Któregoś
dnia poskarżyłam się kolegom, że brak mi pomysłów na nową trasę wycieczki. Po
krótkim namyśle Andrzej zaproponował start w Zagnańsku. Zaakceptowałam, ale
nadal nie wiedziałam, co dalej. Kontynuację wymyślił Edek – miało to być
przejście drogami leśnymi do Kostomłotów. Podobno wiele lat temu tak
chodziliśmy. Nie pamiętałam jednej z owych dróg, ale pomysł przyjęłam, dodałam
co nieco od siebie i w niedzielę radośnie wyruszyliśmy na trasę.
takie drogi o tej porze roku lubimy najbardziej
Początek
trasy był według mojego pomysłu. Z właściwą mi skromnością powiem – pomysł
okazał się świetny. Otóż wreszcie (po pięciu latach od namalowania!)
zauważyliśmy kapitalny mural na ścianie sklepu w Zagnańsku. Jego autorem jest
kielecki artysta street artu – Kamil Stelmaszczyk, któremu udało się pokazać
najważniejsze obiekty gminy. Dodam, że znalazłam (tu link) zdjęcia z początków
muralu – da się zauważyć sporo zmian. Najbardziej mnie rozbawiła zmiana
szalika, który dzierga Baba Jaga – początkowo miał czerwono – żółte pasy.
Kibicom piłkarskim nie muszę tłumaczyć wymowy.
zagnański mural
Po
przekroczeniu torów i wejściu na szlak rowerowy trafiamy na uroczy plac zabaw z
zabytkowym parowozikiem kolejki wąskotorowej, który w prosty sposób nawiązuje
do tradycji okolic.
ta kolejka to symbol zagospodarowania naszych lasów przez wiele, wiele lat
i odrobina wodnego krajobrazu w pobliżu
Idziemy tak
tymi asfaltowymi drogami, idziemy… Trochę słabo. Ale na horyzoncie wyłania się
wreszcie las. Mapa podpowiada świetną drogę, która nas doprowadzi do skromnego
drewnianego krzyża partyzanckiego. Byliśmy tu trzy lata temu, warto sprawdzić
zmiany. Cóż, można się ich było spodziewać – krzyż znajduje się na rozstajach
dróg obłożonych stertami drewna.
z Zagnańska na południe
Dobrą drogą
docieramy do czerwonego szlaku na Sosnowicy. Po krótkim odpoczynku idziemy nim
kilka minut.
Pora
przejść na ową mityczną dawną drogę leśną. Skręcamy ze szlaku w lewo i nawet widzimy
przerwę między drzewami. Może to i droga…
miłe przygód początki
Schodzimy z
Sosnowicy. Jest stromo, ale bez szwanku docieramy do obniżenia terenu.
Co wam się
kojarzy z obniżeniami terenu w lesie? Wiadomo – strumyk. To w najlepszym
wypadku. Nam się trafił strumyk połączony z rozlewiskiem. Zarządziłam wycofanie
się i poszukanie obejścia, ale dwaj
koledzy samowolnie poszukali przeprawy. Taka to była emocjonująca przeprawa, że
zrobiłam jedno zdjęcie na jej początku, a potem to już każdy myślał o własnym bezpieczeństwie. Dodam, że kijki
Andrzeja zanurzyły się w strumieniu na ¾ swojej wysokości.
ani przejść, ani obejść
to zapewne Sufragańczyk na początkowym odcinku
Przeszliśmy.
Żyjemy. Nikt się nie skąpał. Gorzej, że droga nam się jakoś zagubiła. Nic to, z
pomocą kompasu się znalazło inne. Jakość taka, że znów nie ma zdjęć. No, może
kilka z pokonywania przeszkody terenowej na "porządnym" odcinku drogi.
Angelika prawie przefrunęła nad przeszkodą
ale huba - motyl nie pofrunie
Ostatnim
prezentem od drogi było solidne błoto rozjeżdżone przez sprzęt leśny. A potem
wreszcie suche miejsce i odpoczynek.
śniadanie na mygłach
podbiał nas nie zauważa
Dalsza
droga w stronę stacji w Kostomłotach prosta i wygodna. Oddawaliśmy się
zasłużonemu relaksowi.
Nie
wszyscy. Andrzeja i mnie dręczyła myśl o kontynuacji wycieczki. Zaplanowałam
dojście do szosy w Dąbrowie i powrót busem. Po środowej wpadce z busem bałam
się ryzykować, że kierowca nie zabierze dziesięcioosobowej grupy. Uradziliśmy w
gronie pomysłodawców trasy, że zaczekamy na pociąg w Kostomłotach.
Czekanie
było aktywne. Wreszcie porządnie i w spokoju obejrzeliśmy rezerwat Sufraganiec.
na skraju rezerwatu
testujemy nośność mostka nad Sufragańczykiem - 9 osób swobodnie wytrzymuje
Najpierw
spacerowaliśmy wzdłuż Sufragańczyka, który wije się tu uroczymi meandrami. Szaleliśmy
ze zdjęciami, chociaż warunki były dosyć trudne – duże kontrasty. Zobaczcie, co
nam wpadło w oko i obiektyw.
cel - pal!
Sufragańczyk na terenie rezerwatu
No i
szaleństwo roślinne. W zacienionych miejscach nad strumieniem rosną ciekawe
okazy. Oprócz przylaszczek, zawilców i pierwiosnków natrafiliśmy na kwitnący
kopytnik. Andrzej wypatrzył go na stromym brzegu strumienia. Wreszcie udało mi
się zobaczyć drobniutkie kwiatuszki kopytnika. Powiem tylko – dobrze, że ten
kopytnik rósł na stromiźnie, bo na płaskim terenie musielibyśmy fotografować
kwiatki leżąc na ziemi.
amatorki fotografii przyrodniczej w akcji
przylaszczka
pierwiosnek (dla niektórych pierwiosnka albo prymulka)
Andrzej i ja planujemy przejście przez strumień do ściany z kopytnikiem
kwiat (ha, kwiat! kwiatuszek) kopytnika ma wielkość paznokcia
Dotarliśmy
wreszcie do Gruchawki, skąd pora było wracać na stację. Oczywiście drogę
urozmaicaliśmy sobie w miarę możliwości – a to zdjęcie, a to postój.
w stronę Gruchawki
pomnik na miejscu, z którego na pomoc powstaniu warszawskiemu wyruszył II Batalion 4 Pułku Legionów AK
Iść? Nie iść? Poszliśmy.
Po powrocie
do torów jeszcze się trochę pokręciliśmy po lesie i spokojnie poczekali na
pociąg.
pożegnanie z rezerwatem
Długość naszego meandrowania wyliczyliśmy na 14,5 kilometra.
Zdjęcia – Zosia, Edek, Janek i ja
trafiła wan się baśniowa kraina... foty fajne.
OdpowiedzUsuńCzasem się tak trafi. Co dziwniejsze, bywaliśmy tam niejednokrotnie, ale zawsze szybciutko, żeby iść dalej, a teraz mamy pobyt solidny. Baśniowe krainy na to zasługują.
UsuńŁadnie tam. Ekipa rozbudowana - dobrze.
OdpowiedzUsuńBardzo tam ładnie, ale i dziś mieliśmy niebrzydkie miejsca. Ekipa raz się rozbudowuje, raz kurczy. Taka elastyczność :)
Usuń