Zastanawiacie
się zapewne, dlaczego na spacerze towarzyszy nam pisarz, a nie botanik. To
proste – wpis nie ma być informacją o głogach, ich gatunkach czy zastosowaniu.
To ma być wpis o zachwycie. A nikt tak się pięknie głogami nie zachwycał, jak
Proust. To on mi przed laty otworzył oczy na urodę tych krzewów.
Pozwólmy
więc mówić Proustowi, a my dodamy odrobinę słów własnych oraz ilustrację
fotograficzną. I oby nasz przewodnik nie miał nam za złe owych uzupełnień.
O głogach
trzeba pisać w maju, bo to ich miesiąc. Wtedy też podczas nabożeństw majowych w
kościele św. Hilarego w Combray Marcel zaczął kochać głogi „ustawione na samym
ołtarzu, nieodłączne od misteriów, w których obchodzie brały udział, biegły
pośród świeczników i poświęconych naczyń gałęźmi splecionymi w świąteczne
girlandy.”
„Gałęziom
tym przydawały jeszcze uroku festony liści, na których rozsiane były obficie,
niby na trenie panny młodej, bukieciki pączków olśniewającej białości.”
tren
„…to natura
sama, wystrzygając tak bogato liście, przydając im najpiękniejszy ornament
owych białych pączków, uczyniła tę dekorację godną obrzędu…”
„Wyżej
otwierały się tu i owdzie ze swobodnym wdziękiem ich płatki, przytrzymujące
niedbale, niby lekki stroik z gazy, bukiet pręcików delikatnych jak babie
lato.”
„wystrojone
kwiaty z roztargnioną minką trzymały lśniące bukiety pręcików, delikatnych i
promiennych strzałek płomienistego stylu, podobnych tym, które w kościele
ażurują poręcz empory lub filarki witrażu, a które tu rozkwitały białym
miąższem kwiatu poziomki.”
Podczas
spaceru w Transonville dziadek pokazał Marcelowi inny głóg – „różowy,
piękniejszy jeszcze od białych.” I tu mam drobny problem, bo nie wiem, o który
gatunek różowego głogu może tu chodzić.
Zobaczcie oba – sami sprawdźcie, o który chodzi. Ja się ledwie domyślam,
ale nie śmiem wyrokować.
„On też
wystrojony był jak na święto … bogaciej jeszcze, bo kwiaty oblepiające gałęzie
tak gęsto że nie było ani jednego miejsca nie pokrytego niemi, były, niby
pompony okalające laseczkę rococo, „kolorowe”, tem samem wartościowsze.”
„U szczytu
gałęzi — … — roiło się mnóstwo pączków o bledszym odcieniu; rozchylając się,
ukazywały, niby na dnie pucharu z różowego marmuru, krwawą czerwień, i
zdradzały, bardziej jeszcze niż kwiaty, swoistą, nieodpartą esencję tego głogu,
który gdziekolwiek pączkował, gdziekolwiek miał zakwitnąć, nie mógł tego
uczynić inaczej niż różowo.”
„I właśnie
te kwiaty przybrały jakiś odcień czegoś jadalnego, lub delikatnych barw tualety
na wielkie święto… Odczułem tu natychmiast — jak wobec białych głogów ale z
większym zachwytem — że owa odświętność kwiatów nie jest sztuczna, nie jest
ludzkim przemysłem, ale że to natura wyraziła ją samorzutnie…”
A jak
pokazać to, co najbardziej fascynowało Marcela – zapach głogów? Znacie go? Przy
robieniu zdjęć można się go nawdychać do woli. Pisarz tak go opisuje: „z głogów
wydziela się gorzki i słodki zapach migdałów; zauważyłem wówczas na kwiatach
złotawe punkciki, pod którymi wyobrażałem sobie, że musi być ukryty ten zapach,
niby pod zapiekanymi miejscami smak migdałowego kremu albo pod piegami smak
policzków panny Vinteuil.”
No i
jeszcze moja interpretacja jednego zdania – „Ścieżka brzęczała zapachem głogów.”
Tak to sobie wyobrażam:
Z kolejną
wiosną znów wrócą kwitnące głogi, a my powitamy je jak Proust, który wracał do
głogów, „tak jak się wraca do arcydzieł, z myślą że będę je lepiej widział,
kiedy na chwilę przestanę na nie patrzeć.”
Wszystkie cytaty z tomu
zatytułowanego „W stronę Swanna” M. Prousta.
Zdjęcia – Teresa i ja
U mnie z literaturą gorzej... ale natura spisała się na medal.
OdpowiedzUsuńAkurat ta powieść wymaga trochę wysiłku podczas lektury, ale natura sama się pcha w oczy.
Usuń