wtorek, 22 października 2019

Leniwa sobota w Kurozwękach

Normalnie to ja jestem totalnym zwiedzaczem – przygotowanie, poszukiwanie obiektów w terenie, a potem oglądanie. I żeby niczego nie przegapić. A Kurozwęki mnie pokonały – spokój, relaks i zero planu. 

pałac w Kurozwękach -  główny cel wszystkich wycieczek w te okolice

dla porównania pałac pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku 

Wjeżdżamy do Kurozwęk od strony Zagród. Widzimy pomnik powstańców styczniowych i nawet się przy nim nie zatrzymujemy – nie ma gdzie. Podobnie zachowujemy się w okolicy uroczego drewnianego kościółka św. Rocha. Jeśli będziecie w pobliżu, obejrzyjcie – niebrzydki, naprawdę. 

 współczesna tablica upamiętniająca powstańców styczniowych umieszczona na ścianie kościoła 
 
Zatrzymujemy się na rynku. Ludzie, jaki ten rynek dziwny jest – ulica plus ogrodzony skwer z drzewami. Fajnie, że w jakimś mieście drzewa jeszcze się ostały na rynku. Ale błota, jak w powieści noblistki, już nie ma. 

 kurozwęcki rynek (skwer za naszymi plecami)

Potem spacerek w kierunku kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP i św. Augustyna. Widać na nim kawał historii – piętnastowieczny gotycki kościół ma barokową kaplicę Pięciu Ran Chrystusa (to kaplica grobowa Lanckorońskich). Jest też dobudowana neogotycka kaplica grobowa Popielów. Wewnątrz podobno wiele ciekawostek (zwłaszcza kuszą mnie stiuki w jednej z kaplic), ale drzwi do nawy głównej pozwalają jedynie rzucić okiem na wnętrze przez szybki. I tyle.

kościół widziany od strony rynku

barokowa brama prowadząca na plac kościelny

po lewej Kaplica Pięciu Ran Chrystusa, na wprost kaplica grobowa Popielów

okno kaplicy Lanckorońskich 

nawa główna z późnorenesansowym ołtarzem
  
Do kościoła przylegają zabudowania dawnego klasztoru kanoników regularnych laterańskich. Po kasacie zakonu od połowy dziewiętnastego wieku w jego zabudowaniach działa przytułek dla starców – obecnie dom opieki. Po jego terenie przechadzają się pensjonariusze. Nie wypada pchać się z aparatem. 

renesansowy portal na bocznej ścianie budynku klasztornego

 zegar słoneczny


 osiemnastowieczna kolumna z figurą świętego
 
Wreszcie jedziemy do pałacu. Po drodze w oddali widzimy stojąca w polu figurę św. Floriana, mijamy cmentarz i zatrzymujemy się na parkingu. Pora zacząć zwiedzanie. 


Najbardziej podoba mi się, że pałac na swojej stronie prezentuje cennik atrakcji. Wniosek – cokolwiek robimy, jest to atrakcją. I tego się będziemy trzymać.
Sam spacer po parku otaczającym obecny pałac, dawny zamek obronny, który, jak podkreślają przewodniczki, nigdy nie był sprzedawany, a jedynie dziedziczony lub wnoszony w wianie, jest jesienną atrakcją. Sami zobaczcie. 



Trzeba przyznać, że wszystkie pomnikowe drzewa są oznaczone i opisane na stosownych tablicach. 


 platan klonolistny

Poza tym kwitną jeszcze ostatnie jesienne róże. Jest ciepło i coraz przyjemniej. 
 

