Zaczynamy przy
obiekcie najbardziej znanym w Krasocinie – to stuletni wiatrak holender.
Trafiliśmy szczęśliwie, bo wiatrak akurat ma okrągłe „urodziny”, ale też i
odnowiony został i prezentuje się jak powtórnie narodzony.
A miał spore problemy
w swym długim żywocie – w czasie 1 wojny światowej służył jako punkt
obserwacyjny, pod koniec drugiej został ostrzelany przez Rosjan, po wojnie
popadł w ruinę, której nie zapobiegł
remont w roku 1980. Może teraz nadeszły dla niego wreszcie dobre czasy.
wiatrak na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku (jak na dziarskiego pięćdziesięciolatka słabo się trzymał)
Niedaleko wiatraka
oglądamy kościół parafialny pod wezwaniem świętych Doroty i Tekli. Zbudowany w
drugiej połowie 19 wieku w stylu, na jaki zezwalały władze carskie. Jest
prosty, bez kaplic i naw bocznych. Przypomina kościół w Mircu zbudowany w tym
samym stylu.
W Krasocinie
upamiętniono też miejsce, gdzie znajdował się pierwszy, drewniany kościół
zbudowany w 14 wieku. Przypomina o tym krzyż ufundowany przez parafian w roku
1894 oraz późniejsza sztuczna grota wzorowana na kaplicy z Lourdes. Znalazłam
informację, że podczas renowacji groty w roku 2006 odkryto w jej pobliżu
fragmenty fundamentów starego kościoła oraz pozostałości pochówków z terenu
przykościelnego cmentarza.
Warto jeszcze
wspomnieć o przyjemnym stawie z niewielką wysepką i kapliczką św. Jana
Nepomucena.
I wreszcie koniec
zwiedzania – ruszamy na trasę. Robi się upalnie, a my wędrujemy polną drogą w
kierunku Góry Świętego Michała. Po lewej stronie mamy brzeg lasu, po prawej widoki
na pola wczesnej jesieni. Już po żniwach. Trochę pusto.
W lesie na szczycie
góry skrywa się niezwykle tajemniczy obiekt. Na dobrą sprawę nikt nie wie, czym
były ruiny, które wyłaniają się spośród drzew. Nieznany jest czas powstania
budowli, jej fundator ani przeznaczenie. Wygląd murów wskazuje na styl późnogotycki
i przeznaczenie sakralne. Czy był to kościół katolicki przekształcony w zbór
ariański, czy też odwrotnie – nie sposób określić. A może nigdy zborem nie był?
Bez wątpienia uległ zniszczeniu. Czy to w czasie potopu szwedzkiego, czy
później, też można się spierać.
Współcześnie
ustawiono w ruinach krzyż, odprawia się tam raz w roku nabożeństwo pod koniec
września – w niedzielę najbliższą imieninom patrona.
Po krótkim odpoczynku
na skraju lasu ruszamy w dalszą drogę. Z asfaltowej szosy mamy widok na Górę Św. Michała.
Potem na krótko
zanurzamy się w cienistym lesie, aby znów wyjść na polne drogi. One nawet
niebrzydkie są, ale słońce daje popalić.
Nie zważmy na trudy i
docieramy w okolice Ludyni. Zatrzymujemy się w lesie przy niewielkim cmentarzu
wojennym. Nietypowe to miejsce. Pochowano tu żołnierzy niemieckich i rosyjskich
poległych w walkach 1 i 2 wojny światowej.
Obok cmentarza
odsłonięto w roku 2013 kamień upamiętniający „wachmistrza Kamińskiego i
powstańców z oddziału Anderliniego poległych w potyczce z Moskalami w Ludyni 8
kwietnia 1864 roku”. W ostrym słońcu
napis jest zupełnie nieczytelny, jego treść przytaczam na podstawie strony
poświęconej powstaniu styczniowemu (tu link). Warto tam zajrzeć i przeczytać
opis potyczki.
Jeszcze tylko chwilka
przy kolumnie z żelaznym krzyżem. Podobno kolumna pochodzi z 17 wieku. Krzyż
jest dużo młodszy.
I wreszcie możemy
przejść drogą, przy której rosną kostropate wierzby, w stronę wsi Ludynia, a w
niej podejść do bramy prowadzącej na teren parku otaczającego osiemnastowieczny
dwór.
Mamy szczęście – brama otwarta. Ale brak kogokolwiek, kto może udzielić
zgody na wejście. W głębi parku słychać odgłos pracy kosiarki. To właściciel
dworu, pan Stanisław Gieżyński, kosi trawnik. Uzyskujemy zgodę na obejrzenie
obiektu.
