środa, 14 marca 2018

Do czego służy szlak?

Do ratowania z opresji.
Taka sytuacja trafiła nam się w środę. 
Przygotowałam trasę nowymi drogami, zrobiłam mapkę (nawet w wersji na blog – może się jeszcze kiedy przyda), z dziesięć razy sprawdziłam rozkład jazdy i pojechaliśmy do Starachowic. Tu czekamy na przesiadkę – bus elegancki stoi w pewnym oddaleniu i ani drgnie. Pukamy, stukamy, bez reakcji. Dzwonię do firmy – rekolekcje są, bus nie kursuje. Następny za godzinę.
Toż zmarzniemy. A tu podjeżdża bus do Wąchocka. Szybka decyzja – wsiadamy.
Nie mam mapy, ale tam przecież szlak jest. Poradzimy sobie.
Na starcie chciałam ruszyć bez szlaku, nawet się udało, ale w połączeniu z brakiem mapy skutkowało drobnymi perypetiami w lesie. 

takiego obiektu z Wąchocka jeszcze na blogu nie było, ale pozazdrościłam Maciejowi pustułki, no to mam taki okaz (plastik jak nic)
 
Ominęliśmy w ten sposób wszystkie najbardziej znane miejsca Wąchocka, ale udało nam się dotrzeć do szosy i uroczego niegdyś stawu na granicy Wąchocka i Marcinkowa.  Coś się tu wyraźnie dzieje – ktoś (bobry albo ludzie) dba o otoczenie. Skutki na razie mierne. Choć z punktu widzenia bobrów zapewne rewelacja.

 porządki w stylu bobrów

i w stylu ludzi

Dalej szlak prowadzi nad piaskownią w Marcinkowie. Była już tyle razy na blogu, no to jeszcze raz!

 woda w piaskowni jeszcze zamarznięta

Gdzie nas dalej szlak zaprowadzi? Uważni czytelnicy bloga odpowiedzą – na Pleśniówkę. No, tu bywaliśmy dziesiątki razy. I pomyśleć, że kiedyś się szukało mozolnie skałek, a teraz rozlokowane przy szlaku łatwe do obejrzenia. 



skałki Pleśniówki 

 na szczycie
 
Co dalej? Wiadomo – las i niedługo rzeka. Szlak przekracza Kaczkę (albo Żarnówkę, jak kto woli) i prowadzi nad Kamienną. Wody w rzece teraz dużo, płynie z impetem, a my zatrzymujemy się na chwilę przy pozostałościach kolejnych młynów. 


Kamienna przy czwartym młynie

 gdzieś niedaleko trzeciego młyna 

 pozorny spokój rzeki przy drugim młynie

 widok z drugiej strony

 zamarznięte rozlewisko 
 
Jedynie pierwszego młyna nie da się obejrzeć i sfotografować. Został we wspomnieniach Janka, który o nim opowiada. I tyle.

ogrodowy strażnik
 
Jeszcze trochę spaceru lasem i już granice miasta. Tutaj to już cel jeden – przystanek autobusowy. I do domu. Pomiar wykazał, że przeszliśmy 17 kilometrów.
Tak to nasz dobry znajomy szlak czerwony wyratował nas z opresji i umożliwił odbycie całkiem przyzwoitej, choć nienowej wycieczki. A trasa planowana na tę środę może odbędzie się w innym dniu.  

Zdjęcia – Janek i ja

4 komentarze:

  1. Się zdarza, ja zazwyczaj mam kilka alternatywnych tras, plus obmyślane drogi "ewakuacji" gdybym musiał szybko wracać. Nie powiem trasy zastępcze się przydają, bo życie bywa nieprzewidywalne i już kilka razy z nich korzystałem.

    Te skałki na szczycie dziwnie przypominają mi beton, ale to chyba specyfika geologiczna Świętokrzyskiego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczycie to najczystszy świętokrzyski beton - pozostałość niegdysiejszej wieży obserwacyjnej.

      Usuń