Tego
typu łamańce językowe wymyślaliśmy na trasie w okolicy tytułowego Krzcięcina. Ta
nazwa i miejscowość to nie żart – istnieją naprawdę.
Krzcięcin leży nad Szabasówką (też niełatwo wymówić). Tu pod mostem tworzą się urocze lodowe rzeźby.
Szabasówka (lewa) pod Krzcięcinem
lodowe fantazje
W pobliżu mostu mapa wskazuje sporych rozmiarów staw. No cóż, zima, nie ma co
wskazywać. Woda nieobecna. Miejsce po stawie zarośnięte. Nawet nie
fotografujemy.
Ale
pobliski młyn z 1898 roku jeszcze się zachował. Niestety, w postaci ruiny.
ruiny młyna w Krzcięcinie
Po
niewielkim turystycznym śniadanku ruszamy na poszukiwanie kolejnych śladów
historii Krzcięcina. Kierujemy się szosą na zachód.
Jest!
Trafiamy na stary kamienny mur, za którym pozostałość sadu.
Nie
robi na kolegach wrażenia i postanawiają zakończyć zwiedzanie. Mnie jednak
intryguje fakt, że ten mur po przerwie znów się pojawia i idzie wzdłuż
niebrzydkiej alei. Ignoruję aleję i włażę za mur.
Opłacało
się – po niedługim czasie widzę interesującą ruinę. Oj, to nie młyn. Dotarłam
do ruin dworu Stadnickich. Niewiele się z nich zachowało, ale da się zauważyć
coś w rodzaju wieżyczki, może alkierza. Podobno to dzwonnica dworska, z której
rozbrzmiewał dzwon wyznaczający początek i koniec prac w polu.
ruiny dworu
Doszukałam
się tragicznej historii hrabiego Stadnickiego, którego Rosjanie powiesili w
parku dworskim za pomoc udzielaną powstańcom w roku 1863. Podobno miejsce egzekucji wskazywała płyta,
ale nie udało nam się jej znaleźć.
Sam
park mocno zapuszczony – drzewa na pewno lepiej wyglądają wiosną lub latem.
Pod
dworem jest wejście do piwniczki – nikt z nas nie odważył się tam zaglądać.
Po
drugiej stronie muru zabudowania gospodarcze. Może podworskie? Strach pytać.
Mieszkańcy pobliskich domów raczej nas stąd wyganiają niż udzielają informacji.
Po
takiej porcji przygód postanawiamy wracać w stronę Szydłowca. Kierujemy się na
Zastronie. A tam asfalt.
Nie palimy się do wędrówki asfaltem. Kolega Ed wybiera pierwszą
polną drogę na południe, bo z mapy wynika, że mamy szansę przedostać się na
południowy brzeg Szabasówki.
Na
mapie to króciutki odcinek, a w terenie – niezła przeprawa. Schodzimy z
solidnej drogi w stronę rzeki. A ta znów się uroczo wije meandrami. Przybliża
się, oddala, ale kładki żadnej nie ma.
zauroczenie Szabasówką
Chcąc
nie chcąc musimy się przedrzeć do szosy. A tu na przeszkodzie staje rozległy
teren bagnisty. Próbuję kicać z kępki na kępkę, ale trwa to strasznie długo,
zostaję w ogonie grupy i decyduję się iść na los szczęścia. Cóż mogę
powiedzieć? Lód nie zawsze pękał pode mną, a nawet, jak pękł, to nie było
głęboko. Zapach średni.
na spotkanie z bagnem
I
wreszcie wdrapuję się i ja na teren położony wyżej. A za plecami mam całkiem
ładny widok na okolicę, przez którą dopiero co się przedzieraliśmy. Moja rada –
nie chodźcie tamtędy.
Lądujemy
na szosie już na końcu Zastronia, a raczej na początku Wysokiej. Gdzieś tu
powinien być kolejny młyn. Spotkany przy moście pan Henio kategorycznie
stwierdza, że z młyna nic nie zostało. Tak samo, jak z domu, w którym się (o,
tam! – pokazuje) urodził.
widok na Wysoką
W
tej sytuacji zwiedzamy Wysoką. Bez wątpienia rzuca się w oczy
dziewiętnastowieczny kościół pod wezwaniem św. Mikołaja.
kościół parafialny w Wysokiej
I
tu wyłania się historyczna zagadka – jak do Wysokiej trafili francuscy żołnierze, którym poświecono
jedną z kapliczek w murze otaczającym kościół? Przecież to nie żołnierze
napoleońscy. Niestety, pan Henio już się oddalił i rozwiązanie zagadki trzeba
odłożyć na później. Może na cmentarzu znajdziemy jakieś wskazówki?
tablica z kapliczki na pierwszym planie poprzedniego zdjęcia
W
drodze na cmentarz podziwiamy drewnianą architekturę wsi. Szkoda, że domy z
najładniejszymi ornamentami popadają w ruinę.
ganek jeszcze się trzyma, ale brak jednej ściany domu
Na
cmentarzu bardzo liczne nagrobki z nazwiskiem Malmon, ale wszystkie
współczesne. Czyli potomkowie Francuzów nadal tu mieszkają. Obejrzeliśmy
najstarsze nagrobki. Trzeba przyznać, że ciekawe. Niestety, napisy na nich
zupełnie nieczytelne.
