środa, 6 maja 2020

Radhošť, Radegast i radegast

Nazwy podobne, ale jednak trochę różne.
Najpierw spotkałam się z radegastem. Spotkanie nastąpiło w restauracji w Czeskim Cieszynie. Radegast okazał się jasnym piwem z niezwykle grubą i solidną pianką na wierzchu.
W mieście często widać było reklamy tego piwa z dziwną postacią w logo. Ta postać to słowiański bóg, któremu przypisuje się różne domeny. Jest nazywany bogiem gościnności, urodzaju, słońca, obfitości, płodności. Sami wiecie, jak to jest z tymi słowiańskimi bóstwami – na dobrą sprawę brak dokumentacji pisanej i trzeba się wszystkiego domyślać. W dodatku stosuje się wymiennie nazwę Radegast z nazwą Radhošť. 

oto on - Radhošť (Radegast, Radogost) 

Zachęceni smakiem tytułowego piwa wyruszamy na spotkanie z Radegastem (Radhošťem).
Startujemy w czeskim mieście Rožnov. Jest tam ciekawy skansen, ale 10 lat temu nie mieliśmy nawigacji w telefonie, a wcześnie rano przy szosie wyjazdowej z tego miasta nie było kogo zapytać o drogę. 

widok na Rožnov ze szlaku 
 
Ruszyliśmy więc na spotkanie z Radhošťem szlakiem czerwonym przez las na wschód, a potem północny wschód. Podejście przyjemne, łagodne, w cienistym lesie. 


na czerwonym szlaku

tę panią spotykałam co jakiś czas - raz ja ją wyprzedzałam, raz ona mnie  
 
Nieco bardziej stromo robi się, kiedy trzeba zdobywać Czarną Górę (spolszczyłam sobie jej nazwę), ale nie jest źle, a sam szczyt niczym się nie wyróżnia oprócz typowego zestawu tabliczek z nazwami. 


Nieco wyżej przyjemna łąka z widokiem na szczyt góry Radhošť. Tak właśnie – jest i taka góra. To miejsce, gdzie przed wiekami kwitł kult boga Radegasta. 
Trwał on do przybycia misjonarzy chrześcijańskich Cyryla i Metodego w roku 863. Oni to podobno obalili posąg pogańskiego bóstwa i na tej górze postawili pierwszy krzyż.

w stronę szczytu
 
Jeśli faktycznie przybyli tam 5 lipca (to dzień, kiedy Czesi świętują owych apostołów w rocznicę ich przybycia), to musieli się mocno namęczyć podejściem w upale. Dla mnie ostatni etap zdobywania Radhošťa (2 lipca) był bardzo trudny. Trzeba podejść przez rozległą lakę. Szłam, szłam i szłam. Słońce prażyło, bąki cięły niemiłosiernie, a ja w myślach modliłam się, żeby na tym podejściu nie doszło do mojego zejścia. Nie doszło.

 chwila odpoczynku z widokiem na łąkę

ciemiężyca


widok na Rožnov z Radhošťa

Na szczycie mały odpoczynek i zwiedzanie kaplicy Cyryla i Metodego. Zbudowano ją pod koniec 19. wieku w stylu bizantyjskim i jest najwyżej położoną budowlą sakralną w Czechach (wszyscy to podają, to i ja też). Zajrzyjmy do wnętrza.

kaplica od strony wejścia 

kaplica z tej strony była dobrze oświetlona

ołtarz


 witraże
 
Przed kaplicą znajduje się pomnik świętych Cyryla i Metodego autorstwa rzeźbiarza Albina Poláška, który podobno w swej ojczyźnie nie był tak popularny jak w USA, dokąd wyemigrował.  

 zwróćcie uwagę na obaloną przez misjonarzy postać pogańskiego bożka

pomnik w całej okazałości

Przed nami teraz łagodna trasa – w gruncie rzeczy zejście szlakiem. Widoki przyjemne, pogoda dopisuje. Niezapomniane wrażenie wywarł na nas okropny charczący dźwięk dochodzący zza krzaków. Stała tam rodzinka zgromadzona wokół wielkiego czarnego psa. Zwierzę dyszało ciężko ledwo żywe. Najwidoczniej upał mu dokuczył, a opiekunowie nie pomyśleli o wodzie dla czworonoga. Nas na nogi postawiło zimne piwo, a co ma robić taki pies? 

pieszostrada w słońcu 



widoki za szlaku

Schodząc zdobywamy kolejny szczyt – to Radegast. A na nim pomnik Radhošťa. No, powiem wam, niezłe zamieszanie z tym bożkiem - wszędzie go pełno. Autorem tego pomnika jest Albin Polášek (tak, ten sam, co wyrzeźbił Cyryla i Metodego). Czytałam, że oryginalna rzeźba została wykonana w kamieniu, który źle znosił warunki atmosferyczne na szczycie i dlatego teraz umieszczono tam granitową kopię. 

