czwartek, 8 sierpnia 2019

Przynajmniej się nie kurzyło

Pogoda rano zapowiadała się nieźle. I na zapowiedziach poprzestała. Ale o tym potem.
Wyruszamy świetnym busem w kierunku Nadolnej. Mnie się wydaje, że bus tam nie jedzie, ale wsiadamy. Na szczęście kierowca, porządny człowiek, wie, że jednak tam jedzie i dowozi nas na miejsce. Przy okazji informuje, że staw w Nadolnej jednak nie jest wyschnięty i warto go zobaczyć.


  
 staw w Nadolnej 

nawet z niedużą wyspą 

Gorzej z pobliskim młynem, który ma być głównym celem naszej wycieczki. Podobno w ruinie. 
Przysiada się do mnie pani urodzona w Nadolnej, istna kopalnia wiedzy o historii okolicy. I ona uważa młyn za ruinę, bo młynarz – Wojciech Grzęda już ponad 50 lat nie żyje. A o losie dzieci i wnuków niewiele wie. W każdym razie domu młynarza już nie ma. 

młyn odbija się w stawie, czyli chyba jednak jest

No, ale skoro już staw oglądamy (jedynie ostrożnie z brzegu, bo teren prywatny), to warto sprawdzić, co z tym młynem. Zobaczcie sami. 

budynek młyna od strony drogi




detale

młyn od strony kanału
 
Jeśli o mnie chodzi, to w tym momencie wycieczka mogłaby się zakończyć, a tu ledwo się zaczęła. Ruszamy na trasę na południe. Słońce mogłoby nam w oczy świecić, gdyby świeciło. Ale nie – zrobiło sobie wolne.
Przechodzimy przez Stefanków – zatrzymujemy się przy pomniku pamięci mieszkańców wsi rozstrzelanych 4 kwietnia 1940 roku. To kolejne ofiary okrutnego terroru stosowanego przez Niemców za pomoc oddziałom Hubala.

pomnik w Stefankowie
 
Na polanie za wsią Edward znów opowiada historię bitwy powstańców styczniowych pod dowództwem Dionizego Czachowskiego w kwietniu 1863 roku. Już o niej pisałam na blogu (tu link), to nie będę się powtarzać.

obelisk ufundowany przez księdza Wiśniewskiego 

opowieści z dawnych lat

 patriotyczna symbolika na obelisku
 
Dalszy fragment trasy nie należał do łatwych, ale przynajmniej nie był nudny. Droga była. Czasem lepsza, czasem gorsza. A czasem zupełnie zawalona gałęziami. Tyle, że nie mokra, chociaż mogła być, bo sporo śladów zaschniętego błota znajdowaliśmy.

w zielonym tunelu

 trudny odcinek
 
Potem nastąpiła radykalna poprawa jakości drogi. Zmieniła się w szeroki i nieprzyzwoicie wygodny trakt. Na szczęście dało się tu czasem jakie roślinki dla urozmaicenia zauważyć. 

 leśny trakt

ściana paproci

dzwonek pokrzywolistny 

I tak dotarliśmy do Antoniowa, skąd kolejnym równie świetnym traktem wędrowaliśmy w kierunku źródła Biały Stok.

 byle na południe ... 

Jak na dziewiątą wizytę przy nim, to i tak było ciekawie, bo dwie koleżanki znalazły się tu po raz pierwszy. 

źródło Kamiennej bije w obniżeniu terenu

 tabliczka informacyjna

narodziny rzeki

 początek jej biegu

Ciąg dalszy wędrówki prawie nie ma dokumentacji foto. Dlaczego? Zaczęło padać. Najpierw delikatnie, potem mocniej. To i zdjęć się nie robiło. A szkoda, bo przed Sobótką rozstaliśmy się wreszcie z nudną drogą i szliśmy przyjemnymi leśnymi ścieżkami. W samej Sobótce forsowaliśmy drewniany płot, a potem przedzierali się do kładki nad Kamienną, która w chaszczach prezentowała się dosyć malowniczo. A już prawdziwą atrakcją był marsz przez mokre trawy (do pół uda) w okolicy stacji w Sołtykowie. Jaka potem licytacja była, kto ma bardziej mokre spodnie! Jedynie Janek wykazał się hartem ducha w alejce brzozowej i zrobił zdjęcie.

brzozowa alejka w Piętach 

Na bus czekaliśmy kilka minut i po wycieczce. Trasa nasza liczyła 18 – 19 kilometrów. Ten dłuższy wariant zaliczyli ci, którzy poszli szukać mojego zagubionego kompasu. Dziękuję za towarzystwo i informuję, że nowy kompas już w drodze.

Zdjęcia – Zosia, Edek, Janek i ja

PS Bardzo podobną trasę przeszliśmy 6 lat temu. Zainteresowanym porównaniem podaję link do relacji. 

niezwykle myląca mapka trasy - wynika z niej, że powinniśmy iść leśnymi dróżkami, a szliśmy solidnymi duktami, po prostu brak aktualizacji mapy w terenie

6 komentarzy:

  1. Zabierzcie mnie tam kiedyś, chcę zobaczyć źródło Kamiennej. Staw fantastyczny, a młyn nie wygląda tak źle. Gdyby teraz wziąć się za niego, to udałoby się uratować od ruiny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem to trasa na ładny jesienny dzień ze złotymi i czerwonymi liśćmi, na pochmurny letni była nużąca monotonią zieleni. Ale powtórzyć można. Może by się kompas znalazł. ;)
      Staw i młyn naprawdę w porządku. Różnica w ocenie przez mieszkańców zapewne stąd, że staw długi czas stał bez wody i dlatego łatwiej się go zauważa, a młyn wolniutko odchodzi w przeszłość, choć dobrze się trzyma.

      Usuń
  2. Z reguły podczas wypadów na Jurę i w jej okolice, znajduję różne takie młyny. Nie zawsze są oznaczane na mapach krajoznawczych a trzeba przyznać istotny to jest obiekt kulturowy.
    Przy okazji zapraszam wszystkich do siebie:
    http://fotowojaze.pl/zamek-w-lesnicy-wroclawska-posiadlosc/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak było i z tym, młynem - nie ma oznaczenia na mapie i dowiedziałam się o nim przypadkiem z Facebooka.
      A na stronę Fotowojaże zaglądamy z przyjemnością.

      Usuń
  3. Fajna trasa, mimo wszystko. Aktualizacja to bolączka wszystkich wydawnictw kartograficznych.
    Z drugiej strony na Googlach też się można przejechać. Ostatnio tak jechałem, kierując się w/g zdjęć satelitarnych na których widać było sporą ścieżkę... ale nie były aktualizowane od kilku lat (przy moim domu wciąż stoi stara "Felcia") i ścieżka zarosła. Przedrzeć się udało, ale kosztem wysiłku,podrapań daninyoraz krwi złożonej komarom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie, najważniejszy jest zawsze kompas (już mam nowy) i wyczucie (tego mi zawsze brak).

      Usuń