W parku podziwiamy pawilony – są dziełem znanego już z tego bloga Ferdynanda Naxa. W jednym mieści się kawiarnia z restauracją (nawet dania z mięsa bizona można tam zamówić). W drugim zlokalizowano apartamenty hotelowe dla gości.


pawilon z restauracją i pluszowym żubrem na trawniku 

tak wyglądał ten pawilon w latach 70. XX wieku
 
oficyna z oryginalnym dzwonowatym dachem - dawniej prawdopodobnie herbaciarnia lub pawilon myśliwski 

stan z tych samych lat, co na poprzednich archiwalnych zdjęciach
  
O 11 40 zaczynamy zwiedzanie pałacu. 

centralna część pałacu z salą balową na piętrze

herby osiemnastowiecznych właścicieli pałacu - Rawicz i Sołtyk  
 
Przewodniczka dosyć cicho opowiada o jego historii i kolejnych właścicielach. Strach zadać pytanie, bo nie wygląda na taką, co odpowie, jeśli nie ma tego w wyuczonym tekście.  Przemierzamy kolejne sale i długie hole.

hol na pierwszym piętrze 

sala balowa
 
W sionce przed kaplicą wreszcie lekkie ożywienie. Dowiadujemy się, że w okresie powojennym służyła ona jako składzik na węgiel, dzięki czemu malowidła na ścianach tak się doskonale zachowały. To mi przypomina pałac w Rusinowie, gdzie skład nawozów kompletnie zrujnował ściany. Ciężki los zabytków…

 ołtarz w kaplicy 

Na parterze dwie ciekawe sale. W jednej zbiór różnych pamiątek, które udało się ocalić po przymusowym opuszczeniu pałacu przez ród Popielów. 




Druga sala poświęcona jest Józefowi Czapskiemu. Oglądamy tu sporą kolekcję jego obrazów z lat 1954 – 77. Kolekcjonował je Michał Popiel de Boisgelin. Zbiór robi wrażenie, choć w sali wydaje się zbyt mało światła, żeby go w pełni docenić. 


Zwiedzanie kończymy na dziedzińcu zamkowym. Jeszcze go nie odrestaurowano, co dodaje mu uroku. Stare obłażące mury, kolorowe plamy pnączy i oryginalne okna – jest atrakcyjnie.


Czeka nas kolejna porcja zwiedzania – podziemia zamku. Trochę ciemno, trochę straszno, ogólnie nic wielkiego. Dla uatrakcyjnienia zwiedzania dodano kilka postaci więźniów, odgłosy ich jęków, jakieś plastikowe szczury. W jednym z lochów prezentowana jest militarna kolekcja jednego z Popielów.



Na koniec zostało nam safari, czyli przejażdżka wozem ciągnionym przez traktor do jednej z trzech zagród z bizonami. Stado spokojnie wypoczywa, panuje prawie całkowity bezruch. Jedyne urozmaicenie to miarowe ruchy szczęk, odganianie się ogonami od natrętnych much i trzepotanie uszami cieląt (te uszy są najzabawniejsze). 




Samiec, który włada stadem zupełnie nas lekceważy, ani drgnie stojąc tyłem do nas. Dopiero pod koniec naszego postoju lekko się przesunął. 

 samiec z prawej

Jeszcze tylko łyk kawy, rzut oka do mini zoo i możemy wracać. W październiku to już wszystkie atrakcje – latem dostępne jest jeszcze buszowanie w labiryntach: kukurydzianym i bukowym.


Kurozwęki żegnają nas jesiennie. Nie wszystko tu jeszcze zwiedziliśmy, warto więc znów kiedy wrócić. 


I na koniec tradycyjne strażackie foto - tym razem z pałacową armatką. 


Zdjęcia – Angelika, Janek i ja

6 komentarzy:

  1. Ciekawe miejsce... fajne porównania starego z nowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porównanie dzięki nieprzebranym zasobom Edwarda.

      Usuń
  2. Faaaajnie - byłem w Kurozwękach, ale jak widzę nie wszystko widziałem. Da Bóg, trzeba będzie powrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też mamy jeszcze kilka obiektów po stronie manka. Trzeba będzie wrócić za jakiś czas.

      Usuń
  3. Byłem w Kurozwękach jakoś w końcówce lata i już się nie załapałem na polne labirynty. Niemniej jednak widzę, że warto tam zajrzeć złotą, polską jesienią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Kurozwęk warto zajrzeć niezależnie od pory roku.

      Usuń