piątek, 17 lipca 2020

Na czeską Łysą Górę

Ten wpis jest tak archiwalny, że zdjęcia dołączone do niego to skany analogowych odbitek. Ilość skromna. Jakość – sami zobaczycie.
Wyprawa na najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego (1324 m n.p.m.) miała miejsce w sierpniu 2007 roku. 

Łysa Góra widziana ze szczytu Smrk (o nim też może niedługo napiszę) 

Dojeżdżaliśmy z Czeskiego Cieszyna do Ostravice pociągami i autobusami z niemałą liczbą przesiadek (chyba ze trzy). Po dotarciu na miejsce zdecydowaliśmy się na nietypowe podejście – wybraliśmy się na poszukiwanie żółtego szlaku. Trzeba było maszerować spory kawałek asfaltem. Szosa ruchliwa, do tego siąpiący deszczyk. Nie załamaliśmy się.
Dotarliśmy do tamy na zbiorniku Šance zbudowanym na rzece Ostrawica. Tu już mogliśmy wejść w las i wreszcie iść szlakiem. Sam zbiornik widzieliśmy potem jeszcze niejednokrotnie ze szlaku. 

 zbiornik Šance malowniczo położony wśród gór 

Łysa Góra widziana ze szlaku 

Podejście żółtym szlakiem było dosyć męczące (dla mnie – koledzy śmigali jak kozice). Było kilka stromych odcinków. Szliśmy brzegiem rezerwatu przyrody.

przeszkody na szlaku

 trochę padało 

w rezerwacie

Na szczęście trafiały się też przyjemne odcinki płajem, wtedy można było wyrównać oddech i odpocząć. Najlepszym miejscem wypoczynku jest przełęcz Pod Čuplem, skąd można podziwiać widoki na okolicę. Tu zrobiliśmy sobie przyjemny postój.

postój na przełęczy

widok w stronę zbiornika wodnego

spojrzenie w kierunku Łysej Góry
 
Podejście na szczyt było niezbyt przyjemne – stromo, do tego wietrznie i z mgłą a może innym opadem. Wreszcie typowo czeski kawałek asfaltu i już mogliśmy odsapnąć na szczycie. 

wieje i nic nie widać 

Niestety – nie wytrzymaliśmy tam długo, bo bardzo wiało. Z widoków zauważyliśmy jedynie potężną wieżę przekaźnikową, którą widzieliśmy z podejścia. Małe foto i schodzimy. 


na szczycie
 
Podobno z tej góry można podziwiać rozległe widoki. Nie mieliśmy tyle szczęścia – pogoda uniemożliwiała oglądanie czegokolwiek. Zeszliśmy więc pospiesznie czerwonym szlakiem. Pośpiech był tak duży, że właściwie niewiele z tej części wyprawy zapamiętałam oprócz tego, że droga była szeroka i wygodna, czasem kamienista, a kolega Ed znajdował się gdzieś poza zasięgiem wzroku. 

zejście czerwonym szlakiem
 
Czasem przy drodze napotykaliśmy przyjemny strumień. To, zdaje się, potok Sepetný. 


potok
 
I tyle. Gdybyśmy mieli aparaty cyfrowe, zdjęć by było więcej, a tak, to wszystko.

Zdjęcia – Edek, Walek i ja

4 komentarze:

  1. Podróż sentymentalna... jak wczoraj !

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo wszystko warto powspominać. A dla mnie to inspiracja, bo tam nie byłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto wspominać. Jeszcze kilka takich wspomnień ze zdjęciami analogowymi mam w zapasie, ale jakoś na razie nie mam weny do zakończenia pracy.

      Usuń