jeszcze kiedy uda mi się znów wpaść na dzień do Krakowa…
Zdjęcia mojego wyrobu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz