Trzy lata minęły od poprzedniej wycieczki w tej okolicy (tu
link), można więc było znów się tam wybrać. Obie wycieczki były jesienne, ale
nie identyczne. Tym razem rano nie było mgły, ale i słońce też się nie
pojawiło. Kolory jesieni nie miały okazji zaprezentować się w pełnej krasie. Zaczęliśmy
tradycyjnie od podejścia na Biesak niebieskim szlakiem.
Sami zauważycie, że na
tym odcinku nadal dominuje zieleń. Takiego nam jesień spłatała psikusa.
Mały
postój na szczycie pozwala chwilę odsapnąć i zauważyć obrośnięte bluszczem pnie
drzew.
Podczas zejścia z Biesaka zaczyna się grzybobranie. Pełno tu grzybów
wszelakich. Takich raczej fotograficznych. Zapamiętane z poprzedniej wycieczki
rydze też się pojawiły, ale one rosną
głęboko zakryte w mchu, nie udało się
żadnego sfotografować.
Tradycyjnie zatrzymujemy się na przełęczach z
kapliczkami. Zielona kapliczka bardzo zniszczona, w jej okolicy zrobiliśmy kolejny z częstych tego dnia postojów.
Druga, na Przełęczy Obrazik, lepiej się
trzyma.
Podejście na Pierścienicę nietrudne, krótkie.
Sam szczyt oddalony od
szlaku, ale to nam świetnie pasuje, bo właśnie w tym miejscu zaplanowałam
zejście z góry na północ.
Tu dobiegł do nas wystraszony grzybiarz, którego
zmyliła nawigacja w telefonie. Próbowaliśmy mu pomóc, ale słuchał nas
spanikowany. Nie mam pewności, czy nasze rady mu cokolwiek pomogły. I tu mała
przestroga – udając się do lasu nie należy liczyć na nawigację Google. Ona nie
pokazuje ścieżek. Lepiej zaopatrzyć się w mapy innego typu, takie z
zaznaczonymi ścieżkami. Jedną z nich zamieszczam pod wpisem. Pożegnaliśmy
grzybiarza i ruszyli zgodnie z planem na północ. Zejście okazało się początkowo
dosyć łagodne, a dalej mocno strome. Skorzystaliśmy więc z bardzo wygodnej,
choć niezaznaczonej na mapie, drogi na północny zachód (i tu się przydaje taki
staromodny wynalazek – kompas, on też dobry na grzybobranie). Schodziła ona
łagodnie z góry, zaprowadziła nas do uroczego bukowego fragmentu lasu z pięknie
wybarwionymi drzewami.
Dotarliśmy też do kolejnej polanki z kapliczką na
drzewie.
Potem już tylko chwila i znaleźliśmy się na szlaku rowerowym i znakowanej
na żółto ścieżce spacerowej do rezerwatu Biesak-Białogon. Koniecznie trzeba
było do niego zajrzeć, żeby po raz kolejny stwierdzić, że nic się nie zmienił.
Nadal
jest wygodnym miejscem śniadaniowym. Warto też obejrzeć niewielki jeziorko na dnie wyrobiska niegdysiejszego kamieniołomu i ciekawe skały.
Dalsza droga przebiegała raz szlakiem
rowerowym, raz pieszym w zależności od tego, który z nich oferował krótsze przejście.
Trzeba jednak przyznać, że na pieszym jest raczej krócej, ale trudniej ze
względu na ciągłe podchodzenie schodzenie z pagórków.
Na niewielkiej polance z kapliczką wydrążoną w
pniu drzewa opuściliśmy szlak, żeby udać się w kierunku góry o nazwie Kolejowa.
To ją widzimy zawsze podjeżdżając do Słowika od strony Kielc, na niej zaczyna
się wiadukt kolejowy. Stąd ta nazwa. Góra ma jeszcze jedną nazwę. Nazywano ją
górą Foltańskiego od nazwiska dziewiętnastowiecznego kasjera fabryki w
Białogonie. Znalazłam w sieci informację o tym, że ów człowiek zaangażował się
w spisek księdza Piotra Ściegiennego, sprzeniewierzył też sporą kwotę pieniędzy
z kasy fabryki. Kiedy te sprawy wyszły na jaw, w obawie przed represjami
zaborców, udał się na szczyt Kolejowej i
tam popełnił samobójstwo. Oszczędzę wam szczegółów. W każdym razie na tym
miejscu jest kolejna nadrzewna kapliczka. Niestety, nie zaprezentuję jej zdjęcia,
bo grupa, która się tam udała, natrafiła na trudne warunki i w chaszczach nie
udało się jej sfotografować.
