środa, 27 marca 2019

Skusiły mnie Hawaje

Nie spodziewałam się tylko, że na Hawajach śnieg. Na szczęście niedużo go zostało po nocnych opadach.

 marcowy śnieg

Dotarliśmy tam pieszo z Przysuchy. Nasza droga prowadziła szlakiem zielonym znakowanym tak dawno, że nawet najstarsi Hawajczycy tego nie pamiętają. Znaki szlaku spotykaliśmy niezbyt często, ale jednak na tyle skutecznie, że bez problemu udało się znaleźć właściwe (bardzo porządne) leśne ścieżki.

na zielonym szlaku
 
Na rozstajach dróg mapa wskazywała zabytkową mogiłę. Okazało się, że to mogiłka żołnierza poległego w roku 1939 – Stanisława Pedrosia.

 żołnierska mogiła 

Na skraju lasu wypatrzyliśmy dorodne, jeszcze bezlistne dęby.


A potem to już nasze wymarzone Hawaje. Tak przed laty redaktorzy gazety lokalnej określili okolice zalewu Topornia koło Przysuchy. Podobno w sezonie letnim pojawiają się tam nawet palmy. Teraz podziwiamy uroczą piaszczystą plażę, czysta wodę i wyspę na zalewie. 

zalew Topornia - przysuskie "Hawaje"

plaża czeka...

 wysepka na zalewie
 
Z wyspą jest o tyle łatwo, że prowadzi na nią niewielki mostek i można się tam bez problemu dostać od strony jednego z ośrodków nad zalewem.

widok z wyspy na południe 

"hawajskie" brzozy zamiast palm
 
Zalew powstał na Radomce, która malowniczo wije się w lesie. Postanowiłam więc wyciągnąć kolegów na spacer leśnymi drogami. Sporo tam jest przeróżnych dróżek prowadzących głównie na południe i mocno zabłoconych z powodu topniejącego akurat śniegu. Czasem ścieżki zbliżają się do rzeki, a jedna nawet skusiła nas do przejścia przez niewielką kładkę na drugi brzeg Radomki. Pomysł okazał się o tyle dobry, że błoto nam się skończyło i jednak trochę słaby, bo musieliśmy maszerować z kilometr asfaltem. 


 Radomka

Dotarliśmy tym sposobem do kolejnego zalewu na Radomce. Ten nieduży i ogrodzony płotem. 


 zalew w Janowie 

Potem wymarzyłam sobie ładną leśną drogę w kierunku Bolęcina. I co? Leśna była, ale asfaltowa. Trudno, przynajmniej auta się nią nie plątały. 

takim "obrusem" las nakrył pniak, przy którym jedliśmy 
 
W samym Bolęcinie zajrzałam nad niewielkie oczko wodne na skraju lasu, a potem trzeba było szukać dojścia do szlaku zielonego.

staw w Bolęcinie

Znalezienie szlaku okazało się nadzwyczaj proste. A jego przejście dostarczyło sporo wrażeń, bo na niedługim odcinku zafundował nam bitą drogę, ścieżki polne, błoto i kałuże.   



znów na zielonym szlaku
 
I wreszcie szlak zaczął się wspinać coraz wyżej – to niechybny znak, że zdobywaliśmy Krakową Górę – liczące około 280 m n.p.m. wzniesienie Garbu Gielniowskiego. W tej okolicy znakowanie szlaku jest gorzej niż fatalne – spora część podejścia zaznaczonego na mapie zarośnięta tarniną i wejść na szczyt można albo na tak zwaną „siagę” po zobaczeniu kapliczki na szczycie albo dojść do niego od strony Borkowic. My wybraliśmy pierwszy wariant. 

w stronę Krakowej Góry
 
Na szczycie zatrzymaliśmy się na klika minut, żeby obejrzeć kapliczkę i krzyż ufundowane przez księdza Wiśniewskiego dla uczczenia ważnych historycznych wydarzeń. 

kaplica upamiętniająca 250. rocznicę zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem 

odnowiony krzyż odzyskania niepodległości wystawiony przez księdza Wiśniewskiego w roku 1925 
 
Poza tym mogliśmy podziwiać widoki ze wzgórza. Nawet udało nam się rozpoznać w oddali znane nam kościoły w Skrzyńsku i Skrzynnie. 


na Krakowej Górze

pora wracać
 
Droga z Krakowej Góry do Borkowic to jednocześnie Droga Krzyżowa z niewielkimi drewnianymi kapliczkami. Poza tym widać z niej cmentarz choleryczny z końca 19. wieku z mogiłą czterech braci Prasowskich z Ninkowa zmarłych w roku 1894. Na polu będącym miejscem po dawnym cmentarzu w ubiegłym roku wystawiono nowy krzyż – karawakę.

Stacja X

 pola Borkowic

cmentarz choleryczny 
 
W samych Borkowicach nie mieliśmy już  wiele czasu na zwiedzanie. Zajrzeliśmy jedynie do neogotyckiego kościoła pw. Świętego Krzyża, żeby zobaczyć słynną figurę św. Antoniego wykonaną z jednej z trzech brył galeny ołowianej wykopanej przez Hilarego Malę na Karczówce. 

kościół w Borkowicach 

nawa główna

ołtarz boczny z rzeźba św. Antoniego
 
Na przykościelnym placu obejrzeliśmy wystawioną niedawno okazałą mogiłę konfederatów barskich, a w ogrodzie plebanii obelisk upamiętniający 10. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości ufundowany przez księdza J. Wiśniewskiego w roku 1928. 

mogiła pięciu bezimiennych konfederatów barskich

obelisk z roku 1928
 
I tak to z Hawajów dotarliśmy na nasze ojczyste tereny, a przeszliśmy zaledwie 14 kilometrów. Niewielki to wyczyn, ale dojazd dłużył nam się niemiłosiernie i nikt nie miał ochoty na dłuższe wędrowanie.

mapka trasy
 
Zdjęcia – Janek i ja

6 komentarzy:

  1. Ciekawa wycieczka i foty też...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju ale bogato!
    No to teraz czuję się zmotywowany i koniecznie muszę śmignąć rowerem na Chorwację... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I o to chodzi. Trzeba poszukać od nas jest też niedaleko do Prowansji. Czekamy tylko na kwitnienie lawendy. 😉

      Usuń
  3. Kiedy czytam te relacje, nasuwa mi się myśl, że historię macie dosłownie pod stopami. I szanujecie te ślady. Szacunek!
    A Babia Góra jeszcze w śniegu i zagrożenie lawinowe :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, się chodziło do klasy humanistycznej. Wychowawca historyk, doskonała polonistka. Takie osoby człowieka rozwijają i to zostaje.
      Mogę Cię pocieszyć - świętokrzyska Babia Góra bez zagrożenia lawinowego. :-)

      Usuń