Tak się złożyło, że właśnie mija 15 lat od
mojej pierwszej bytności w tym rezerwacie. Skromny jubileusz został uczczony
ponowną wizytą. Jedenastą. Jak się okazuje, bywamy tu średnio raz do roku. Nie
mamy tylko żadnych wizyt zimowych, co można przecież nadrobić.
Z odwiedzin w Rosochaczu najtrudniejsze są właśnie te
letnie, bo intensywne słońce przebija się plamami przez korony drzew, większość
lasu jest spowita w cieniu, a plamy światła rażą w oczy i psują efekt na
zdjęciach.
Świętojanka w słońcu i cieniu
Świętojanka płynie jak zawsze – spokojne, czasem z bystrym
nurtem na niewielkich przeszkodach. Wtedy tworzy szumiące malutkie kaskady.
tym razem taki odcinek szybszego nurtu
Drzewa nad nią stoją na straży wody tak długo, jak się da.
A potem rezygnują z walki i upadają w poprzek
stłumienia. Leżą i czekają na kolejne wypadki.
Mostki nad podmokłymi miejscami odnowione, solidne. Dawniej
nawet poręczy nie miały.
Tablice informacyjne to chyba ciągle te same, co były
kilkanaście lat temu. Tak, tworzywo sztuczne jest wieczne, najwyżej się
przybrudzi i trwa na posterunku. A jednak nie - popatrzcie uważnie na tablice na obu zdjęciach, zauważycie od razu różnice w ich ustawieniu. Teraz podstawa zdecydowanie solidniejsza.
Szeroko reklamowany na tablicach świat roślin przy każdym
pobycie odkrywa jakąś nową ciekawostkę. Tym razem jedna z koleżanek wypatrzyła
interesujący okaz – takie niby niepozorne coś, a jednak…
W rezerwacie zadomowiły się bobry. Z nimi nie ma żartów.
Wypatrzyłyśmy dwie tamy i solidne rozlewisko. Aż się chciało podejść bliżej, zrobić
malownicze foto, złapać lustrzane odbicie lasu w rdzawej wodzie rozlewiska.
Pamiętam, że jeszcze we wrześniu ubiegłego roku udało mi się
podejść do jednej z tam (wtedy jedynej). Teraz było to trudne do wykonania,
wręcz niebezpieczne. Teren wokół lustra wody jest mocno podmokły, grząski,
prawdziwe bagno. Rozum mówi – nie idź. Serce podpowiada – dasz radę, najwyżej
buty przemoczysz. A rzeczywistość wciąga w bagienne podłoże powyżej kolana,
rękom nie daje podparcia i nagle jesteś jak w filmie – tylko teraz ten film to
prawda. Zaczyna cię wciągać. Rozpaczliwym wysiłkiem wyciągasz nogę z bagienka,
lądujesz na innej części ciała i tylko plecak ratuje cię z opresji. Nikt ci ręki nie poda, bo wszyscy za daleko i
każdy pilnuje swojego tropu wśród wody i błota. W końcu jakimś cudem wyłazisz
na powierzchnię, a życzliwa Świętojanka udziela ci pomocy w postaci dużych
ilości czystej wody do obmycia największych zabrudzeń.
Wniosek – na podmokłym terenie naprawdę trzeba uważać.
Bardzo.
A na zakończenie pełnego wrażeń spotkania z Rosochaczem
potężny dąb rosnący niedaleko wyjścia (ewentualnie wejścia) z rezerwatu.
I po przygodzie.
Mam nadzieję, że cienie naszej wyprawy we wspomnieniach
zamienią się w blaski i z przyjemnością będziemy wspominać jubileuszowe przejście
po ścieżkach rezerwatu.
Zdjęcia – Edek i ja
Ciekawe miejsce tak jakby lekko niedopieszczone...
OdpowiedzUsuńRezerwat wymaga raczej tego, żeby go człowiek zostawił w spokoju. Ten tak ma. Póki pomosty nie próchnieją, nic tam więcej nie trzeba robić.
Usuń