Nie wiem. Zniknęły i
już.
Zaczyna mi się
wydawać, że pogoda celowo robi nam psikusy, ilekroć wybieramy się w okolice Pasma
Masłowskiego. To już trzecia z kolei taka bezbarwna, zamglona wyprawa.
Poprzednie
wycieczki na tej trasie tu i tam.
Ale co dziś pokazać?
Będzie kilka prawie czarno-białych zdjęć. No, taką mieliśmy wycieczkę.
Wdrapaliśmy się na
Wymyśloną. Nawet nieźle się szło po nierównym zamarzniętym gruncie i śniegu.
Czasem dla niepoznaki człowiek się odwracał, że niby podziwia widoki, a po
prostu ramiona bolały podczas wchodzenia, bo już ponad pół roku nie chodziłam z
kijkami.
Takie te widoki były:
to prawdopodobnie widok na Krajno
Potem było gorzej –
zejście z Wymyślonej to już wyższa szkoła jazdy, zwłaszcza, jak człowieka boli
kolano. A mnie bolało. Ślisko było jakby bardziej. Zaś w perspektywie podejście
na Radostową. I tu jakoś ramiona nie bolały. Ale za to podjęłam decyzję, że po
zejściu z tej góry (o ile mi się w ogóle uda zejść) w Ameliówce wsiadam w autobus
do Kielc i „proszczaj Pietia”.
i Wymyślona za nami
A tu niespodzianka. Na
szczycie Radostowej udało mi się założyć na obuwie nakładki antypoślizgowe (że też wcześniej nie wpadłam na ten pomysł!) i
schodzenie okazało się dosyć łatwe. Kolano ani mruknęło. Głupio więc było się
wycofywać i poszłam dalej.
Lubrzanka w okolicach kładki u podnóża Radostowej
inny fragment przełomu Lubrzanki
Każdy, kto tędy
wędrował, wie, co nas czeka za Ameliówką. Oczywiście – podejście na Dąbrówkę.
Ze wszystkich „drzewówek” świętokrzyskich ta potrafi najbardziej dać w kość. Mnie
dała. Ale jakoś się nie przejęłam. A koledzy, którzy wbiegli na nią dużo
wcześniej, nawet nie wyliczali mi czasu podchodzenia. Wyrazili jedynie nadzieję,
że nie będę sama łazić po górach, bo zimą to może być niebezpieczne.
jeszcze się utrzymuję w czołówce
I tu bym się z nimi,
acz niechętnie, zgodziła, bo znów się zrobiło trochę ślisko. Ale za to było
łagodnie i zupełnie bez pośpiechu znaleźliśmy się przy Diabelskim Kamieniu. A
ten dziś chyba przysnął pod śniegiem, więc my cichutko, żeby go nie zbudzić
przycupnęliśmy w pobliżu na skromny posiłek.
coś dziś ten Kamień wyglądał jak zza krzaka
Dalej Klonówka z
pamiętanymi sprzed lat widokami na okolicę. A za nią Masłów. Tu nie było ani
ślisko, ani trudno, ale widoków też nie należy oczekiwać.
pola Masłowa
okazała lipa w Masłowie
masłowskie pola
I wreszcie
Domaniówka. Na niej to się porządnie zasapałam, ale podziwianie pól przyprószonych śniegiem
dawało alibi dla krótkich postojów.
podejście na Domaniówkę
wreszcie zieleń
i różne odcienie szarości na koniec
Staszek zapewniał, że dalej będzie łatwiej. Miał trochę racji, bo było już z górki, a najbardziej podmokły odcinek
czerwonego szlaku przy wyjściu z lasu szczęśliwie zamarzł i nawet sobie butów
nie zmoczyliśmy. O, kałuże tam porządne, niestety nikomu nie przyszło do głowy, żeby
je sfotografować.
Wyprawę zakończyliśmy
na przystanku w Dąbrowie. Licznik wystukał 15,8 kilometra, ale kierownictwo
zapewnia, że pod względem wysiłku to możemy się czuć, jak byśmy pokonali ze 22 kilometry. Czuję, że ja to nawet i dwa razy więcej.
I tak pod koniec zimy
przekonałam się, że kondycji nie mam, ale przynajmniej dzięki mnie koledzy
mogli sobie raz na jakiś czas postać na szczytach kilku górek i zaznać
odpoczynku czekając aż się do nich dołączę.
Zdjęcia
– Edek i ja
Zdjęcia kapitalne... gratuluję. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, choć kolega Ed ma kilka uwag krytycznych.
UsuńPoza tym zastanawiam się, czy by się na te trasę wybrać w środku lata, żeby raz wreszcie nie mieć tych wszechobecnych chmur.