… pojechać do Chlewisk. Trzeba tylko
było wybrać się tam w dzień powszedni, bo busy w takie dni kursują stadami. A i
pogoda nam się trafiła fantastyczna – słońce, malownicze chmurki na błękitnym
niebie, ciepło może nie było, ale nawet tego nie zauważyliśmy, bo Stasio był
dziś nadającym tempo. Jak kto chce za nim nadążyć, to nie zmarznie. Zresztą,
Janek i ja wcale mu nie ustępowaliśmy. Dzięki temu szybko i sprawnie
pokonaliśmy trasę z Chlewisk do Lipowego Pola.
Na starcie spenetrowaliśmy park
wokół pałacu w Chlewiskach. Spędziliśmy tam godzinę i nawet nie zauważyliśmy,
że aż tyle. Wiadomo – szczęśliwi czasu nie liczą. A park w Chlewiskach
wspaniale poprawia nastrój – rośnie tam mnóstwo pomnikowych drzew. I to takich
oryginalnych jak tulipanowiec amerykański czy dąb błotny oraz dorodnych
znajomych, jak choćby piękne lipy drobnolistne. Jest cała aleja grabowa, kwitną
barwinki i migdałowce. No i jak tu przejść obojętnie obok tego bogactwa?!
tulipanowiec amerykański
kasztanowiec zwyczajny
jedna z lip drobnolistnych
dąb błotny
migdałowiec kwitnie
Ale to nie wszystko – przecież i sam
pałac warto obejrzeć. Z zewnątrz – imponujący, w podziemiach małe sprytne
piwniczki, wewnątrz – elegancja. Obejrzeliśmy oczywiście części ogólnodostępne. Z usług
relaksacyjnych i upiększających nie skorzystaliśmy, chociaż w kamiennym kręgu mieliśmy ochotę
pomedytować.
pałac Odrowążów
prochownia
pałacowa oranżeria
Parkowe stawy bardzo nam się
podobały, ale już trochę byliśmy zmęczeni zwiedzaniem, więc wiadomość o tym, że
stajnia jeszcze nie jest otwarta, przyjęliśmy z ulgą. Zajrzymy do niej innym
razem.
kamienna ławeczka nad małym stawem
w chowanego z kaczorkiem
Z Chlewisk pomaszerowaliśmy do
Szydłowca czerwonym szlakiem. Bardzo nam się ten szlak spodobał – ładna leśna
droga, sucho, nawet jakby trochę nudno, ale taką nudę lubimy najbardziej. Nic,
tylko iść i rozkoszować się wiosną.
niebieski krzyż w Stanisławowie
A w Szydłowcu plac budowy.
Rewitalizacja idzie pełną parą. Zamek pokryty rusztowaniami, w parku wszystko
rozkopane, powstają nowe mostki, alejki i Bóg wie, co jeszcze. Na rynku
planowaliśmy spokojne śniadanie na ławeczce. A tu ani ławeczki, ani rynku –
bruk zdarty, remont w pełni. Przytulił nas sympatyczny pracownik biura
informacji, który pozwolił zjeść śniadanie, obdarował mapami, naopowiadał o
atrakcjach okolicy i zapewnił, że warto odwiedzić miasto po zakończeniu prac
remontowych we wrześniu. No, może poczekamy do października, ale zajrzymy.
pałac w remoncie
kościół św. Zygmunta
Ostatni odcinek drogi był nowy dla
kolegów, ale z pomocą kompasu i słońca maszerowaliśmy na południe najpierw
polnymi drogami a potem lasem. I znów drogi suche i ładne. Jedna nas odrobinę
zniosła na wschód, ale skorygowaliśmy kierunek marszu i w rezultacie nie
utonęliśmy w bagnach a dotarliśmy suchą nogą do Lipowego Pola.
tak w słońce iść ...
Lipowe Pole na horyzoncie
Planowaliśmy dalszy marsz, ale nie
potrafiliśmy się oprzeć urokowi autobusu, który stał gotowy do drogi i mógł nas
zawieźć do domu. No to darowaliśmy sobie ostatnie 5 kilometrów, ostatecznie i
20 wystarczy.
Zdjęcia
tym razem mojego autorstwa
:)
OdpowiedzUsuńInspiracja - wiadomo skąd ;)
UsuńFajna pogoda na zdjęcia... czego wyrazem jest ta sesja - gratuluję :)
OdpowiedzUsuńAż za dobra - słońce bardzo ostre. Ale wycieczka nadzwyczaj udana.
Usuń