Tak było w pogodzie na czwartkowej
wycieczce (termin wybrany, bo miało być ładniej. No, było ładniej niż buro,
ponuro i deszczowo – fakt). W tej sytuacji estetom radzę zaprzestać lektury
tego wpisu, a osoby wytrzymałe może mimo wszystko dadzą radę, bo ja z obowiązku
kronikarskiego muszę się wywiązać.Wyruszyliśmy z Zagnańska, gdzie tym
razem przechodziliśmy w pobliżu domu rodzinnego znanego kieleckiego rzeźbiarza,
Adama Wolskiego. Jego pamięć uczczono w sposób oryginalny, jak jego prace –
przed posesją znajduje się niesztampowa tablica ze zdjęciem artysty, a obok
dwie tablice z informacjami o nim i fotografiami. Może kiedyś zdecydujemy się
umówić na spotkanie z rodziną artysty, ale przed ósmą rano nie wypadało.
tablica upamiętniająca zagnańskiego artystę
Kolejne miejsce na trasie to Kaniów
(pamiętacie, dopiero co tam byliśmy nad zalewem). Tym razem oglądamy stary
nieczynny młyn i maszerujemy do leśniczówki. I w ten oto prosty sposób
poznajemy dalszy przebieg niebieskiego szlaku rowerowego porzuconego niegdyś.
nieczynny młyn w Kaniowie
I dziś też go porzucamy, żeby wejść
na szlak zielony. Maszerujemy tym szlakiem, maszerujemy. Wkoło las, cisza i
jesienna ponura aura. Czasem tylko strumyk jaki szemrze przy drodze albo mech lub
porost wyrasta na starym pniu. Ot i całe
atrakcje.
jeden z leśnych dopływów Krasnej
mech płonnik
chrobotek kieliszkowaty
"oczy" lasu
Docieramy do leśniczówki Świnia Góra
i tu zaraz rzuca nam się w oczy nowy czerwony szlak (ten piekielny), który
będzie nam towarzyszyć przez większość dalszej drogi. Tak się on naprasza, że w
końcu przyjdzie nam zrealizować pomysł poznania całej jego trasy. Niech no go
tylko skończą znakować.
jedna z altan wypoczynkowych na piekielnym szlaku (ta w Jastrzębi)
Znów zapuszczamy żurawia do
rezerwatu Świnia Góra, a tam nadal pięknie i tajemniczo. Aż by się chciało
wejść głębiej. Szkoda, że nie wolno.
spróchniały pień
Mamy dziś jeszcze spotkania z
pracownikami leśnymi. Jedni zwożą ścięte drewno, a inni zbierają „materiał
genetyczny”, czyli siedzi taki człowiek na czubku potężnej sosny i wypełnia jej
szyszkami woreczek. Piękna, choć niełatwa praca, musicie przyznać.
mocarna maszyna podnosi pnie jak patyczki
szyszka w nagrodę dla tego, kto wypatrzy na drzewie pracownika leśnego
I tak oto pokonaliśmy 21,6 km do
Bliżyna. Może i nie było jakoś specjalnie ładnie, ale przynajmniej
rozruszaliśmy kości i na razie nie grozi nam zapadnięcie w sen zimowy.
Zdjęcia - Edek i ja
...wypełnianie woreczka jest zajęciem samym w sobie atrakcyjnym, mnie się zdarza też opróżniać :)
OdpowiedzUsuńCzy jest to rozmnażanie poza ustrojowe?
Nie przepadam za niekończącymi się szlakami... może brakło farby?
Do woreczka zbierają materiał genetyczny z tak zwanego drzewa matecznego (ono ma specjalne oznakowanie na pniu) i przekazują to do banku nasion. Co się dzieje potem zbieracz nie opowiadał.
UsuńSzlaków idących ta samą droga naliczyliśmy wczoraj 5 - w tym 3 rowerowe, jeden narciarski i ten czerwony. A turystów tłum jak zwykle. Czyli nas troje. Czyli wychodzi średnio 1 i 2/3 szlaku na turystę.
Czerwony jeszcze powstaje i dlatego malowanie niedokończone.
Jakie piękne mchy =D
OdpowiedzUsuńDziękuję. Rosły na pieńku, to się udało sfotografować bez leżenia plackiem na mokrej ziemi.
Usuń