Koń ma cztery nogi i się potknie, a
co dopiero turysta. Niestety, upadki i wpadki różnego typu czasem nam się
zdarzają.
Najłatwiej poślizgnąć się i wywinąć
orła na śniegu lub oblodzonej drodze. Tu bez wątpienia najlepszy upadek zaliczyłam
ja podczas podchodzenia na Kamień Michniowski. Zaryłam pazurami w śnieg i dla
lepszego efektu zjechałam ładny kawałek w dół na brzuchu. Gdyby nie pomoc
kolegi, leżałabym tam pewnie do dziś.
Niestety, Walek, który mnie wtedy
pozbierał, sam nie otrzymał pomocy, kiedy wylądował w śniegu. Widoczne na
zdjęciu cienie wyraźnie wskazują, że zamiast ratować człowieka, wolałam
fotografować.
Walek się zbiera, Edek i ja nie reagujemy
Dużo bardziej humanitarne podejście
spotkało Andrzeja i Terenię, którzy zaliczyli kontakt z ośnieżonym gruntem na
trasie z Kucębowa do Stąporkowa. Się pozbierało ich i cześć! Pomaszerowali
dalej.
Andrzej się podźwignął
Terenia też wraca do pionu
Upadek bywa nieprzyjemny, ale dużo
gorzej jest, gdy kto wpadnie do rzeki, zwłaszcza zimą. Często udaje się pokonać
rzeczki przeskakując z kępy na kępę lub po jakiś porzuconych gałęziach, ale mieliśmy
dwa spektakularne wodowania (jedno nieudokumentowane). Tu kilka zdjęć z wpadki
Edka, który wylądował w lodowatej wodzie zanurzając się do połowy uda, zaś
koleżanki tak się zaśmiewały, że nie miały siły wyciągnąć go z tej kałabani. W
końcu Ela oprzytomniała i udzieliła pomocy. Ja wolałam trwać na posterunku z
aparatem.
tu moment wpadki
akcja ratunkowa
i skutki
Edek często pada ofiarą swojej pasji
fotograficznej i co i raz coś go wciągnie. A to rzeka, a to bagno. Taki już
jego los – fotografia to bardzo wciągające zajęcie. W każdym razie zawsze w
takich sytuacjach bardziej troszczy się on o aparat niż o siebie.
bagno mocno wciąga
mało brakowało ...
a jednak się wybronił
Mieliśmy też miękkie lądowanie wśród
traw, które zaliczyła Marysia. Jak widać, niezbyt się tym upadkiem przejęła.
Niekiedy przychodzi nam padać na
kolana podczas pokonywania niektórych
przeszkód. I tu zwykle możemy liczyć na pomoc koleżeńską.
ciężka droga do rezerwatu Rosochacz
tu w okolicach Bodzentyna
Zdarza się też, że koledzy
solidarnie pociągną delikwenta po śliskiej drodze albo wciągną na stromy brzeg
wąwozu.
ślizgawka na Świniej Górze
to mnie tak wciągają, nie rzepkę
Nieobca jest nam jednak postawa,
której zawdzięczamy te zdjęcia – trzeba czyhać z aparatem podczas przeprawy, bo
nigdy nie wiadomo, kto i kiedy wpadnie.
na czatach
Na szczęście najczęściej jednak
wpadamy tylko w błoto i w efekcie wracamy cali wybłoceni do domu.
to moje obuwie, niestety
Zdjęcia: Edek, Janusz i ja
Z naszych wypraw przeważnie pamięta się sytuacje "ekstremalne",a najbardziej bawią upadki... choć w życiu winny cieszyć raczej wzloty !
OdpowiedzUsuńUPADŁEŚ - POWSTAŃ...! - czego wszystkim serdecznie życzę. :)
Wzloty cieszą, ale nie są możliwe do sfotografowania, bo to raczej sfera duchowa. Na razie wznosimy się ponad codzienne bolączki i upadki, a potem maszerujemy dalej. Ot, życie...
UsuńDobrze , że jest pomocna dłoń. Oczywiście, podczas robienia zdjęć nie ucierpiały żadne zwierzęta . :)
OdpowiedzUsuńA ludzie to nie zwierzęta?
Usuń