W poprzednim wpisie pojawiło się zdjęcie tej góry, a ona
sama stała się wyzwaniem na kolejną wycieczkę.
Naszą bazę zakładamy znów na parkingu przed kościołem w
Jasieńcu Iłżeckim Górnym, skąd wyruszamy porządną drogą w stronę Góry
Małyszyńskiej.
Wieje. Dosyć mocno wieje. Na niebie chmurki. Widoczność rewelacyjna.
Droga też niczego sobie. Rozglądamy się po okolicy.
Stopniowo zaczynamy podchodzenie na Górę Małyszyńską. Wierzcie
mi, to nie jej wysokość stanowi problem.
Podchodząc przecinamy pola uprawne. Wybraliśmy właściwą porę
podejścia – jest po żniwach, możemy iść czasem miedzą, a czasem przekroczyć w
poprzek zagonu.
Zaglądamy do każdego z trzech zagajników na szczycie. Nawet
da się tam zauważyć ścieżki. Rzucamy też okiem na widoki na południe i północ.
Trzeci zagajnik to już obniżenie terenu. Wniosek –
Małyszyńska zdobyta. Pora schodzić. Idziemy na północ w stronę wsi Krzewa.
W Krzewie mamy na liczniku nieco ponad 3 kilometry. Głupio
kończyć wycieczkę tak wcześnie. Oddalamy się więc od miejsca startu, żeby
wrócić do niego od północy.
Naszym celem jest las, do którego wchodzimy od strony
Tychowa Nowego. To doskonałe schronienie przed wiatrem. W lesie jest spokojnie
i ciepło. Gdzieś nad naszymi głowami szumi wiatr, chwieją się czubki sosen.
Przecinamy miejsce, gdzie dawniej zapewne kopano piasek.
Brzegi ścieżki przypominają wąwóz, ale to raczej wyrobisko piaskowni.
Zastanawiamy się, skąd w środku sporego lasu krzyż
ufundowany w roku 1900 przez Walerego Kiniorskiego. Miał on chronić „od
powietrza, ognia, wojny i wszelkiego nieszczęścia”.
Na skraju lasu przed Seredzicami nieduży, całkiem nowy cmentarz. Nie ma go na
mojej starej mapie. A na cmentarzu warto zatrzymać się przy kamieniu
poświęconym pamięci 4 partyzantów ZWZ AK zamordowanych przez gestapo 31
października 1943 roku.
Nasza droga prowadzi do Seredzic. Zatrzymujemy się na chwilę
nad Iłżanką. Oj, biedna ta Iłżanka – zarośnięta, wody ma tyle, co kot napłakał.
Zamierzamy wracać już do Jasieńca, ale kuszą nas widoki na
pola Seredzic i wychodzimy trochę na skraj lasu, żeby rzucić okiem na te pola. Nie
będę ukrywać – wiatraki też lubimy. Bardzo.
I wreszcie ruszamy ostro w las. Teraz to już tylko spacer plus
podziwianie wygodnych leśnych dróg i bogactwa drzewostanu.
Po wyjściu na otwartą przestrzeń następuje nieprzyjemne
spotkanie z wiatrem. Ewakuujemy się szybko do auta i po wycieczce. Żegnają nas
dzwony kościoła wybijające południe.
Trasa liczyła 14,5 kilometra. Pogoda psuła się stopniowo,
ale i tak wróciliśmy do domu przed deszczem.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Fajna pętelka... bez auta ani rusz - ot,nowe czasy.
OdpowiedzUsuńO tym rozmawialiśmy w czasie jazdy. Te okolice dla nas i dawniej były słabo dostępne. Podróż w jedną stronę z przesiadką zajmowała ponad godzinę. Autem pół godzinki i po bólu. W dodatku bez stresu.
UsuńKolejna fajna trasa.
OdpowiedzUsuńDzięki.
Usuń