Pogoda rano
zapowiadała się nieźle. I na zapowiedziach poprzestała. Ale o tym potem.
Wyruszamy
świetnym busem w kierunku Nadolnej. Mnie się wydaje, że bus tam nie jedzie, ale
wsiadamy. Na szczęście kierowca, porządny człowiek, wie, że jednak tam jedzie i
dowozi nas na miejsce. Przy okazji informuje, że staw w Nadolnej jednak nie
jest wyschnięty i warto go zobaczyć.
nawet z niedużą wyspą
Gorzej z
pobliskim młynem, który ma być głównym celem naszej wycieczki. Podobno w
ruinie.
Przysiada się do mnie pani urodzona w Nadolnej, istna kopalnia wiedzy o
historii okolicy. I ona uważa młyn za ruinę, bo młynarz – Wojciech Grzęda już
ponad 50 lat nie żyje. A o losie dzieci i wnuków niewiele wie. W każdym razie
domu młynarza już nie ma.
młyn odbija się w stawie, czyli chyba jednak jest
No, ale
skoro już staw oglądamy (jedynie ostrożnie z brzegu, bo teren prywatny), to warto sprawdzić, co z tym młynem. Zobaczcie
sami.
budynek młyna od strony drogi
detale
Jeśli o
mnie chodzi, to w tym momencie wycieczka mogłaby się zakończyć, a tu ledwo się
zaczęła. Ruszamy na trasę na południe. Słońce mogłoby nam w oczy świecić, gdyby
świeciło. Ale nie – zrobiło sobie wolne.
Przechodzimy
przez Stefanków – zatrzymujemy się przy pomniku pamięci mieszkańców wsi
rozstrzelanych 4 kwietnia 1940 roku. To kolejne ofiary okrutnego terroru
stosowanego przez Niemców za pomoc oddziałom Hubala.
pomnik w Stefankowie
Na polanie
za wsią Edward znów opowiada historię bitwy powstańców styczniowych pod
dowództwem Dionizego Czachowskiego w kwietniu 1863 roku. Już o niej pisałam na
blogu (tu link), to nie będę się powtarzać.
obelisk ufundowany przez księdza Wiśniewskiego
opowieści z dawnych lat
Dalszy
fragment trasy nie należał do łatwych, ale przynajmniej nie był nudny. Droga
była. Czasem lepsza, czasem gorsza. A czasem zupełnie zawalona gałęziami. Tyle,
że nie mokra, chociaż mogła być, bo sporo śladów zaschniętego błota
znajdowaliśmy.
w zielonym tunelu
trudny odcinek
Potem
nastąpiła radykalna poprawa jakości drogi. Zmieniła się w szeroki i nieprzyzwoicie
wygodny trakt. Na szczęście dało się tu czasem jakie roślinki dla urozmaicenia
zauważyć.
leśny trakt
ściana paproci
dzwonek pokrzywolistny
I tak
dotarliśmy do Antoniowa, skąd kolejnym równie świetnym traktem wędrowaliśmy w
kierunku źródła Biały Stok.
byle na południe ...
Jak na dziewiątą wizytę przy nim, to i tak było
ciekawie, bo dwie koleżanki znalazły się tu po raz pierwszy.
źródło Kamiennej bije w obniżeniu terenu
tabliczka informacyjna
Ciąg dalszy
wędrówki prawie nie ma dokumentacji foto. Dlaczego? Zaczęło padać. Najpierw
delikatnie, potem mocniej. To i zdjęć się nie robiło. A szkoda, bo przed
Sobótką rozstaliśmy się wreszcie z nudną drogą i szliśmy przyjemnymi leśnymi
ścieżkami. W samej Sobótce forsowaliśmy drewniany płot, a potem przedzierali
się do kładki nad Kamienną, która w chaszczach prezentowała się dosyć
malowniczo. A już prawdziwą atrakcją był marsz przez mokre trawy (do pół uda) w
okolicy stacji w Sołtykowie. Jaka potem licytacja była, kto ma bardziej mokre
spodnie! Jedynie Janek wykazał się hartem ducha w alejce brzozowej i zrobił
zdjęcie.
brzozowa alejka w Piętach
Na bus
czekaliśmy kilka minut i po wycieczce. Trasa nasza liczyła 18 – 19 kilometrów.
Ten dłuższy wariant zaliczyli ci, którzy poszli szukać mojego zagubionego
kompasu. Dziękuję za towarzystwo i informuję, że nowy kompas już w drodze.
Zdjęcia – Zosia, Edek, Janek i ja
PS Bardzo
podobną trasę przeszliśmy 6 lat temu. Zainteresowanym porównaniem podaję link
do relacji.
Zabierzcie mnie tam kiedyś, chcę zobaczyć źródło Kamiennej. Staw fantastyczny, a młyn nie wygląda tak źle. Gdyby teraz wziąć się za niego, to udałoby się uratować od ruiny.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to trasa na ładny jesienny dzień ze złotymi i czerwonymi liśćmi, na pochmurny letni była nużąca monotonią zieleni. Ale powtórzyć można. Może by się kompas znalazł. ;)
UsuńStaw i młyn naprawdę w porządku. Różnica w ocenie przez mieszkańców zapewne stąd, że staw długi czas stał bez wody i dlatego łatwiej się go zauważa, a młyn wolniutko odchodzi w przeszłość, choć dobrze się trzyma.
Z reguły podczas wypadów na Jurę i w jej okolice, znajduję różne takie młyny. Nie zawsze są oznaczane na mapach krajoznawczych a trzeba przyznać istotny to jest obiekt kulturowy.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam wszystkich do siebie:
http://fotowojaze.pl/zamek-w-lesnicy-wroclawska-posiadlosc/
Tak było i z tym, młynem - nie ma oznaczenia na mapie i dowiedziałam się o nim przypadkiem z Facebooka.
UsuńA na stronę Fotowojaże zaglądamy z przyjemnością.
Fajna trasa, mimo wszystko. Aktualizacja to bolączka wszystkich wydawnictw kartograficznych.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony na Googlach też się można przejechać. Ostatnio tak jechałem, kierując się w/g zdjęć satelitarnych na których widać było sporą ścieżkę... ale nie były aktualizowane od kilku lat (przy moim domu wciąż stoi stara "Felcia") i ścieżka zarosła. Przedrzeć się udało, ale kosztem wysiłku,podrapań daninyoraz krwi złożonej komarom.
Tak właśnie, najważniejszy jest zawsze kompas (już mam nowy) i wyczucie (tego mi zawsze brak).
Usuń