Taka ta jesienna
pogoda niepewna, że trudno wyruszyć gdzieś dalej, bo będzie padać, albo nie
będzie padać; będzie wiać, albo nie będzie wiać. A zimno to już jak w banku.
W tej sytuacji
jedziemy do Michniowa. Nie pada. Zimno przejmujące plus nieprzyjemny wiatr.
Wysiadamy z busa
żegnani czule przez naszą ulubioną Babcię Obwarzankową – jej ukochane królewny
i skarbunie ruszają skrajem lasu w stronę Krzyżki. Jest lekko pod górkę, to się
nawet rozgrzewamy.
Docieramy do
porządnej polnej drogi, którą już chyba z półtora roku nie chodziliśmy. W
jesiennej ponurej mgle pola szare, chociaż w słońcu, to by tu drzewa pokazały,
na co je stać.
pola na zachód od Michniowa
Z Krzyżki marsz leśną
drogą w kierunku Jędrowa. W lesie nawet cieplej się zrobiło. Ale za to zaczyna
siąpić. Nie damy się pokonać takim marnym zakusom pogody i mężnie wkraczamy do
lasu, żeby sprawdzić, jak wyglądają nasze ulubione rozlewiska nieznanego nam z
nazwy dopływu Kamionki. Jest inaczej niż zimą – trawa wysoka, ślady radosnej
działalności bobrów widoczne gołym okiem.
na drodze w lesie
przydrożne dęby
rozlewisko dopływu Kamionki
W Jędrowie już nie
pada, ale wieje. I dlatego nie mogą się odbyć zapowiadane na ten dzień I
Młyńskie Zawody Balonowe. Balony spakowane, w tej sytuacji nie pozostaje nam
nic innego, jak czekać na kolejne takie zawody i trzymać kciuki za lepszą
pogodę.
Zaglądamy więc na
chwilę w okolice młyna – bardzo to urocze miejsce. Mam wrażenie, że mamy do
niego słabość. No to kilka zdjęć bez balonów.
Kamionka w pobliżu młyna
kolejne zdjęcie młyna (nie pierwsze, ani zapewne nie ostatnie)
fragment sieczkarni w pobliżu młyna
relikt przeszłości - przodek pługa (koleśnica)
ostanie ślady lata
Im dalej wędrujemy,
tym bliżej jesteśmy domu. Teraz zbliżamy się leśnymi ścieżkami do Suchedniowa.
W tej okolicy spotykamy spacerowiczów, którzy podobnie jak my, nie mają obaw
przed wyjściem z domu w niepewną pogodę.
pieszo na szlaku rowerowym (a kolory, jak z Kieślowskiego)
stacja kolejowa w Suchedniowie
Za Suchedniowem
wkraczamy w nasze, skarżyskie lasy. Czyli zbliżamy się do zalewu Rejów. W tej
okolicy grupka się podzieliła: jedni pomaszerowali w kierunku osiedla Bór, inni
pognali na autobus (o, tempo było obłędne – prawie bieg), a jeszcze inni
wybrali spokojny marsz do samego domu.
młody jelonek (za chwilę wybiegnie drugi)
nad zalewem w Rejowie
I tak to zakończyliśmy naszą niedzielną wycieczkę. Dla potrzeb statystyki
uznajemy długość trasy grupy „autobusowej” – 15,33 kilometra.
A na najbliższe
wycieczki życzylibyśmy sobie więcej słońca.
Zdjęcia
– Edek i ja
Nie byłem w Jędrowie... :(
OdpowiedzUsuńNo, co Ty? Naprawdę?
UsuńZ pociągu parę minut pieszo. Albo dowolny wariant wycieczki. ;)
ja tam lubię jak jest chłodno z drugiej strony powiedzenia mówi piz... znaczy "wieje jak w Kieleckim", więc coś chyba jest na rzeczy ;-)
OdpowiedzUsuńTrasa fajna, dawno już nie szedłem od tak sobie żeby iść, zawsze szedłem w jakieś konkretne miejsce. Na jedno fajnie a na drugie coś się jednak traci. Trzeba wrócić do bezcelowej włóczęgi ;-)
Moim zdaniem nie ma bezcelowej włóczęgi. Celem włóczęgi jest zawsze włóczęga. I już. ;)
UsuńStąd ta gra słów Aniu...
UsuńI wszystko gra...
Usuń