Tak
więc zostajemy z niedosytem wiedzy na temat Wysokiej – jest powód do powrotu w
te okolice.
No i rzut oka na zegarek – o, późno
się już zrobiło. Pora wracać, a do Szydłowca kawał drogi. Decydujemy się na
przejście w kierunku Zdziechowa i Chustek. Ciężka decyzja, bo oznacza spotkanie
z asfaltem. Trudno. Zaciskamy zęby i maszerujemy. W nagrodę mamy możliwość
zajrzenia na teren piaskowni w Wysokiej (rzecz jasna z bezpiecznej
odległości).
piaskownia w Wysokiej
A na zakończenie trudna do
pokazania i sfotografowania ciekawostka z Chustek. To kapliczka (XIX wiek),
która z daleka wygląda jak pozostałość starego pieca lub komina, a z bliska
jest zasłonięta sporymi tujami. Szkoda, bo to obiekt wielce oryginalny.
kapliczka schowana za tujami
I wreszcie przystanek – koniec trasy
(20,8 km). Dużo wrażeń, ciekawe miejsca. Koniecznie trzeba tu wrócić przy
ładniejszej pogodzie za jakiś czas.
Zdjęcia
– Edek, Janek i ja
Chyba już kiedyś widziałem tę tablicę na kościele w Wysokiej, ale o sprawie zapomniałem:) Tutaj znalazłem krótkie wyjaśnienie:
OdpowiedzUsuńhttp://naszszydlowiec.pl/2011/01/05/wysoka/
Ciekawa jest też ta kapliczka z Chustek. Jeszcze nic o niej nie znalazłem, ale za to jest taka historia
http://naszszydlowiec.pl/2011/01/05/chustki/
Ciekawe informacje. Dziwne jest tylko to, że kiedy wcześniej próbowałam je znaleźć, nie mogłam wejść na te strony z wyszukiwarki. A teraz z linka wszystko działa bez zarzutu. Widocznie trafiłam na problemy z serwerem.
OdpowiedzUsuńHistoria kaplicy w Chustkach - piękna.
Co do Francuzów - no, się nie zgadza. Przecież kampania napoleońska była 100 lat później niż te daty na kapliczce. Na stronie portalu genealogicznego znalazłam historię jakoby chodziło o żołnierzy z czasów potopu szwedzkiego. Ale czemu Francuzi mieliby się dołączać do Szwedów? Poza tym i tu daty się nie zgadzają. Tym razem za późno. Moim zdanie sprawa nadal niejasna.
Pozostaje jeszcze opcja niewystarczającej wiedzy historycznej autorów napisu - może się "machnęli" siódemka zamiast ósemki?
Hmmm... Nie mam pomysłu. Możliwe, że błąd, ale skąd data 1708 (domniemana 1808)? Z tego, co czytam to utworzenie Księstwa Warszawskiego wypadło w połowie 1807. Kolejna wojna, która mogłaby objąć te tereny to rok 1809.
UsuńNie podejmuję się rozwikłania tej zagadki. Ale brawo za czujność! Z tego, co widzę, to nikt w artykułach nie zwrócił uwagi na ten błąd.
Nic dziwnego - rozumowanie jest proste: Francuz = żołnierz napoleoński. Ja też w pierwszej chwili tak pomyślałam, a potem na zdjęciu przyjrzałam się dacie i klasa humanistyczna w dobrym liceum zaczęła się odzywać.
UsuńNo i ten sam problem miałem poruszyć.
OdpowiedzUsuńNapoleońcy wojacy mogą być, pod warunkiem że przyjmiemy pomyłkę w dacie na tablicy. Ja bym stawiał jednak wżenionych w Polskę przedstawicieli administracji napoleońskiej (być może w stopniach wojskowych), wtedy daty 1807 i 1838 by nie dziwiły. A tłumaczyło by to istnienie nazwiska Malmon w tych okolicach. Czyli nie polegli w walce,ale po prostu zmarli.
Ps. A za mapkę należą się uściski.
OdpowiedzUsuńJestem skłonna przychylić się do wersji pomyłki w dacie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie sprawdziliśmy - może pan Henio też Malmon i miałby coś do opowiedzenia.
A mapką musiała być - zeskanowana po wycieczce, lekko sponiewierana od ciągłego wyciągania i oglądania, ale jakoś się utrzymała do powrotu z trasy. Ona najlepiej obrazuje naszą drogę.
Jakoś sobie dzisiaj przypomniałem o tych Malmonach z Wysokiej:)
OdpowiedzUsuńDalej nie znalazłem rozwiązania, ale kogoś to też nurtuje tak, że wykonał(a) pewne kroki:
http://www.historycy.org/historia/index.php/t186376.html
(może to też czytelniczka tego bloga?)
Ciekawe bardzo to wszystko. Przeczytałam ob źródła i wszystko wskazuje na to, że historia tajemnicza i trudna do zbadania. Wydaje mi się, że trzeba do linków zaglądać, może wypłyną jakieś nowe fakty.
UsuńA swoją drogą, przypomniałam sobie, że miałam w liceum koleżankę o tym nazwisku. Szkoda, że straciłyśmy kontakt...