wtorek, 2 września 2025

Przechadzki po Krakowie ciąg dalszy

W samo południe opuszczam Cricotekę i udaję się w kierunku miejsca, które było drugim mocno wyczekiwanym tego dnia. Każdy, kto mnie choć trochę zna, wie, że to może być tylko Kładka Ojca Bernatka. 
 

I nie dlatego, że łączy ona Podgórze z Krakowem, są przecież inne mosty w pobliżu. Może trochę dlatego, że ma oryginalny kształt – przypomina łuk rozpięty między wykorzystanymi do jej budowy przyczółkami niegdysiejszego Mostu Podgórskiego. Lubię ciekawą architekturę, ale i to nie jest głównym magnesem. Dodam, że nie zakochałam się ostatnio i nie zamierzam przymocowywać na moście kłódki na znak wiecznego uczucia. Ba, stojący u wejścia na kładkę Smok Romantyk obwieszony tymi nieszczęsnymi kłódkami wygląda, moim zdaniem, jak handlarz złomem. 
 
 
No to o co chodzi? Chcę obejrzeć rzeźby z cyklu „Między niebem a ziemią” balansujące na linach rozpiętych między kładką dla pieszych i kładką dla rowerzystów. Ich autorem jest Jerzy Kędziora. Nie jest łatwo je fotografować, bo tu naprawdę balansują i da się zauważyć drobne ruchy rzeźb na wietrze. Poza tym na kładce spory ruch i wielu chętnych o fotografowania. Mimo wszystko udało mi się zrobić kilka fotek.
 




Wróćmy jeszcze do ojca Bernatka, którego imieniem nazwano kładkę. Był on zakonnikiem, ba nawet przeorem Krakowskiego Konwentu Bonifratrów, inicjatorem budowy szpitala, który znajduje się w pobliżu kładki. Niewybaczalnym zaniechaniem było by zlekceważenie tego faktu. Wniosek – prosto z kładki udałam się na zwiedzanie klasztornego kościoła bonifratrów. Znajduje się on przy ulicy Krakowskiej, sąsiaduje ze wspomnianym szpitalem. To piękny barokowy kościół pod wezwaniem „Świętej Trójcy”. Nie chciałam przebiegać przez ulicę, aby sfotografować niezwykle urodziwą fasadę kościoła, ale i jego wnętrze robi duże wrażenie. Szczególnie spodobały mi się iluzjonistyczne polichromie.  
 

Opuszczam kościół i na mojej wycieczce mam „czas wolny”. Mogę sobie bezstresowo pospacerować po Krakowie. Najlepszym miejscem na taki spacer w upalny dzień są Planty. I tam się kieruję. Chłodniej nie jest, ale mogę pobyć w cieniu dorodnych drzew, obejrzeć z bliska tutejsze pomniki. 
 

Kilka już spotkałam podczas spaceru z koleżankami i kolegami po zwiedzaniu Wawelu (tulink). Teraz wpadły mi w oko pomniki literackie, że się tak wyrażę.   
Oto pierwszy, podpisany „Grażyna”, ale oprócz tytułowej bohaterki widzimy na nim i jej męża – Litawora. To dzieło Alfreda Dauna. 
 

Otaczają go buki o niezwyczajnej formie pni.
 

Ten sam autor zaprojektował kolejny pomnik, który znajduje się w innej części Plant. Przedstawia on grającą na harfie Lillę Wenedę. 
 

Jak się nietrudno domyślić oba pomniki miały za zadanie oddać cześć wieszczom – Mickiewiczowi i Słowackiemu. Innego poetę epoki romantyzmu przypomina pomnik Harfiarza, poświęcony Bohdanowi Zaleskiemu. Z perspektywy współczesności jest to autor raczej mało znany. Ale może to tylko ja o nim nie słyszałam…
 

Zupełnie nieromantyczny, ale za to bardzo znany pisarz i tłumacz, lekarz i autor słynnych „Słówek” ma swoje popiersie na Plantach. 
 

Jeszcze tylko wspomnę o jednym pomniku i kończymy temat. Ten jest najnowszy, z 2013 roku, nie ma związku z literaturą, a przedstawia Jana Matejkę, który jest częścią obrazu w ramie. Bardzo mi się ten pomysł podoba, bo umieszczony na podwyższeniu mistrz nie jest obiektem ciągłego obmacywania przez przechodniów, może za to dostojnie spoglądać na turystów przechodzących w kierunku Barbakanu.  
 

Nie tylko drzewa dają ochłodę na Plantach. W upalny dzień niezastąpiona jest urocza fontanna na stawie, a właściwie dwóch połączonych małym mostkiem. Ten jednak był akurat elementem ślubnej sesji fotograficznej, to nie znajdzie się na moich fotkach. 
 

Zanim zakończę relację z przechadzki po „krakowskim bruku”, pochwalę się wizytą w dwóch obiektach na zupełnie innym poziomie.
Najpierw zapałałam chęcią wdrapania się na wieżę ratuszową na Rynku. 
 
 
Ta gotycka budowla z XV wieku przenosi w przeszłość grodu i daje możliwość spojrzenia z góry na jego aktualny obraz. 
Wszystko to pięknie – sale ekspozycyjne z opowieściami o historii, starannie przygotowane aranżacje wystawowe. 
 

A do tego sakramencko stroma klatka schodowa, po której niełatwo się wchodzi, a i schodzenie nie należy do prostych. 
 
 
W nagrodę dostaje się możliwość spojrzenia na Rynek i jego okolice z lotu ptaka (a na drugi dzień zakwasy).
 


Po opuszczeniu wieży można przejść kilka kroków w stronę kościoła św. Wojciecha. 
 

Jest on jednym z najstarszych kościołów w Krakowie, bardzo jednak zmienił się przez wieki. Warto zejść nieco poniżej poziomu Rynku i przekonać się, gdzie znajdowało się pierwotne wejście do tej świątyni, zobaczyć romańskie mury i pozostałości kamiennych posadzek.  
 



I w tym momencie zakończę moją opowiastkę. Nawet jeśli nie wszystko warte obejrzenia widziałam i pokazałam na blogu, to wiem, że nie jest to możliwe do wykonania. Może jeszcze kiedy uda mi się znów wpaść na dzień do Krakowa…
 

 
Zdjęcia mojego wyrobu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz