Wszyscy, którzy byli
na klasowym rajdzie w ostatni poniedziałek wiedzą, kiedy i w jakim celu by się
skrzydła przydały. Niestety, patron licealistów nie zapewnił dostawy skrzydeł,
ale młodość robiła, co w jej mocy i ratowała z najgorszych opresji.
A było tak…
Ruszyliśmy z
Berezowa, aby przejść trasę niebieskim szlakiem do Suchedniowa. Jeden
przewidujący głos zaraz na początku zapytał, czy może jednak pójdziemy krótszą
drogą. Nie poszliśmy, a pytanie miało moc proroczą. Trzeba było korzystać, póki
czas.
Znam trasę, wiem,
gdzie może być mokro czy trudno, zawsze można było te przeszkody ominąć. No,
właśnie – zawsze, czemu wiec tym razem ma by być inaczej? Może dlatego, że w
niedzielę mocno padało? A może po prostu nie zawsze jest jednakowo.
Pogoda od rana
fantastyczna nam się trafiła – ciepło, coraz cieplej. Las czaruje świeżą
zielenią i zapachami, młodzież na trasie krokiem spacerowym, ale
przeszkody pokonuje w duchu sportowym.
znany wszystkim pomnik przyrody - dąb szypułkowy
w lesie koło Michniowa
Zdobycie Kamienia
Michniowskiego nie stanowi wielkiego problemu, młodzież zagląda w kilka szpar,
ale brak szaleństw. O, gdyby tu były dzieciaki z podstawówki, to by dopiero
było ganianie ze skałki na skałkę.
podejście na kamień Michniowski
popularność jaskini Ponurego
radość zdobywców
Moim ulubionym
odcinkiem szlaku jest ten, który prowadzi przez bukowy las. Ten akurat o tej
porze roku wygląda najpiękniej z młodziutkimi listkami, zalany słońcem.
wiosenna idylla wśród buków
No i uśpił ten las
naszą czujność. Do czasu.
Brutalne zetknięcie z
rzeczywistością nastąpiło w pobliżu źródła Burzący Stok. O, to źródło miało
ostatnio widocznie dobry okres – naprodukowało wody, że strach. Stanęliśmy oko
w oko z rozlewiskiem. Co robić? Pora na konsultacje z mapą i kompasem. Mapa
wskazała, że jest ścieżka w kierunku bitej drogi. Trzeba iść na północ.
Sprawdzam w terenie – ścieżka jest. Tyle, że złośliwie w pewnym momencie się
kończy (a mapa tego nie mówiła) i ustępuje pola bagnisku.
I tu by należało
rozwinąć skrzydła i przefrunąć nad tym terenem. Nie udało się. Pokonywaliśmy więc
bagno skacząc za radą pani profesor z kępki na kępkę – nie wszyscy bez problemu
na te kępki trafiali. Czym się to kończy, łatwo zgadnąć.
Udało się dotrzeć do
Żarnówki, którą jeden z chłopców nazwał „zalew Rejów” (bardzo trafna uwaga). W tym momencie miałam
ochotę szpetnie zakląć, ale się wpół słowa powstrzymałam. I słusznie, bo
chłopcy znaleźli zwężenie rzeki i cała grupa bezpiecznie przeprawiła się na
drugi, wyższy i suchy brzeg.
rozlewisko Żarnówki
Teraz to już wystarczyło dotrzeć do drogi i zakończyć przeprawę takim tam małym przeskakiwaniem rowu, że
nawet nie ma o czym wspominać.
Po tych emocjach
dowlekliśmy się do gajówki Opal, gdzie próbowaliśmy wrócić do formy. I,
wyobraźcie sobie, młodzież w wielkim stylu tę formę odzyskała! Ostatni odcinek
trasy pokonaliśmy w tempie 5,4 km/h (sprzęt wskazał). Inny sprzęt potwierdził,
że pokonaliśmy 15 kilometrów.
gajówka Opal
luksusowa droga na szlaku (nareszcie!)
gęsiego przez łąkę
A na zakończenie
dodam, że gdyby nie jeden z licealistów - Janek, tego wpisu by nie było. Otóż na tej wyprawie
przekonałam się, jak łatwo jest zgubić w lesie (!) aparat fotograficzny. Dzięki
pomocy Janka udało się go znaleźć. Zaliczam to do kategorii cudu. I młodemu
człowiekowi raz jeszcze dziękuję.
Zdjęcia
mojego wyrobu
Kuźnia potencjalnych włóczęgów... może kiedyś,ktoś ?
OdpowiedzUsuńAparacik się wymknął na wolność,tym razem mu się nie udało.
Istniało niebezpieczeństwo, że turystyka bagienna naprawdę kogoś wciągnie.
Usuń