Wesołe, owszem, bywa, ale nie ma lekko. W tym roku grupa Łazików Świętokrzyskich (bo tak się przecież nazywamy – nazwa wybrana w drodze głosowania w styczniu tego roku) odbyła 74 wycieczki o łącznej długości tras 1382,2 km. Jak widać, nie próżnujemy, chociaż trochę się jednak „opylamy”, bo średnia długość trasy wyniosła 18,7 km, co nie jest jakimś tam porywającym wynikiem. Oczywiście były i solidne wędrówki, jak choćby pokonanie trasy z Bodzentyna do Nowej Słupi przez Górę Miejską i Pasmo Łysogórskie (30,5km), ale trafiały się też króciutkie wyjścia, jak niespodziewanie krótka wycieczka z Łącznej, kiedy to po przejściu 11 km musieliśmy uciekać przed burzą – i po przygodzie.
na Świętym Krzyżu
aleja w Łączniej na początku naszej najkrótszej trasy
Ale dzięki takiemu podejściu do
pogody udało nam się w tym roku uniknąć katastrof pogodowych na trasie. No,
może czasem trafiały się anomalie, jak na przykład marsz w głębokim, świeżo
padającym śniegu z Piły do Stąporkowa 3 kwietnia (!), ale wynagrodziła nam to
grudniowa wiosna z ciepłym słonecznym przejściem z Barbarki do Skarżyska. Moim
zdaniem najgorszą pogodę mieliśmy podczas zwiedzania zakładu w Bobrzy 11
grudnia – z ciągłą mżawką i ślizgawicą.
kwietniowa aura
Gdzie bywaliśmy? Otóż granice
tegorocznych wędrówek tworzą najdalej wysunięte miejscowości z naszych tras. Na północ najdalej wybraliśmy
się do Przysuchy, a na południe – do Chmielnika, na wschód – do Ćmielowa, a na
zachód do Fałkowa. Teraz chętni mogą rozłożyć mapę i narysować pole naszego
działania. Jest dosyć rozległe, ale i tak dla nikogo nie jest tajemnicą, że
najczęściej zaglądaliśmy do Bodzentyna (9 razy), bo po prostu lubimy te
okolice.
skałki w okolicy Przysuchy
synagoga w Chmielniku
ruiny zamku w Ćmielowie
a tu, proszę, ruiny w Fałkowie
na jednym z rynków w Bodzentynie
Sporo widzieliśmy na tych trasach, o
czym niejednokrotnie pisałam, więc przypomnę tylko pewne ciekawostki.
Dla mnie największym odkryciem było zobaczenie tego, co blisko i zazwyczaj się omija, a więc Rzuców z jego dworkiem, fabryką, ruinami, ciekawą historią i niełatwymi ludzkimi losami (niekoniecznie wojennymi).
Mieliśmy też niesamowite zaskoczenie brakiem tego, do czego przez lata przywykliśmy – chodzi mi o młyn w Piasku, który zawsze był na swoim miejscu, aż tu nagle zniknął i przewędrował do skansenu w Tokarni. Inny wielki nieobecny to słynny głaz narzutowy z Krza Niedźwiedziego, który został sprzedany przez właścicieli.
A znów pałac w Podzamczu Chęcińskim i jego otoczenie wręcz rozkwitły dzięki intensywnej pracy konserwatorów zabytków, budowlańców i ogrodników.
Dla mnie największym odkryciem było zobaczenie tego, co blisko i zazwyczaj się omija, a więc Rzuców z jego dworkiem, fabryką, ruinami, ciekawą historią i niełatwymi ludzkimi losami (niekoniecznie wojennymi).
Mieliśmy też niesamowite zaskoczenie brakiem tego, do czego przez lata przywykliśmy – chodzi mi o młyn w Piasku, który zawsze był na swoim miejscu, aż tu nagle zniknął i przewędrował do skansenu w Tokarni. Inny wielki nieobecny to słynny głaz narzutowy z Krza Niedźwiedziego, który został sprzedany przez właścicieli.
A znów pałac w Podzamczu Chęcińskim i jego otoczenie wręcz rozkwitły dzięki intensywnej pracy konserwatorów zabytków, budowlańców i ogrodników.
drewniany dworek w Rzucowie
"byłeś tu", czyli puste miejsce po młynie w Piasku
nowe życie Podzamcza Chęcińskiego
Niektórych obiektów
trzeba było z trudem i poświęceniem szukać. Tak było ze żmudnym przedzieraniem
się przez chaszcze, żeby dotrzeć do cmentarza żydowskiego w Chęcinach. Jeszcze
trudniejsze było dotarcie do rezerwatu Lisiny Bodzechowskie. Tu i sam obiekt
nie był łatwy do przejścia w upale i podczas ataków komarów.
cmentarz żydowski w Chęcinach
Lisiny Bodzechowskie
Udało nam się spotykać wspaniałych
ciekawych ludzi. Jedni, jak straganiarka z Chmielnika, umożliwiali zobaczenie
zamkniętych obiektów, inni oprowadzali po swoim najukochańszym miejscu na
ziemi. Tacy okazali się wspaniały kościelny z Nowego Kazanowa czy proboszcz z
kościoła w Starochęcinach. Mieliśmy też wyjątkowe szczęście spotkać artystów i
podziwiać ich prace, a gościna w pracowni Gustawa Hadyny pozostanie
niezapomnianym przeżyciem.
nasz Cicerone w Nowym Kazanowie
Gustaw Hadyna w swojej pracowni
Bywało też czasem trudno albo bardzo
trudno, a jednak się udało pokonać słabość i przeszkody. W tym roku
najcięższe podejście zaliczyliśmy podczas zdobywania Góry Wykieńskiej w
głębokim śniegu; było i kilka trudnych do pokonania rzek, a z nich
najtrudniejsza okazała się Lubianka, choć i Bobrza w Lipowicy tylko dzięki
temu, że było lato i dało się ją pokonać w bród, nie dokuczyła nam zbyt mocno.
przejdziem Bobrzę
Największą jednak innowacją tego
roku było przerzucenie przez kierownictwo zaszczytnego obowiązku kierowania
wycieczkami na szeregowych członków grupy. Uczymy się samodzielności, różnie
nam to idzie, ale nie upadamy na duchu.
I jeszcze wypada mi odnotować
osiągnięcia najbardziej aktywnych turystów. Janek i Staszek odbyli w tym roku
po 45 wycieczek, Andrzej – 49, Edek – 54, a ja 59. Oczywiście podaję tylko
udział w pieszych wycieczkach Łazików, a mieliśmy przecież i inne wyprawy.
gdzieś tam w oddali Staszek prowadzi grupę
Mogłabym snuć takie wyliczenia
jeszcze długo, ale już kończę. Dziękuję wszystkim za ten rok i pozostaję w
nadziei na dalsza współpracę.
Zdjęcia - Edek i ja
Ilości wędrówek są imponujące... gratuluję !
OdpowiedzUsuńW nowym roku, marzy mi się spacerek dwa razy w miesiącu... choć wiem ,że marzenie bywają często źródłem rozczarowań.
Wszystkiego dobrego w Nowym 2014 ! :)
Do spotkania na trasach w Nowym Roku! Niech by nawet i raz w miesiącu.
UsuńPodsumowanie imponujące.
OdpowiedzUsuńWędrowcom życzę ciekawych tras, wygodnych butów i uśmiechu na twarzy.
Dziękujemy za życzenia. Co do butów, to jeszcze by było dobrze, gdyby były suche, co nie zawsze się udaje, a jest bardzo ważne.
Usuń