Od czego zacząć? Może
najpierw park. Trudno go fotografować w ostrym słońcu, ale i tak robi duże
wrażenie. Podziwimy dorodne pomnikowe drzewa. A i urocze stawy bardzo nam się
podobają.
Pamiętacie zaniedbany
modrzewiowy dwór z Prędocina? To teraz zobaczcie, jak może wyglądać dwór, który
ma właściciela dbającego o każdy detal. Pan Gieżyński poświęcił wiele lat na
odbudowanie dworu, który, choć pierwotnie drewniany, został w 19 wieku
otynkowany, a teraz znów możemy podziwiać jego oryginalny wygląd. Zobaczcie
najpierw, jak dwór wyglądał przed renowacją.
dwór w roku 2007 (wydaje mi się, że na biało został pomalowany dla potrzeb filmu "Przedwiośnie", w którym "zagrał" Nawłoć, a może już wcześniej do filmu "Syzyfowe prace")
Teraz dwór zachwyca
swym pięknem. Zwróćcie uwagę na łamany dach, uroczy ganek, okna czy zachowane
oryginalne osiemnastowieczne lisice z rzeźbionymi kapitelami.
Obok dworu znajduje
się straszy od niego szesnastowieczny murowany budynek. To dawny zbór ariański
lub kalwiński, jest też nazywany lamusem dworskim. Podobno na pięterku mieszkał
minister zboru. Kiedy my spacerowaliśmy po parku, z galerii otaczającej piętro
obserwował nas nieduży czarny piesek.
ręcznie kute drzwi do zboru z dębowymi odrzwiami, w których po lewej stronie zauważycie spore wycięcie - to według miejscowej legendy dlatego, żeby mogla przez nie przejść trumna z grubym kalwinem
Dwór można zwiedzać,
ale nie chcieliśmy przeszkadzać właścicielowi w pracy. Musimy tu jeszcze kiedy
zajrzeć, bo pan Gieżyński szykuje pokój z wystawą poświęconą Tadeuszowi Kościuszce,
który przebywał w tym dworze.
Po takiej porcji
wrażeń pora wracać do domu. Czeka nas jeszcze wędrówka do Krasocina. Teraz
trasa jest zdecydowanie krótsza – maszerujemy na północ. Co ciekawe, nasza
droga ma znakowanie ścieżki do nordic walking. Prowadzi ona częściowo drogą,
którą już szliśmy, a potem przez piękny las i pola do wsi.
Jeszcze tylko rzut
oka na staw i możemy wracać.
Licznik wykazał, że
przeszliśmy 20,6 kilometra. Kolega Ed powiada, że spora cześć tych kilometrów
to dreptanie wokół zabytków. Niech i tak będzie.
Zdjęcia
– Edek, Janek i ja
Foto relacja marzenie... fajna miejscówka :)
OdpowiedzUsuńMiejsca rewelacyjne, dotychczas mieliśmy problemy z dojazdem. Albo był dogodny dojazd, albo powrót, oba razem - nigdy. A teraz pojazd spokojnie czeka, my wędrujemy.
UsuńPięknie wygląda odnowiony wiatrak :) Będzie powód by ponownie odwiedzić Krasocin, a że okolice są bardzo ciekawe to znajdzie się coś jeszcze zapewne.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc nie spodziewaliśmy się, że ten wiatrak jest odnowiony. Zaskoczył nas swoją urodą. Domyślam się, że gdyby nie epidemia, działałoby w nim muzeum chleba. To może "po wszystkim" trzeba będzie i nam wrócić żeby je obejrzeć.
UsuńDojazd w okolice Krasocina trudny, ale dla tak pięknie odnowionego wiatraka bez dwóch zdań warto. Perełka. Tym bardziej, że okolica obfituje w atrakcje, z których wiele podobnie jak ruiny prawdopodobnego zboru w Gruszczynie, poukrywane są w tutejszych lasach.
OdpowiedzUsuńTeren rzeczywiście atrakcyjny. Upał nam trochę dał w kość, ale warto było.
UsuńNo, no ... spora ciekawostka. Te ruiny kościoła na pustkowiu, to już zagadka na miarę "Pana Samochodzika" a i inne rzeczy nie mniej frapujące. Fajna trasa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że i "Pan Samochodzik" nie rozwiązałby tej zagadki. Ale piękne wspomnienie z dzieciństwa ta postać.
Usuń