Takie
teraz, proszę państwa, są wymagania. Miała też nie być długa.
Tyle
koncertu życzeń. Przygotowanie zajęło mi jedno popołudnie i jedno
przedpołudnie, czyli dwa razy dłużej niż sama wycieczka. Ale w końcu coś wymyśliłam.
Długość
wyszła według życzeń – 16,6 kilometra. Ale za to stopień trudności był czasem
dosyć wysoki. Panowie poradzili sobie bez problemu, a ja „dałam ciała”, ale
jednak doszłam do końcowego przystanku.
Wystartowaliśmy
w Szczukowicach. Według mojej mapy przy krzyżu zaczyna się droga w
kierunku Podzamcza Piekoszowskiego. Czy prowadzi do celu, nie wiadomo, bo mapa
akurat w tym miejscu ma dziurę. Ze zdjęć satelitarnych w Internecie wynikało,
że może by i jaka droga była. No i satelita, jak Cyganka, prawdę Ci powie.
Szliśmy średnio widoczną ścieżką wśród pól i ugorów do momentu, kiedy kierownictwo zobaczyło na środku tej niby-drogi
groźnego strażnika i odmówiło prowadzenia trasy. Odważni koledzy wpłynęli na
kierownictwo łagodnymi perswazjami, a w końcu sami dali przykład, że nie taka
krowa straszna, jak się wydaje, i wycieczka doszła do skutku.
widok na południe z naszej drogi
zlot przed odlotem
groźna strażniczka na środku drogi
Po
ominięciu pierwszej przeszkody dotarliśmy do innej, lepszej drogi, a potem do
trzeciej i już ona doprowadziła nas do ruin pałacu Tarłów. Ten siedemnastowieczny
pałac jest niezwykle podobny do kieleckiego Pałacu Biskupów Krakowskich, jego
projektantem był, jak się mówi, Tomasz Poncino, który projektował również
kielecki pałac.
Dwa
razy opowiedziałam kolegom legendy związane z budową pałacu i jego pierwszym
właścicielem – Janem Aleksandrem Tarło, więc nie będę ich tu przytaczać. Dość,
że pałac spłonął w drugiej połowie XIX wieku i potem nie odzyskał już dawnej
świetności, a teraz jest ruiną, która prezentuje
się niezwykle ekstrawagancko wśród zagonów ziemniaków i w aromacie świeżo
rozłożonego obornika.
ruiny pałacu Tarłów od północnego wschodu
niegdysiejszy portal
zwornik
pałacowe wnętrza
jesień wkracza do pałacu
pola na północ od pałacu Tarłów
Z
Podzamcza wędrujemy asfaltową drogą na południowy zachód i mamy za jakiś czas
Piekoszów, a tu ciekawe obiekty sakralne. Ze zwiedzania nic nie wyjdzie, bo
niedzielne nabożeństwo akurat trwa, więc pokażę zdjęcia kościoła zrobione przy
okazji innej wycieczki kilka lat temu.
figura św. Jakuba Apostoła na piekoszowskim rondzie
Sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia w Piekoszowie
nawa główna sanktuarium
fragment drogi krzyżowej przy sanktuarium
Dalszy
marsz prowadzi na południe (nadal asfalt, ale z nim mamy związane miłe
wspomnienia z dawnych lat, więc jest sympatycznie). Za Łaziskami wchodzimy
najpierw w pola, a potem zdobywamy wysokie na 317 metrów wzgórze Moczydło z
nazwanym tak samo rezerwatem.
