W busie do Bodzentyna Andrzej
zadeklarował poprowadzenie grupy nudną trasą (nawet nie będzie co fotografować)
do Wąchocka. Ale już sam opis jej przebiegu wydał mi się mocno podejrzany – tu
trochę szlakiem, tam bez, tu asfaltem, tam – ścieżkami. I nie pomyliłam się –
trasa nie była ani trochę nudna, oj, nie, choć czasem nawet uważaliśmy, że odrobina tej nudy by nam nie zaszkodziło.
porządna porcja asfaltowej nudy na początek
I tak na przykład pogoda – pełne
zaskoczenie. Brakowało jedynie śpiewu skowronka do pełnego odczucia atmosfery
przedwiośnia. Cieplutko, słońce, delikatna mgiełka, na polach resztki śniegu, zielone
oziminy i miękka gleba oblepia buty. A to wszystko w naszych ulubionych
miejscach – zazwyczaj oglądaliśmy z oddali pofalowane pola pod Bronkowicami, a
tu kolega wciągnął nas na ostrą górkę, gdzie zasapani znaleźliśmy się wśród
tych pól. Nawet wolno było fotografować.
pola na zboczu Sieradowskiej Góry
pola na południe od Bronkowic
Potem las – najpierw trafiliśmy do
jaskini rozbójników, bo przy drodze poniewierały się ofiary złodziei – dorodne
jodły porzucone przez nich. Żal serce ściska. Dalej maszerowaliśmy dawno
nieodwiedzanym szlakiem zielonym w kierunku Starachowic. Porządna droga, błoto
i kałuże przymarznięte. Po 39 minutach (skąd ta dokładność?) natrafiamy na drogę
na północny zachód i schodzimy ze szlaku. I tu przyjemne podłoże, a na
jodełkach malownicze porosty, spokój.
lodowa paprotka
pustułka pęcherzykowata na gałęzi jodełki
Aż tu nagle przed naszymi oczyma
wyłoniła się Lubianka – rzeka wije się malowniczymi zakolami wśród drzew, my w
zachwycie pstrykamy fotkę za fotką. Do czasu…, bo w końcu ktoś zauważył, że
jesteśmy na prawym brzegu rzeki, a równoległą do niej drogę widać w pewnym
oddaleniu od jej lewego brzegu. Nastąpiło gorączkowe poszukiwanie przeprawy. To
nam dopiero pokazało prawdziwą naturę tej rzeki. Dno pokryte czystym żółtym
piaskiem okazało się grząskie, brzegi raczej strome, brodu brak. Udało się
znaleźć kilka pni leżących w poprzek rzeki
i zaczęła się mrożąca krew w żyłach przeprawa na drugi brzeg. Stare pnie były
śliskie, czasem się łamały, a rzeka taka głęboka, że kijki rozkręcone na całą
długość miały zanurzenie do połowy wysokości. Dzięki wzajemnej pomocy i desperacji udało się wszystkim przedostać na drugi brzeg,
nikt nie wpadł. Uczciliśmy to porządną porcją gorzkiej czekolady na drugim
brzegu, żeby nieco ochłonąć po emocjach.
zakola Lubianki
przeprawa przez Lubiankę
Potem to już faktycznie zrobiło się
wreszcie nieco nudno – porządna droga, no może trochę rozjeżdżona prze pojazdy
transportujące drewno, ładny las. Spokojny, choć szybki, marsz przez Rataje do Wąchocka. I po
wycieczce.
kościół św. Zofii w Ratajach
wychodnia skał w poblizu stacyjki kolejowej w Wąchocku
zdjęcia - Edek i ja
Ciekawa trasa... Andrzej wyrasta na przewodnika ,całą gębą.
OdpowiedzUsuńOj, żeby się twoje słowa sprawdziły. Takich ludzi nam trzeba.
UsuńNasze , piękne widoki pól. Wspaniała droga. I jeszcze zdjęcie pustułki. Lubianka wygląda łagodnie a chyba przysporzyła Wam trudu. Ciekawa trasa. A ciasta nie było?
OdpowiedzUsuńCiasta nie było. Chałwa była.
Usuń