Wyszliśmy z domu. Udało się nawet z
pogodą, która dopisała nadzwyczajnie – drobna mgła tylko dodała uroku
porankowi, a potem robiło się coraz cieplej i przyjemniej.
Zaplanowana na dziś trasa na mapie
wyglądała niezwykle pociągająco – proste dróżki, jak już zakręt to wyraźny, nic
tylko iść. A w terenie?
Marsz z Pięt przez Płaczków
Piechotne i potem lasem do Nowek to sama przyjemność. Droga dobra, ta odrobina
błota, co ją trzeba było ominąć, niewarta wspomnienia, urocze meandry
niewielkiej rzeczki – dopływu Kuźniczki – no romantycznie.
wiosenna pajęczyna o poranku
droga do Nowek
dopływ Kuźniczki
Ale za Nowkami wyruszamy na polne
ścieżki. I tu coś się zaczyna psuć. Przy pierwszych rozstajach sama zawiniłam i
pociągnęłam ludzi za bardzo na północ. W ten sposób natrafiliśmy na ruiny dawno
opuszczonych zabudowań, a korygowanie trasy polegało na przedzieraniu się przez
zarośla jeżyn (a te, skubane, nawet wiosną strasznie drapią i czepiają się
przyodziewku) później zaś doprowadziło nas na podmokłe łąki. Niektóre buty
zaczęły przepuszczać wilgoć (moje jeszcze nie).
kaczeńce na podmokłej łące
Mimo wszystko dotarliśmy do
planowanego miejsca w okolicy cmentarza, skąd prowadzi piękna dróżka w kierunku
Pardołowa. Nie muszę dodawać, że na mapie ona prowadzi, bo w rzeczywistości
ginie między zaroślami krzaczorów paskudnych i wrzosowisk. Gdyby nie kolega
Edward ze swoją intuicją turystyczną ani chybi zaginęlibyśmy w tych zaroślach.
Ale i tak spotkała nas niespodzianka, bo nie doszliśmy do Pardołowa a
natrafiliśmy na Włochów. Nikt z nas tu jeszcze nie był, czyli poznajemy nowe
miejsca.
leśna kapliczka
Za Włochowem weszliśmy pełni
optymizmu do kolejnego lasu. Ludzie, jaka tam była na początku śliczna droga –
sucha, szeroka, wygodna, ale jak to droga – przeszła w mokradło i po
zachwytach. Ja zapatrzyłam się na żabi skrzek i odstałam od grupy. Asekurował
mnie Janek i oboje przeżyliśmy koszmar turysty pieszego – zza naszych pleców
coś nadciągało, głośne to było jak duża grupa biegaczy. Od strony mokradeł
nadbiegła wataha dzików! Z wrażenia nas zamurowało. Ja miałam myśl, żeby zrobić
zdjęcie, ale bałam się poruszyć. Nawet umiejętność liczenia straciliśmy, bo nie
wiemy, ile tych dzików było – pewne są trzy duże, było też co najmniej dwa
mniejsze. Przebiegły obok nas, a my potem ruszyliśmy na miękkich nogach przez
nasze mokradełka. Tym razem to już i moje buty zaliczyły wodowanie, ale kto by
się tym przejmował!
tu było naprawdę mokro
żabi skrzek
Z lasu wyszliśmy w Hucisku, a z
niego powędrowaliśmy kolejną znikającą ścieżką do szlaku czerwonego. Ta, paskuda, zamieniła się w teren pełen dołków i górek, więc kicanko, ale po
suchym, to do wytrzymania. A przecież można było iść asfaltem! I tak do niego w
końcu doszliśmy, co dało początek intensywnego marszu na bus. Na przydrożny zalew ledwie rzuciliśmy okiem.
zalew między Huciskiem a Stąporkowem
Kierowca to
musiał mieć niezły ubaw, kiedy nas obserwował takich zmachanych i goniących
resztką sił, bo i tak nas rozpoznał i zamierzał poczekać. Ale finisz na
dziewiętnastym kilometrze mieliśmy imponujący! I poza tym uważam, że należy nam
się doliczenie z 5 kilometrów za ciężkie warunki marszu, bo naprawdę nie było
lekko, oj nie.
Zdjęcia
– Edek i ja
Błota nam nie straszne... ale dziki z młodymi to już przeżycie. Szkoda że migawka nie zarejestrowała.
OdpowiedzUsuńTe młode to były raczej ubiegłoroczne, bo takie podrośnięte i bez pasków. W przypadku spotkania z lochą, która prowadzi pasiaste, nie ma żartów.
UsuńTak, dziki mają coś w sobie, że paraliżują :) Kilka lat temu musiałem poświęcić kanapki, by odwrócić uwagę jednego takiego :) Teraz uśmiecham się pisząc o tym, ale wówczas... :o
OdpowiedzUsuńTo miałeś szczęście. My byliśmy po śniadaniu. Jankowi zostało trochę czekolady. Nie wiem, czy dziki to lubią.
UsuńTym razem należało wziąć ponton. Było wyjatkowo mokro. Ale zdjęcia, jak zwykle , udane.
UsuńA po suchym, jak? Ponton na plecy? Chyba taki ponton na kółkach - wielofunkcyjny.
Usuń