W niedzielę pogoda
była dosyć dobra (to znaczy jeszcze nie na tyle fatalna, żeby zrezygnować z
rajdu, ale, żeby piękna, to nie), więc wyruszyliśmy na trasę, która miała dla
nas parę niespodzianek.
Zaskoczył nas odcinek
leśny w okolicach Stefankowa – droga zamieniła się w podmokły teren, trzeba
było omijać solidne kałuże. Ale nasza grupa chyba jeszcze bardziej mnie
zaskoczyła – zamiast narzekania na warunki zaczęły się żarty i ze śmiechem
pokonaliśmy trudny teren!
Oczywiście były też
miejsca, których się spodziewaliśmy. Dwa patriotyczne – pomnik w Stefankowie
poświęcony pamięci 70 mieszkańców tej wsi i okolic zamordowanych przez
hitlerowców 4.4.1940 oraz znajdujący się na leśnej polanie obelisk ufundowany z inicjatywy księdza Jana Wiśniewskiego, autora licznych artykułów dotyczących naszego regionu. Ten obelisk upamiętnia zwycięską bitwę stoczoną 22 kwietnia 1863 r. przez oddział powstańczy pod wodzą
Dionizego Czachowskiego. W bitwie tej zginął oficer oddziału
powstańczego kpt.Stanisław Dobrogojski-Grzmot.
pomnik w Stefankowie
pomnik na polance
Edward namawiał nas
do uważnego studiowania mapy i wyszukiwania zaznaczonych na niej miejsc. Nie
posłuchaliśmy go, za co spotkała nas mała kara – nie obejrzeliśmy pomnika pod
Antoniowem – a był zaznaczony – mamy na szczęście zdjęcie. Teraz sobie
zobaczymy i nie będziemy jednak udawać, że wszyscy go widzieli.
zapomniany pomnik w Antoniowie
Tak czy siak sama
mapa też nie była taka znowu święta – szliśmy drogą do źródła Biały Stok,
prowadził nią zielony szlak rowerowy. A co na to mapa? A ona beztrosko ma
zaznaczony szlak na innej drodze, równoległej do tej, którą szliśmy! I jak tu
biedny turysta, niezbyt doświadczony, ma sobie dać radę? Jak…? Na szczęście
źródło znaleźliśmy i nawet mieliśmy tam postój na posiłek i zdjęcia. Co do
posiłku, to był udany, ale zdjęcia raczej do bani z powodu marnych warunków
świetlnych. W tej sytuacji dołączam zdjęcie źródła z innego, słonecznego rajdu.
Biały Stok wiosną
a tak było w niedzielę
Pozostała część trasy
to już loteria – zdążymy, nie zdążymy, zdążymy. Zdążyliśmy! A po drodze
mieliśmy dodatkowe atrakcje w postaci przedzierania się przez zarośla i próbę
sforsowania furtki w jednym z gospodarstw w Sobótce. Gospodyni zezwoliła na
przejście, ale chyba podejrzewa nas o wypuszczenie na wolność niejakiego
Brutusa. Myślę, że on wcześniej już się wydostał, bo nie było słychać
szczekania.
tak wyglądał wygodny fragment trasy
Na zakończenie
jeszcze Mroczków i za kilka minut przystanek w Płaczkowie. Tu wreszcie można
było usiąść. Długość trasy obliczono na 18,5 km. Czas przejścia – 4 godziny. Na
bus czekaliśmy 5 minut.
zdjęcia - Edek i ja
zdjęcia - Edek i ja
Z radością witam nowych uczestników naszych wędrówek. Ciekawy jestem ich wrażeń z tej formy czynnego wypoczynku.
OdpowiedzUsuńSporo Was tym razem było. Dobrze , że pogoda dopisała. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńFajna sprawa! Nie byłem z Wami ciałem, ale duchem jak najbardziej :)
OdpowiedzUsuńDzięki za duchową obecność :))
OdpowiedzUsuń