poniedziałek, 30 grudnia 2013

Wesołe jest życie turysty, czyli podsumowanie roku 2013


Wesołe, owszem, bywa, ale nie ma lekko. W tym roku grupa Łazików Świętokrzyskich (bo tak się przecież nazywamy – nazwa wybrana w drodze głosowania w styczniu tego roku) odbyła 74 wycieczki o łącznej długości tras 1382,2 km. Jak widać, nie próżnujemy, chociaż trochę się jednak „opylamy”, bo średnia długość trasy wyniosła 18,7 km, co nie jest jakimś tam porywającym wynikiem. Oczywiście były i solidne wędrówki, jak choćby pokonanie trasy z Bodzentyna do Nowej Słupi przez Górę Miejską i Pasmo Łysogórskie (30,5km), ale trafiały się też króciutkie wyjścia, jak  niespodziewanie krótka wycieczka z Łącznej, kiedy to po przejściu 11 km musieliśmy uciekać przed burzą –  i po przygodzie.

 na Świętym Krzyżu

 aleja w Łączniej na początku naszej najkrótszej trasy

Ale dzięki takiemu podejściu do pogody udało nam się w tym roku uniknąć katastrof pogodowych na trasie. No, może czasem trafiały się anomalie, jak na przykład marsz w głębokim, świeżo padającym śniegu z Piły do Stąporkowa 3 kwietnia (!), ale wynagrodziła nam to grudniowa wiosna z ciepłym słonecznym przejściem z Barbarki do Skarżyska. Moim zdaniem najgorszą pogodę mieliśmy podczas zwiedzania zakładu w Bobrzy 11 grudnia – z ciągłą mżawką i ślizgawicą. 

 kwietniowa aura

w Bobrzy pogoda nas nie rozpieszczała

Gdzie bywaliśmy? Otóż granice tegorocznych wędrówek tworzą najdalej wysunięte miejscowości  z naszych tras. Na północ najdalej wybraliśmy się do Przysuchy, a na południe – do Chmielnika, na wschód – do Ćmielowa, a na zachód do Fałkowa. Teraz chętni mogą rozłożyć mapę i narysować pole naszego działania. Jest dosyć rozległe, ale i tak dla nikogo nie jest tajemnicą, że najczęściej zaglądaliśmy do Bodzentyna (9 razy), bo po prostu lubimy te okolice. 

 skałki w okolicy Przysuchy

synagoga w Chmielniku

ruiny zamku w Ćmielowie

a tu, proszę, ruiny w Fałkowie

 na jednym z rynków w Bodzentynie

Sporo widzieliśmy na tych trasach, o czym niejednokrotnie pisałam, więc przypomnę tylko pewne ciekawostki. 
Dla mnie największym odkryciem było zobaczenie tego, co blisko i zazwyczaj się omija, a więc Rzuców z jego dworkiem, fabryką, ruinami, ciekawą historią i niełatwymi ludzkimi losami (niekoniecznie wojennymi). 
Mieliśmy też niesamowite zaskoczenie brakiem tego, do czego przez lata przywykliśmy – chodzi mi o młyn w Piasku, który zawsze był na swoim miejscu, aż tu nagle zniknął i przewędrował do skansenu w Tokarni. Inny wielki nieobecny to słynny głaz narzutowy z Krza Niedźwiedziego, który został sprzedany przez właścicieli. 
A znów pałac w Podzamczu Chęcińskim i jego otoczenie wręcz rozkwitły dzięki intensywnej pracy konserwatorów zabytków, budowlańców i ogrodników. 

 drewniany dworek w Rzucowie

 "byłeś tu", czyli puste miejsce po młynie w Piasku

"i tylko mi ciebie brak" - pod krzaczkiem po lewej był głaz...

nowe życie Podzamcza Chęcińskiego

Niektórych obiektów trzeba było z trudem i poświęceniem szukać. Tak było ze żmudnym przedzieraniem się przez chaszcze, żeby dotrzeć do cmentarza żydowskiego w Chęcinach. Jeszcze trudniejsze było dotarcie do rezerwatu Lisiny Bodzechowskie. Tu i sam obiekt nie był łatwy do przejścia w upale i podczas ataków komarów. 

 cmentarz żydowski w Chęcinach

Lisiny Bodzechowskie

Udało nam się spotykać wspaniałych ciekawych ludzi. Jedni, jak straganiarka z Chmielnika, umożliwiali zobaczenie zamkniętych obiektów, inni oprowadzali po swoim najukochańszym miejscu na ziemi. Tacy okazali się wspaniały kościelny z Nowego Kazanowa czy proboszcz z kościoła w Starochęcinach. Mieliśmy też wyjątkowe szczęście spotkać artystów i podziwiać ich prace, a gościna w pracowni Gustawa Hadyny pozostanie niezapomnianym przeżyciem. 

nasz Cicerone w Nowym Kazanowie

  Gustaw Hadyna w swojej pracowni

Bywało też czasem trudno albo bardzo trudno, a jednak się udało pokonać słabość i przeszkody. W tym roku najcięższe podejście zaliczyliśmy podczas zdobywania Góry Wykieńskiej w głębokim śniegu; było i kilka trudnych do pokonania rzek, a z nich najtrudniejsza okazała się Lubianka, choć i Bobrza w Lipowicy tylko dzięki temu, że było lato i dało się ją pokonać w bród, nie dokuczyła nam zbyt mocno.

przejdziem Bobrzę
 
Największą jednak innowacją tego roku było przerzucenie przez kierownictwo zaszczytnego obowiązku kierowania wycieczkami na szeregowych członków grupy. Uczymy się samodzielności, różnie nam to idzie, ale nie upadamy na duchu. 
I jeszcze wypada mi odnotować osiągnięcia najbardziej aktywnych turystów. Janek i Staszek odbyli w tym roku po 45 wycieczek, Andrzej – 49, Edek – 54, a ja 59. Oczywiście podaję tylko udział w pieszych wycieczkach Łazików, a mieliśmy przecież i inne wyprawy.

gdzieś tam w oddali Staszek prowadzi grupę
 
Mogłabym snuć takie wyliczenia jeszcze długo, ale już kończę. Dziękuję wszystkim za ten rok i pozostaję w nadziei na dalsza współpracę. 

Zdjęcia - Edek i ja

4 komentarze:

  1. Ilości wędrówek są imponujące... gratuluję !
    W nowym roku, marzy mi się spacerek dwa razy w miesiącu... choć wiem ,że marzenie bywają często źródłem rozczarowań.
    Wszystkiego dobrego w Nowym 2014 ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do spotkania na trasach w Nowym Roku! Niech by nawet i raz w miesiącu.

      Usuń
  2. Podsumowanie imponujące.
    Wędrowcom życzę ciekawych tras, wygodnych butów i uśmiechu na twarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za życzenia. Co do butów, to jeszcze by było dobrze, gdyby były suche, co nie zawsze się udaje, a jest bardzo ważne.

      Usuń