 Radhošť raz jeszcze - tym razem z podpisem

Po małej przerwie schodzimy w kierunku uroczej altanki o nazwie Cirilka. Z niej rozciągają się ładne widoki na Beskid Śląsko-Morawski. Najbliżej jednak mamy do Przełęczy Pustevny (nazwa związana podobno z pustelnikami, którzy tu żyli w dawnych wiekach).  

niełatwa droga do altanki

Cyrilka z widokiem na przełęcz

widok z altany na Trojanowice

w dali czeska Łysa Góra

i wreszcie Przełęcz Pustevny, jakiej już teraz nie zobaczycie 
 
Na przełęczy gwarno i kolorowo. Najbardziej rzucają się w oczy śliczne budyneczki zaprojektowane pod koniec 19. wieku przez słowackiego architekta Dušana Jurkoviča. To hotel Maměnka i restauracja Libušín. Są barwne, wesołe, cudnie zdobione ornamentami i malunkami w stylu zaczerpniętym zapewne z wiejskiej architektury. Dziś powinnam napisać – były. Libušín kilka lat temu spłonął i jakoś nie ma szczęścia do odbudowy. 
Ten tekst pisałam na miesiąc przed otwarciem Libušína po odbudowie. Jak się okazuje zrekonstruowano jego wygląd na podstawie dawnych zdjęć. Nie zmieniam pierwotnego tekstu, nanoszę tylko późniejsze sprostowanie. 


Maměnka


 Libušín

drewniana dzwonnica zaprojektowana przez tego samego architekta, ale kolorowe ozdoby na niej się nie zachowały 

starsze schronisko - kamienna chata Šumna (od razu widać, że projektowana nie przez Jurkoviča)
 
Z przełęczy kierujemy się na górę, o wdzięcznej nazwie Tanečnice. Nie jest to jakaś pospolita góra, o nie – to leniwa tancerka o imieniu Barca, która całymi nocami tańczyła w lesie, a we dnie odsypiała nocne eskapady. Spotkała ją za to kara – Radegast zamienił ją w górę. Teraz już nie tańczy, może spać całą wieczność. Wątpię, żeby ją to uszczęśliwiło. 

 droga na Tanečnice

W pobliżu szczytu Tanečnicy spotkaliśmy mnóstwo kopczyków ułożonych z kamieni. Nigdzie nie spotkałam ich w takiej ilości. 



Schodzimy zielonym szlakiem. Wzdłuż ścieżki wije się i spływa kaskadami Bystry Potok. Lubię taki leśny relaks na zakończenie trasy.


potok
 
Ale czeka nas jeszcze ostatni odcinek szlaku – typowy czeski marsz asfaltową drogą. Dla kolarzy – rewelacja, dla mnie – horror. Nic to, i taką drogę się przejdzie. 

przed nami Nořičí hora i Velká Stolová

Nořičí hora
 
I po wycieczce. Na zakończenie jeszcze powrót autobusami i pociągiem do Cieszyna. A najlepsze jest podchodzenie od mostu granicznego na wzgórze osiedla ZOR. No, powiem wam – nogi się pod człowiekiem uginają. Ale za to jaka kondycja pod koniec pobytu!

Zdjęcia – Edek i ja

6 komentarzy:

  1. Świetna wycieczka, chętnie bym znów pojechała do Czech. Znam to piwo i bardzo lubię. Pomnik bożka rewelacyjny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcze inne czeskie ciekawostki, ale już nie tak spektakularne. Co do piwa, to w Cieszynie po polskiej stronie granicy lubię brackie. Chętnie bym się napiła jednego i drugiego.

      Usuń
  2. Niesamowicie wnikliwie opisana eskapada, foty są rewelacyjne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naszukałam się informacji, co znalazłam, wykorzystałam.

      Usuń
  3. Bajecznie. A w tych nazwach to można się nieźle pogubić :) Wędrówka po czeskich szlakach to sama przyjemność, zwłaszcza, że są one bardzo czyste i nie sposób znaleźć porozrzucanych na nich śmieci. Fajnym rozwiązaniem są tam drogowskazy z podaną ilością kilometrów do najbliższego celu, zamiast polskiego "średniego" czasu przejścia, który czasami jest trudny do osiągnięcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie Czesi mają trochę za dużo asfaltu na szlakach. Pamiętam podejście na jeden ze szczytów, zdaje się Jaworowy, gdzie na asfalcie były narysowane kreski co kilometr, szliśmy dokładnie po piętnaście minut od kreski do kreski. Pod górę. Obok nas dziewczyna prowadziła rower. Wydawało się, że stoi w miejscu, bo szła w naszym tempie.
      Co do kilometrów, to dobre by było jeszcze nachylenie stoku. U nas można z mapy odczytać tę cechę porównując poziomice albo różnicę w czasie zejścia i podejścia. To bardzo pomaga przy planowaniu trasy.

      Usuń