czwartek, 5 marca 2015

Niepowtarzalna wycieczka, czyli „przeczytaj i zapomnij”

Oj, działo się w czwartek na trasie, działo. Ale, czego się spodziewać po takim oto zawiadomieniu o trasie „Sorbin – leśniczówka Świnia Góra – nowa droga, a potem się zobaczy, gdzie nas los rzuci”?
No i rzucał nami ten los, że strach. Ledwo się teraz mogę ruszyć, taka jestem poobijana.
Na początku wszystko wyglądało miło i niewinnie – lekki przymrozek, droga z zamarzniętym błotem, las przyjemny. W okolicy leśniczówki zajrzeliśmy do znanego już czytelnikom jawora i ruszyliśmy nową drogą. 

przyzwoita droga na początku wędrówki

skok przez niewielką rzeczkę (taki trening) 

klon jawor w pobliżu leśniczówki (tu ten sam klon latem)  

Nowa bita droga zaczynająca się niedaleko leśniczówki okazała się  bardzo przyjemna na koniec zimy – jeszcze pokryta śniegiem, wije się wśród lasu, a jedna jej strona przylega do rezerwatu Świnia Góra. I płotu tu brak, to można sobie lekko przejść przez rów i zaryzykować kilka fotek.

 miejsce, gdzie rozchodzą się drogi

spacer nową drogą 

trochę śniegu na drodze 

pnie w rezerwacie

Komfort skończył się nagle i niespodziewanie przy czymś, co panowie nazwali kolejką. Było to miejsce składowania setek ściętych pni, a dalej przyjemna leśna droga. Fakt, trochę błota tam było, ale to drobiazg. Po kilku minutach szef zarządził wejście na inną drogę – ta prowadziła wzdłuż niewielkiego, zapewne okresowego, strumyka i pięła się pod górę. Tu się domyśliłam, że wchodzimy na prawdziwą Świnią Górę. Bez większych przeszkód zdobyliśmy wzmiankowany szczyt, a na nim nawet sobie trochę podjedliśmy. Było też wspominanie dawniejszych tu pobytów i szukanie zmian, zaraz wam kilka z nich pokażę.

zaskakujący koniec nowej drogi
 
na szczycie Świniej Góry 

 na szczycie w roku 2011
 
Staszek przy słupku oznaczającym szczyt góry 

a tak to oznakowanie wyglądało jesienią 2008 (oczywiście z Terenią)

pień porośnięty hubami  (2008)

ten sam pień teraz (bez Oli)

czosnek niedźwiedzi już się przebija  

Ze Świniej Góry panowie zbiegli szybciutko, a ja zeszłam w swoim tempie z zachowaniem należytej ostrożności. Na dole mieliśmy spotkanie z pomnikowym cisem pospolitym, którego przed laty poszukiwał nasz dobry znajomy zwany w grupie Rogalikiem. Od czasu jego odnalezienia byliśmy tu już kilka razy, bo lubimy to okazałe drzewo.

pomnik przyrody na zboczu Świniej Góry - cis pospolity

grupa odkrywców cisa w roku 2001 (inicjator poszukiwań - pierwszy z prawej)

a to ich następcy w roku 2008 

Jak widzicie, do tej pory los był dla nas łaskawy. Ale jeszcze nam pokazał pazurki. Najpierw lekko sobie z nas zadrwił, bo po zejściu do bitej drogi skierował nas w stronę składnicy drewna, gdzie byliśmy w niedzielę. Szef nie pozwolił sobie na takie żarty i postanowił zaprowadzić nas do wsi Błoto. I to dopiero było coś! Ludzie, tylu rodzajów błota, gliny, strumyków, kałuż, bagienek, mokradeł i czego tam jeszcze, nie widziałam nigdy za jednym razem. I to w ciągu około półtorej godziny. Co do czasu, nie będę się upierać, czy było go tyle, czy więcej. Jeśli o mnie chodzi, to wyglądało mi to na pół dnia koszmaru. Skakaliśmy, omijali bokiem, wpadali w wodę, błoto albo podmokle mchy. Różne warianty były. Nie będę ukrywać – lądowanie na kolanach albo tak zwanym pysku też się zdarzało. Jedna tylko osoba nie grzmotnęła o grunt. Zgadnijcie, kto? Oczywiście – ja! Panowie z podziwu godnym poświęceniem podawali mi rękę, budowali przeprawy (jedna nawet z poręczą), wskazywali najlepsze warianty przejścia. Mimo wszystko parę razy zanurzyłam buty w  wodzie, ale tym razem wytrzymały i suchą stopa dotarłam do skraju lasu.



mała próbka przeszkód losowych

 tę rzeczkę przekraczaliśmy w różnych miejscach co najmniej 3 razy

Pewnie jesteście ciekawi, gdzie wyszliśmy z lasu. No, nie w Błocie. Ciągłe poszukiwania mniej mokrej drogi mocno nas oddaliły od wybranego celu, ale i tak szef wyprowadził nas prosto na tunel pod E7, a za nim szybciutko do przystanku w Ostojowie. Kierowca okazał się człowiekiem niepozbawionym ludzkich uczuć i zabrał nas, umorusanych, ubłoconych i ledwo żywych, i dostarczył do domu.
Licznik wskazał, że przeszliśmy 19,03 kilometra, ale ostatni odcinek wart jest dodatkowych dziesięciu. I najważniejsze – zapominamy o nim natychmiast po przeczytaniu i nie wybieramy się na tę trasę. No, chyba, że się ktoś lubi sponiewierać, to niech bierze kompas, gumiaki i skacze sobie do woli z kępki na kępkę.

Zdjęcia - Edek i ja

6 komentarzy:

  1. Znam to "proste" przejście... trzy razy się tam topiłem w tym raz na nartach - jest to dorzecze niepozornej rzeczki Łosiennicy .Głębokie wyrazy współczucia - KOSZMAR - jedno wielkie BAGNO, BŁOTO nazwa miejscowa - wygląda na pieszczotliwą !
    Nawet gdy jest pełnia lata i susza,tam jest fatalnie... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na dodatek kompas tam wariuje... pokazuje co mu się podoba !

      Usuń
    2. A na mapie to wygląda jak prosta elegancka droga... Cóż, raz się spróbowało i na razie błota nam wystarczy na dłużej.
      Co do rzeczki, to ona teraz już nie taka niepozorna.

      Usuń
  2. A można prosić o więcej szczegółów na temat tej nowej drogi? Jaką ma długość? Można wywnioskować, dokąd docelowo ma prowadzić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowa asfaltowa droga zaczyna się na wzgórzu, gdzie stoi leśniczówka Świnia Góra. Należy iść lub jechać szlakiem czerwonym w kierunku rezerwatu i zaraz się zobaczy porządną drogę skręcającą od szlaku w prawo. Dodam zaraz w tekście zdjęcie obrazujące ten moment rozejścia się dróg. Cała ta droga do kolejki ma ok. 2,2 kilometra. Są przy niej umieszczone oznakowania początku i końca rezerwatu Świnia Góra, są też typowe miejsca "mijanki", czyli dodatkowe miejsca, gdzie zmieści się samochód. Myślę, że można tam na chwilę się zatrzymać. A jak obeschnie, to i droga kolejką może być przejezdna dla roweru.

      Usuń
    2. Kolega zwrócił mi uwagę, że ta droga chyba raczej nie jest asfaltowa, a tylko porządnie utwardzona i przygotowana pod położenie asfaltu. Może i tak być, pod śniegiem nie było to łatwe do odróżnienia.

      Usuń