piątek, 25 września 2020

Nasza wycieczka nieduża

Od dłuższego czasu miałam ochotę na wycieczkę gdzieś nad wodę. Ale nie stojącą. Rzeka mi się marzyła. Najlepiej dzika i malownicza. W promieniach słońca.
A tu na czwartek zapowiada się zmiana pogody. Podobno od jedenastej ma padać. W tej sytuacji moją rzeką została Świętojanka. 
 
oto ona - Świętojanka
 
Może nie jest duża, ale urodę ma wysokiej jakości. No i nie jest daleko.
Znacie ją dobrze, bo bywaliśmy nad nią ładnych parę razy. I jeszcze nieraz się wybierzemy. Wije się malowniczo na terenie rezerwatu Rosochacz, potem oddala się z godnością, przepływa przez Lubienię i Młynek, aż wreszcie wpada do Kamiennej. 
 


drzewa przeglądają się w lustrze wody, a potem zbliżają się do niego aż wpadną

Zauważyliście zapewne, że wody Świętojanki mają rdzawe zabarwienie. Jedna z tablic w rezerwacie informuje, że powodują to związki żelaza. 
 

Rzeczka płynie raczej spokojnie, ale tworzy i urocze szemrzące kaskady. Podejrzewam, że bobry już się o niej zwiedziały i zaczynają ekspansję. Na razie zauważyliśmy jedna tamę, ale to się może niedługo zmienić. 
 
Świętojanka przyspiesza 
 
Spacer po terenie rezerwatu urozmaicają porządnie odnowione pomosty nad rzeczką i podmokłymi miejscami. To znaczy, te miejsca ostatnio nie są podmokłe, bo susza zlikwidowała wiele mokradeł.  
 
tablice informacyjne przy platformie z widokiem na rzeczkę
 
platforma widziana od strony rzeki

jeden z solidnych pomostów

w tle pomost i schody w mniejszej części rezerwatu

jeden z mieszkańców rezerwatu sączy przez słomkę soki z kolegi
😉
 
Godzinka spaceru i opuszczamy rezerwat. Mam zaplanowane przejście lasem na północ od niego, dotarcie do głównej szosy ze Starachowic i wejście do wsi Henryk. Kusi mnie nie tyle sama wioska, ile popularne ostatnio imię.
Idziemy przyjemnymi leśnymi dróżkami. Kurzy się niemiłosiernie, jest coraz cieplej, ale już jakby jesiennie.
 
przyzwoita droga 
 
Co oni tam tak oglądają?
 

Po dotarciu do Henryka stwierdzamy asfaltową nawierzchnię we wsi. W tej sytuacji korzystamy z lasu po drugiej stronie wiejskiej ulicy. I tu też przyjemnie, chociaż w oddali słychać odgłosy prac leśnych. Ich efekty tarasują ścieżki, ale udaje nam się dotrzeć na drugi koniec wsi – tamtędy przechodzi czarny szlak. Tu też trwają intensywne prace – powstaje nowa droga do wsi. Na razie idziemy po warstwie piasku, ale już niedługo zagości tu na stałe asfalt.
 
wiejska droga
 
W Lubieni następuje koniec zaplanowanej prze mnie trasy. A na zapowiadany deszcz się nie zanosi. Żal wracać do domu.
W tej sytuacji kolega Ed wysuwa propozycję odwiedzenia pomnika przyrody Skały w Rudzie nad Zalewem Brodzkim. Nasz czterokołowy latający dywan podrzuca nas na mały parking w ich pobliżu. Szok, jaki tam przeżyłam, utrzymuje się do tej pory. Pamiętam czasy, gdy do skał trzeba się było przedzierać przez chaszcze. Później nastąpiła poprawa i można było do nich dotrzeć od strony niedużego placyku, może boiska, ze skromną tablicą informacyjną. Teraz o skromności nie ma mowy. Wycięto drzewa zasłaniające skałki i utrudniające dostęp do nich, zainstalowano lampy podświetlające skałki wieczorami i nocą. Sporą część terenu zamieniono na miejsce rekreacji dla tych, co to im przyroda nie wystarcza. Są place zabaw dla dzieci, ścianki wspinaczkowe, park linowy, nawet miejsce do urządzenia sobie grilla. Pozwólcie, że nie będę tego bogactwa pokazywać, żeby uniknąć publikacji wizerunku korzystających z niego osób.
 
 
Nasza grupka spaceruje luźno między skałkami. Fotografujemy, korzystamy ze słońca i lekkiej bryzy od strony zalewu. 
 
skalna grupa
 
 pojedyncza skała, po której pełznie skalny wąż

 
drzemiący kotek
 
Fascynujące są nie tylko skałki, ale też porastająca je roślinność. Zwłaszcza drzewa, które dokonują cudów, żeby się utrzymać na skalistym podłożu. I wytrzymują w tych warunkach.
 
te drzewa mają sporo miejsca

ta brzoza ledwo się wciska między skały 
 
to najsłynniejsza tutejsza brzoza o poczwórnym pniu
 

Jeszcze tylko przyjrzyjmy się skałom z bliska, zobaczmy, jakie formy przyjmuje powierzchnia piaskowców dolnotriasowych.
 



Dzięki ułatwieniom transportowym nasza trasa liczyła 11,2 kilometra. Pozostaje tylko niepewność, czy to była pierwsza wycieczka jesienna czy ostatnia letnia. Może w jej rozstrzygnięciu pomogą dwa ostatnie zdjęcia. 
 
paproć płonie i rudzieje w słońcu
 
plaża nad zalewem
 

Zdjęcia – Edek, Janek i ja

7 komentarzy:

  1. Rosochacz + skałki to dobry pomysł,co nieco pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy pomysł jest dobry, jeśli pogoda dopisze. Do obu miejsc dogodny dojazd autem - warto odświeżyć wspomnienia.

      Usuń
  2. Podobają mnie się takie strumienie, które od źródła do ujścia uformowała sama natura i dba o to, aby nadal płynął.
    Ciepło pozdrawiam: Wiesiek

    OdpowiedzUsuń
  3. Z dzikich, leśnych strumyków bardzo dobrze wspominam dopływ Nidzianki na odcinku w okolicach rezerwatu Zamczysko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tam chyba nie dotarliśmy. Ale może być atrakcyjnie.

      Usuń
  4. Ano - jest atrakcja trzeba ją uatrakcyjnić, a dla wielu i tak nie jest dość atrakcyjna - myślę że nacisk na umasowienie turystyki powoduje właśnie takie sytuacje.

    A wycieczka świetna - ja bym nie pisał ani ostatnia letnia, an pierwsza jesienna lecz... przełomowa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że już opublikowałam wpis z tytułem, bo Twój bardzo by mi pasował.
      Co do atrakcji - kondycja coraz słabsza, trzeba więcej ławeczek i miejsc do naładowania akumulatorów czymś "na ruszt". Ale dzieci autentycznie się cieszą ze zjeżdżalni, piaskownic i innych zabawek.

      Usuń