Druga część naszej grupy zdecydowała się przejść
ścieżkami u podnóża tej góry. Z dróżek widać było, że ma ona dosyć strome
zbocza, a las na niej ucierpiał mocno i leży tam wiele powalonych drzew. Stąd
problemy grupy idącej górą.
Znaleźliśmy też jedno wyczekiwane, a wyglądające
koszmarnie miejsce – źródełko u podnóża góry. Gromadzi się przy nim wielu
mieszkańców okolicy z okropnymi plastikowymi pojemnikami. Z daleka myśleliśmy, że
zbliżamy się do śmietnika, takie to kolorowe miejsce. O zrobieniu zdjęcia nie
było mowy.
Wycieczkę zakończyliśmy na parkingu przy stacji Słowik. Trasa
nietrudna, o ile się nie zechce wdrapywać na Kolejową. Długość – 13 kilometrów.
Przyjemny spacer.
trasa główna - większe, czerwone kropki, wejście na Kolejową - mniejsze, niebieskie; co dziwne niebieski szlak rowerowy jest tu zaznaczony na różowo, trzeba przywyknąć, ale parę razy szukałam różowych pasków na drzewach 😏
Zdjęcia – Edek i ja










Przeraża mnie jak często ktoś mnie zatrzymuje na szlakach, czy ogólnie w lesie pytając o drogę. Czasem idąc w przeciwnym kierunku niż chciał. O ile to jeszcze dorosłe osoby, to nie ma tragedii, bo ciężko się zgubić w trójmiejskich i w zasadzie i w kaszubskich lasach (zawsze się wyjdzie na jakąś drogę, czy... morze), ale idzie sobie ojciec z dziećmi, bez jakichkolwiek map (zdziwiony, że nie ma zasięgu), a i także wody w lato, to się zastanawiam co jest grane.
OdpowiedzUsuńInna sprawa, to zastanawia mnie, czemu tak często do mnie się zwracają z pytaniem o drogę, choć jest więcej osób.
Ja ostatnio prawie się zgubiłam w lesie przy domu, bo jest on po solidnej wycince i sam siebie nie przypomina. Chwila paniki, potem mapa w telefonie i wszystko naprawione - zrozumiałam, gdzie jestem i jak mam iść. W takich chwilach lepiej nie pytać o drogę przypadkowych osób, bo mogą być słabo zorientowane. Jedyny godny zaufania sprzęt, który ma zawsze zasięg nazywa się kompas. Niewiele osób to rozumie, stąd problemy. Dobrze też umieć orientować się na słońce. Ja miewam z tym problemy.
UsuńTy, najwidoczniej, wzbudzasz zaufanie i dlatego ludzie pytają. Zwykle mają większe zaufanie do mężczyzn.
No tak, masz mapę, jeszcze jak umiesz używać kompasu, to już w ogóle.
UsuńJa mam na myśli osoby, które bez mapy, wody, jedzenia, jakiegokolwiek doświadczenia w lesie idą na zasadzie "jakoś to będzie". Pomijam przypadek, że ktoś chciał przejść Szlak Kaszubski, nie zdając sobie sprawy jak jest długi i że miejscami jest z dala od jakichkolwiek przystanków autobusowych i kolejowych.
Z drugiej strony ja mam prościej, bo i lasy kaszubskie małe. U Was jak człowiek się zakręci, to może wylądować w innym województwie. :-) Wspominałem już kiedyś, że zazdroszczę Wam lasów? Dzisiaj chyba jeszcze nie. ;-)
Oj, tak. W naszych lasach łatwo się zgubić. Szczególnie w takich, które się pamięta z dzieciństwa. Zachodzą tak duże zmiany, że trudno rozpoznać dawne miejsca. No i te wycinki...
Usuń