A nas
niewiele, bo się towarzystwo porozjeżdżało na majówkę. Ale grupka miłośników
okolic rodzinnych wyruszyła na wyprawę do naszego ulubionego, jedynego na
świecie wąwozu. Jak nam się wyprawa udała? Sprawdźcie.
Wysiadamy z
zapchanego pociągu (majowy weekend – dojazd tylko pociągiem, pozostałe środki
transportu niepewne albo na pewno
niedziałające) w Stykowie. Reszta pasażerów podróżuje do Sandomierza.
Najpierw
spacer nad zalewem. Dużo wędkarzy, łabędzie senne jakieś, siedzą przy brzegu. Cisza i spokój.
łabędzie na zalewie
poranna toaleta
"Nad zalew się jeździ na ryby, nie po ryby" - powiedział jeden z wędkarzy
Potem
Edward prowadzi przyjemną polną drogą w kierunku wsi Jabłonna. Oszałamiająco miodowo pachnie wilczomlecz sosnka. Ja wyrastam na
czarną owcę grupy – przebieram się trzy razy. Ale, bo gorąco się robi. Koledzy
patrzą na mnie wilkiem.
pola Jabłonnej
pierwszy żółty akcent - wilczomlecz
Za Jabłonną
wchodzimy do lasu – trochę cienia.
w bukowym lesie
jasnota biała
Kolejna
część trasy już w pełnym słońcu. Idziemy skrajem lasu drogą z widokami na pola.
W oczy rzuca się intensywnie żółty rzepak. To chyba najładniejszy czas –
kwitnie jak wariat. I na razie jego zapach jeszcze nie drażni.
droga na skraju lasu (w powietrzu pyłki topoli)
widoki z niej na pola Kałkowa
i na Święty Krzyż w oddali
I tak
polnymi drogami docieramy do czerwonego, a potem niebieskiego szlaku, czyli
mamy odcinek asfaltowy. Aż do zapory Wióry.
dwa krzyże przy drodze
widok na Kałków z drogi w Godowie
na drodze w stronę zapory Wióry
pole rzepakowe
Skoro jest
zapora, to niedługo będzie nasz główny cel – wąwóz skryty w lesie. Drogę do
niego znaleźliśmy. Jako znak rozpoznawczy służy słupek z numerem mojego pokoju
w akademiku. No to wszyscy już trafią po takiej podpowiedzi. Nie? No, trudno…
Zanim
zanurzymy się w wąwozie, zaglądamy w okolice kamiennego krzyża upamiętniającego
dwóch chłopców. Ich historię opisałam kilka lat temu (tu link). I przy każdym
pobycie w tej okolicy myślę o nich ze wzruszeniem.
krzyż w lesie
Odchodzimy
od krzyża i Edward prowadzi nas do wąwozu. Tyle razy tam byłam, a nie
trafiłabym do niego sama. Zresztą, za każdym razem jakoś inaczej do niego
wchodzimy. Tym razem zejście jest
łagodne, z małym przystankiem na prawie
równym podłożu.
w wąwozie
Najprzyjemniejszy
jest spacer dnem wąwozu. Promienie słońca czasem przebijają się przez cień,
jest chłodno i cicho. Prawie nic nie kwitnie. Pierwiosnki smętnie schylają
przekwitłe główki, kopytniki i czworolisty są po prostu zielone.
Marek powiada, że mógłby tak cały dzień chodzić po tym wąwozie.
czworolist niedługo zakwitnie (bez nas...)
Stare
drzewa powalone przez wiatr pochylają się nad nami, inne już po prostu leżą na
ziemi i zaczynają się z nią stapiać. A jeszcze tak niedawno przechodziliśmy pod
nimi…
Wąwóz żyje
własnym życiem, pozostawiamy go w stanie nienaruszonym i wędrujemy dalej.
Do kolejnego spotkania!
I znów
wychodzimy na wiejskie drogi wśród pól. Tym razem asfalt ścieli się nam pod
stopami. A na polach zielono i oczywiście żółto od rzepaku. Wieje lekki wiatr,
który przynosi zapach rzepaku z okolicy.
pola Prawęcina
Jest na
tyle ciepło, że ja znów się przebieram. Koledzy nie zwracają już na to uwagi.
Prawęcin - mozolnie pod górę
ta się nie musi przebierać
kolejny żółty akcent - glistnik jaskółcze ziele
Spotykamy
sympatycznego człowieka, który zaprasza nas na swoje pole, żeby pokazać widoki
na Kunów i Ostrowiec. Przyjemne. I bez rzepaku.
polna droga - rzepak daleko, ale wiatr przywiewa jego zapach
widok z Prawęcina na Kunów
a tu typowy widok na pola Prawęcina
Przed samym
Kunowem napotykamy nieoczekiwany śnieżny akcent. To kwitnący wiśniowy sad,
który z daleka wygląda jak zasypany śniegiem.
wiśniowy sad w ordynku i na luzie
Jeszcze
tylko lessowy wąwóz i już Kunów. No, może nie od razu - pochodzić jeszcze trzeba.
walka o przetrwanie na ścianie wąwozu przed Kunowem
ten wąwóz już w granicach Kunowa
między nimi ten stary krzyż
czosnaczek pospolity w drugim wąwozie
Kamienna w Kunowie
Jeszcze kilkanaście minut czekania na pociąg i wracamy do domu. Przeszliśmy 21
kilometrów.
rzepak i słońce w jednym
Zdjęcia – Edek i ja
Przypominam sobie niektóre linie energetyczne... szczególnie na słupach kratowych.
OdpowiedzUsuńSporo tu tych linii, pchają się w obiektyw.
UsuńSpory dystans, widać tereny Was wciągły, co nie dziwi vo piękne.
OdpowiedzUsuńTereny wciągające, to jedno. Brak jakiejkolwiek komunikacji na trasie, to drugie.
UsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń