Andrzej jest mistrzem świata w organizowaniu rajdów w
trudnych warunkach atmosferycznych. Na takim rajdzie, jak mi się zdaje,
obowiązują dwie zasady: po pierwsze trasa prowadzi w okolicy niezbyt odległej
od miejsca zamieszkania, po drugie uczestników obowiązuje absolutny zakaz
narzekania na pogodę (narzekasz – pogoda może się pogorszyć).
Dwa lata temu odbyłam z nim taki deszczowy rajd, na którym
przemiękł mi jeden but, kurtka była mocno wilgotna, a humor mimo wszystko
dopisywał i jeszcze wieczorem po rajdzie z
Andrzejem i Danusią pojechaliśmy do Kielc na koncert. A szliśmy wtedy w strugach deszczu z Wąchocka do
Skarżyska. Postój na posiłek był na przystanku autobusowym w Marcinkowie, bo
tam było względnie sucho.
Bez obaw - to nie ja lecz przypadkowo spotkany pies. Ale dobrze pokazuje pogodę, prawda?
W tym roku poprowadził nas z Suchedniowa przez Kruk,
składnicę drewna do Bliżyna. Trasa w założeniu miała być dłuższa, ale nawet
Andrzej wie, że czasem trzeba dać deszczowi poczuć wyższość i skrócić trasę.
Najwięcej radości sprawiła nam niewielka aktywność komarów, które ostatnio były
wielce uciążliwe, a tym razem jakoś się skryły. Poza tym las zielony, droga
bita – jednym słowem wypoczynek.
Tym razem zajrzeliśmy na cmentarz jeńców radzieckich
zamordowanych przez Niemców w latach 1941 – 1942 w Bliżynie. Cmentarz znajduje
się w Jastrzębi. Widać, że jest zadbany. Można tam wejść, obejrzeć tablicę
pamiątkową, zadumać się nad wojennymi losami.
Cały rajdzik liczył 14 km i trwał nieco ponad 3 godziny.
Warto było wyjść z domu nawet przy nie najlepszej pogodzie.
W lesie pięknie mimo "psiej" pogody. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTo może też na spacerek?
OdpowiedzUsuń