Na tym terenie działało do początku XIX wieku
górnictwo kruszcowe (wydobywano m. in. galenę i baryt), którego ślady to dawne
szyby, doły. I to właśnie stanowi istotę rezerwatu. Biedna ta istota –
zarośnięta, zasypana śmieciami. Podjęliśmy wspólne postanowienie, że raczej już
tu nie będziemy zaglądać.
widok na rezerwat Moczydło od zachodu (wiosną 2012)
w rezerwacie
szpary pokopalniane w rezerwacie
Kolejnym
rezerwatem jest Chelosiowa albo Cholesiowa Jama (spotkałam w różnych miejscach
obie wersje). Tu gołym okiem widać efektowne ściany dawnych kamieniołomów. Ale
uważać trzeba – ja nie uważałam i wpadłam w dosyć głęboki dół. Miałam też spore problemy z wdrapaniem się na
jedną stromą ścianę – trzeba mnie było wciągać. Wszystko skończyło się
dobrze.
Głównym
bogactwem tego rezerwatu są jaskinie z ciekawymi formami naciekowymi. Niestety
– nic z tych bogactw nie widzieliśmy, bo
nawet nie wiemy (i raczej na pewno niektórzy z nas nie chcą wiedzieć), gdzie znajdują
się wejścia do tych jaskiń. Niech tam sobie speleolodzy mają używanie, nam
wystarczyło obejrzenie ścian kamieniołomu i spacer.
kolorowe ściany rezerwatu
zlepieniec skalny
zagubieni wśród traw i skał
Ostatni
odcinek niedzielnej trasy miał przebiegać spokojnie szlakami – czarnym i
niebieskim do Słowika. I tu mogło być nudno, ale nic z tego. Z jednej strony spadają nam na głowę rowerzyści pędzący bezgłośnie z góry (rajd jakiś - dużo ich było), z drugiej huk motocykli (wiadomo - Pasmo Zgórskie jest najlepszym miejscem na treningi). W tej sytuacji wystarczyła chwila nieuwagi i czarny szlak nam zginął, więc
pomaszerowaliśmy na kompas. No i zrobiło się dosyć trudno na podejściu
na Zieloną. Podejrzewam, że wybraliśmy tak zwaną drogę na skróty, co w górskich
rejonach oznacza „bardziej stromo”. Przeżyliśmy te emocje, a potem szczęśliwie
znaleźliśmy się na zaplanowanym szlaku niebieskim. Ten spokojnie i
bezproblemowo doprowadził nas na Patrol i Trupień, a potem do Słowika. Trochę
tylko żal nam było, że las jeszcze nie wybarwił się jesiennie, a w Słowiku
zabrakło starego mostu im. kpt. Kazimierza Herwina Piątka. Może i nie był on
specjalnie wygodny i raczej nie pasował do nowej, lepszej drogi, ale przywykło
się do niego – no podobał mi się.
podejście na Pasmo Zgórskie
zejście z Pasma Zgórskiego do Słowika
wspomnienie o moście
W
Słowiku rozsiedliśmy się na przystanku i spokojnie poczekali na bus. Więcej
atrakcji na wycieczkę nie planowałam. Z mojego punktu widzenia wycieczka nie
była nudna. Mam nadzieję, że i kolegom też się nie nudziło – ostatecznie
musieli parę razy ratować mnie z opresji, więc mieli zajęcie.
Zdjęcia – Edek i ja
"Tchnie nudą" - a poważnie, ciekawe obiekty po trasie a pałac rewelacja... :)
OdpowiedzUsuńNajbardziej właśnie do tego pałacu chciałam zajrzeć. Teraz myślę, że na przyszłość trzeba tam zajrzeć po południu, żeby fasada była ładnie oświetlona.
Usuń...czy dojedzie się do niego ?
UsuńOczywiście. Te kilometry asfaltu, które zrobiliśmy do Piekoszowa to szosa dla samochodów plus szlak rowerowy. Parkujesz auto przy tablicy informacyjnej, przechodzisz koło zagonu ziemniaków (albo po ziemniakach) i już pałac.
UsuńDzięki... widziałem na mapie,faktycznie prościzna, nie mylić z prostatą.
UsuńI zawsze możesz zajrzeć przy okazji do jakiegoś ciekawego miejsca w pobliżu.
Usuń