Nie
spodziewałam się tylko, że na Hawajach śnieg. Na szczęście niedużo go zostało
po nocnych opadach.
marcowy śnieg
Dotarliśmy
tam pieszo z Przysuchy. Nasza droga prowadziła szlakiem zielonym znakowanym tak
dawno, że nawet najstarsi Hawajczycy tego nie pamiętają. Znaki szlaku
spotykaliśmy niezbyt często, ale jednak na tyle skutecznie, że bez problemu
udało się znaleźć właściwe (bardzo porządne) leśne ścieżki.
na zielonym szlaku
Na
rozstajach dróg mapa wskazywała zabytkową mogiłę. Okazało się, że to mogiłka
żołnierza poległego w roku 1939 – Stanisława Pedrosia.
żołnierska mogiła
Na skraju
lasu wypatrzyliśmy dorodne, jeszcze bezlistne dęby.
A potem to
już nasze wymarzone Hawaje. Tak przed laty redaktorzy gazety lokalnej określili
okolice zalewu Topornia koło Przysuchy. Podobno w sezonie letnim pojawiają się
tam nawet palmy. Teraz podziwiamy uroczą piaszczystą plażę, czysta wodę i wyspę
na zalewie.
zalew Topornia - przysuskie "Hawaje"
plaża czeka...
wysepka na zalewie
Z wyspą jest
o tyle łatwo, że prowadzi na nią niewielki mostek i można się tam bez problemu
dostać od strony jednego z ośrodków nad zalewem.
widok z wyspy na południe
"hawajskie" brzozy zamiast palm
Zalew
powstał na Radomce, która malowniczo wije się w lesie. Postanowiłam więc
wyciągnąć kolegów na spacer leśnymi drogami. Sporo tam jest przeróżnych dróżek
prowadzących głównie na południe i mocno zabłoconych z powodu topniejącego
akurat śniegu. Czasem ścieżki zbliżają się do rzeki, a jedna nawet skusiła nas
do przejścia przez niewielką kładkę na drugi brzeg Radomki. Pomysł okazał się o
tyle dobry, że błoto nam się skończyło i jednak trochę słaby, bo musieliśmy
maszerować z kilometr asfaltem.
Radomka
Dotarliśmy
tym sposobem do kolejnego zalewu na Radomce. Ten nieduży i ogrodzony płotem.
zalew w Janowie
Potem
wymarzyłam sobie ładną leśną drogę w kierunku Bolęcina. I co? Leśna była, ale
asfaltowa. Trudno, przynajmniej auta się nią nie plątały.
takim "obrusem" las nakrył pniak, przy którym jedliśmy
W samym
Bolęcinie zajrzałam nad niewielkie oczko wodne na skraju lasu, a potem trzeba było
szukać dojścia do szlaku zielonego.
Znalezienie
szlaku okazało się nadzwyczaj proste. A jego przejście dostarczyło sporo wrażeń,
bo na niedługim odcinku zafundował nam bitą drogę, ścieżki polne, błoto i
kałuże.
znów na zielonym szlaku
I wreszcie szlak
zaczął się wspinać coraz wyżej – to niechybny znak, że zdobywaliśmy Krakową
Górę – liczące około 280 m n.p.m. wzniesienie Garbu Gielniowskiego. W tej
okolicy znakowanie szlaku jest gorzej niż fatalne – spora część podejścia
zaznaczonego na mapie zarośnięta tarniną i wejść na szczyt można albo na tak zwaną „siagę” po
zobaczeniu kapliczki na szczycie albo dojść do niego od strony Borkowic. My
wybraliśmy pierwszy wariant.
w stronę Krakowej Góry
Na szczycie
zatrzymaliśmy się na klika minut, żeby obejrzeć kapliczkę i krzyż ufundowane
przez księdza Wiśniewskiego dla uczczenia ważnych historycznych wydarzeń.
kaplica upamiętniająca 250. rocznicę zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem
odnowiony krzyż odzyskania niepodległości wystawiony przez księdza Wiśniewskiego w roku 1925
Poza tym
mogliśmy podziwiać widoki ze wzgórza. Nawet udało nam się rozpoznać w oddali
znane nam kościoły w Skrzyńsku i Skrzynnie.
na Krakowej Górze
pora wracać
Droga z
Krakowej Góry do Borkowic to jednocześnie Droga Krzyżowa z niewielkimi
drewnianymi kapliczkami. Poza tym widać z niej cmentarz choleryczny z końca 19.
wieku z mogiłą czterech braci Prasowskich z Ninkowa zmarłych w roku 1894. Na
polu będącym miejscem po dawnym cmentarzu w ubiegłym roku wystawiono nowy krzyż
– karawakę.
Stacja X
pola Borkowic
cmentarz choleryczny
W samych
Borkowicach nie mieliśmy już wiele czasu
na zwiedzanie. Zajrzeliśmy jedynie do
neogotyckiego kościoła pw. Świętego Krzyża, żeby zobaczyć słynną figurę św.
Antoniego wykonaną z jednej z trzech brył galeny ołowianej wykopanej przez
Hilarego Malę na Karczówce.
kościół w Borkowicach
nawa główna
ołtarz boczny z rzeźba św. Antoniego
Na
przykościelnym placu obejrzeliśmy wystawioną niedawno okazałą mogiłę konfederatów
barskich, a w ogrodzie plebanii obelisk upamiętniający 10. rocznicę odzyskania
przez Polskę niepodległości ufundowany przez księdza J. Wiśniewskiego w roku
1928.
mogiła pięciu bezimiennych konfederatów barskich
obelisk z roku 1928
I tak to z
Hawajów dotarliśmy na nasze ojczyste tereny, a przeszliśmy zaledwie 14
kilometrów. Niewielki to wyczyn, ale dojazd dłużył nam się niemiłosiernie i
nikt nie miał ochoty na dłuższe wędrowanie.
Zdjęcia – Janek i ja
Ciekawa wycieczka i foty też...
OdpowiedzUsuńDziękuję, staramy się. :)
UsuńJeju ale bogato!
OdpowiedzUsuńNo to teraz czuję się zmotywowany i koniecznie muszę śmignąć rowerem na Chorwację... ;)
I o to chodzi. Trzeba poszukać od nas jest też niedaleko do Prowansji. Czekamy tylko na kwitnienie lawendy. 😉
UsuńKiedy czytam te relacje, nasuwa mi się myśl, że historię macie dosłownie pod stopami. I szanujecie te ślady. Szacunek!
OdpowiedzUsuńA Babia Góra jeszcze w śniegu i zagrożenie lawinowe :-).
Wiesz, się chodziło do klasy humanistycznej. Wychowawca historyk, doskonała polonistka. Takie osoby człowieka rozwijają i to zostaje.
UsuńMogę Cię pocieszyć - świętokrzyska Babia Góra bez zagrożenia lawinowego. :-)