Ten wpis
jest tak archiwalny, że zdjęcia dołączone do niego to skany analogowych
odbitek. Ilość skromna. Jakość – sami zobaczycie.
Wyprawa na
najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego (1324 m n.p.m.) miała miejsce w
sierpniu 2007 roku.
Łysa Góra widziana ze szczytu Smrk (o nim też może niedługo napiszę)
Dojeżdżaliśmy z Czeskiego Cieszyna do Ostravice pociągami i
autobusami z niemałą liczbą przesiadek (chyba ze trzy). Po dotarciu na miejsce
zdecydowaliśmy się na nietypowe podejście – wybraliśmy się na poszukiwanie
żółtego szlaku. Trzeba było maszerować spory kawałek asfaltem. Szosa ruchliwa,
do tego siąpiący deszczyk. Nie załamaliśmy się.
Dotarliśmy
do tamy na zbiorniku Šance
zbudowanym na rzece Ostrawica.
Tu już mogliśmy wejść w las i wreszcie iść szlakiem. Sam zbiornik widzieliśmy
potem jeszcze niejednokrotnie ze szlaku.
zbiornik Šance malowniczo położony wśród gór
Łysa Góra widziana ze szlaku
Podejście
żółtym szlakiem było dosyć męczące (dla mnie – koledzy śmigali jak kozice).
Było kilka stromych odcinków. Szliśmy brzegiem rezerwatu przyrody.
przeszkody na szlaku
trochę padało
Na szczęście trafiały się też przyjemne odcinki
płajem, wtedy można było wyrównać oddech i odpocząć. Najlepszym miejscem
wypoczynku jest przełęcz Pod Čuplem, skąd można podziwiać widoki na okolicę. Tu
zrobiliśmy sobie przyjemny postój.
postój na przełęczy
widok w stronę zbiornika wodnego
spojrzenie w kierunku Łysej Góry
Podejście
na szczyt było niezbyt przyjemne – stromo, do tego wietrznie i z mgłą a może
innym opadem. Wreszcie typowo czeski kawałek asfaltu i już mogliśmy
odsapnąć na szczycie.
wieje i nic nie widać
Niestety –
nie wytrzymaliśmy tam długo, bo bardzo wiało. Z widoków zauważyliśmy jedynie
potężną wieżę przekaźnikową, którą widzieliśmy z podejścia. Małe foto i
schodzimy.
na szczycie
Podobno z
tej góry można podziwiać rozległe widoki. Nie mieliśmy tyle szczęścia – pogoda
uniemożliwiała oglądanie czegokolwiek. Zeszliśmy więc pospiesznie czerwonym
szlakiem. Pośpiech był tak duży, że właściwie niewiele z tej części wyprawy
zapamiętałam oprócz tego, że droga była szeroka i wygodna, czasem kamienista, a kolega Ed
znajdował się gdzieś poza zasięgiem wzroku.
Czasem przy
drodze napotykaliśmy przyjemny strumień. To, zdaje się, potok Sepetný.
potok
I tyle.
Gdybyśmy mieli aparaty cyfrowe, zdjęć by było więcej, a tak, to wszystko.
Zdjęcia – Edek, Walek i ja
Podróż sentymentalna... jak wczoraj !
OdpowiedzUsuńOj, tak. I Walerian jaki młody ...
UsuńMimo wszystko warto powspominać. A dla mnie to inspiracja, bo tam nie byłem.
OdpowiedzUsuńWarto wspominać. Jeszcze kilka takich wspomnień ze zdjęciami analogowymi mam w zapasie, ale jakoś na razie nie mam weny do zakończenia pracy.
Usuń