Nieco
spóźniony ten wypad, ale jeszcze w roku rocznicy. Planowany był na
koniec maja, bo to właśnie wtedy, 29 maja 1953 roku, dwaj panowie – sir Edmund
Hilary (wtedy jeszcze bez tytułu szlacheckiego) i Szerpa Tenzing Norgay jako pierwsi ludzie stanęli na najwyższym
szczycie Ziemi. Im też dedykowałam naszą wysokogórską wyprawę.
Zaczynamy
od aklimatyzacji w niższych partiach gór. To znaczy – wspinamy się na Górę
Miejską od strony Bodzentyna. Z obawy przed chorobą wysokościową idziemy
niespiesznie, podziwiamy widoki na okolicę, zauważamy nowy pomnik na skraju
lasu. Ba, nawet świętujemy Dzień Chłopaka (też z opóźnieniem).
długie cienie w porannym jesiennym słońcu
Dolina Bodzentyńska za nami
widok na kościół w Bodzentynie
pomnik pamięci majora Henryka Dobrzańskiego i żołnierzy jego oddziału
słodki akcent świąteczny
Po krótkim
odpoczynku wkraczamy na teren Puszczy Jodłowej. Wędrujemy szlakiem i
obserwujemy stare drzewa i coraz większe mrowiska.
na szlaku
Wreszcie
zdobywany szczyt Miejskiej. Jej niebotyczne 426 m n.p.m. nie robi na nas
większego wrażenia, możemy zdobywać kolejne szczyty.
Najpierw
jednak należy zejść z góry, przedostać się przez wyschnięte Łąki Miłości i iść
dalej ładną leśną aleją w kierunku Świętej Katarzyny.
kładka czeka na nas
tu odpoczywaliśmy
i ruszamy w drogę
puszczańskie grzybki
w puszczy
Tu
rozbijamy pierwszy obóz – posilamy się, odpoczywamy, a potem odchodzimy w
kierunku klasztoru w Świętej Katarzynie, żeby go spokojnie obejrzeć.
klasztor w Świętej Katarzynie
figura patronki podobno wykonana z drewna cyprysowego i ocalała z pożaru klasztoru, istnieją jednak opinie, że to kopia
umieszczone w krużgankach klasztoru piętnastowieczne płaskorzeźby "Adoracja Ukrzyżowanego" i "Św. Katarzyna Aleksandryjska"
Wreszcie
nadchodzi czas naszego wyzwania – zdobywanie najwyższego szczytu Gór
Świętokrzyskich. Jak na twardych górali świętokrzyskich przystało podejście
wykonujemy bez masek tlenowych.
Nabieramy
sił przy źródełku i kapliczce św. Franciszka, potem mozolnie się wspinamy po
schodkach i ścieżkach czerwonego szlaku.
kapliczka skryta wśród jeszcze zielonych liści
Obserwujemy uważnie okolicę szlaku –
sporo tu starych drzew, pogoda dopisuje, nie spodziewamy się jej załamania w
partii szczytowej. Jedynie kierownictwo wyprawy traci łączność ze światem, bo
zapomniało doładować baterię w telefonie przed wyjściem na trasę.
udogodnienia na trasie
samotny pień
Na trasie
spotykamy kilka ekip zdążających w stronę szczytu. Mają niezłą kondycję, jedna
z grup rozbija kilka obozów na podejściu, a mimo to i tak nas wyprzedza przed
szczytem.
szczyt niedaleko
My
rozbijamy się tuż przed szczytem w pobliżu gołoborza – wypada rzucić okiem na skały.
gołoborze
I wreszcie
szczyt – magiczne 612 m n.p.m.! Tyle możemy ofiarować bohaterom dzisiejszego
wpisu. Więcej nasze góry nie wyciągną. Czujemy radość zdobywców. Na szczęście
nie brakuje nam tlenu, nie grozi nam ślepota śniegowa i niestety nie jesteśmy
pierwsi na szczycie. Ale ten nasz skromny wysiłek jest dla przypomnienia Ich
Wyczynu.
krzyż na szczycie Łysicy (ten ustawiono w roku 2016 )
Na szczycie
uzupełniamy zapas cukru (duża dawka fruktozy) i rozpoczynamy zejście w kierunku
Przełęczy św. Mikołaja. Dosyć sprawnie
nam to idzie i szybko docieramy do znanej wszystkim kapliczki z figurką
świętego.
toast za zdobywców spełnony winem w "kaspułkach" na szczycie Łysicy
kapliczka na przełęczy
a w niej figurka świętego Mikołaja
A teraz z
górki na pazurki - szybko i sprawnie
schodzimy do Kakonina. Tu tradycyjne foto dziewiętnastowiecznej chałupy i
spotkanie z kierowcą busa. Koniec wyprawy.
zabudowania zagrody
zabytkowa chałupa
Przyrządy wskazują przejście 15,1
kilometra.
Zdjęcia – Janek, Staszek i ja
"...szybko docieramy do znanej wszystkim kapliczki z figurką świętego." - czy wszystkim ? ludzie docierają tylko do Łysicy i z powrotem.
OdpowiedzUsuńLubię ten szlak,BUS z Kakonina ?
No tak, nam wszystkim w grupie wędrujących. A spotkani na trasie trzej panowie nie mieli o niej pojęcia. Ale oni nawet nie wiedzieli, gdzie Łysica ma szczyt.
UsuńLudzie by może i dalej doszli, gdyby mieli pewność, że po przejściu Łysogór będą mieli czym dojechać z Nowej Słupi do auta pozostawionego na parkingu w Świętej Katarzynie. A nie ma takiej możliwości. Może w sezonie w weekendy.
W tej sytuacji korzystający z busa z Kakonina mają łatwiej. Tam kursuje Wilkosz, który ma kilka dogodnych busów do Kielc. My jechaliśmy o 12 50, potem jest w dni nauki szkolnej 13 40 i jeszcze jakiś po czternastej.
Doceniam krotochwilę. A tereny piękne. Jak by mi jakiś Diabeł dał wybór (diabelska alternatywa) całe zycie tuptać po Świętokrzyskich albo po Himalajach, to... Wybieram Świętokrzyskie.
OdpowiedzUsuńAle raz w życiu Himalaje... Może by warto spróbować? Oczywiście popatrzeć z bezpiecznej wysokości.
UsuńA z wiekiem człowiek bardziej uroki świętokrzyskie docenia.