środa, 18 lutego 2015

Gdzie te kolory?

Nie wiem. Zniknęły i już.
Zaczyna mi się wydawać, że pogoda celowo robi nam psikusy, ilekroć wybieramy się w okolice Pasma Masłowskiego. To już trzecia z kolei taka bezbarwna, zamglona wyprawa. 
Poprzednie wycieczki na tej trasie tu i tam.
Ale co dziś pokazać? Będzie kilka prawie czarno-białych zdjęć. No, taką mieliśmy wycieczkę.

Wdrapaliśmy się na Wymyśloną. Nawet nieźle się szło po nierównym zamarzniętym gruncie i śniegu. Czasem dla niepoznaki człowiek się odwracał, że niby podziwia widoki, a po prostu ramiona bolały podczas wchodzenia, bo już ponad pół roku nie chodziłam z kijkami. 
Takie te widoki były:

tam w tle miała być Łysica, ale nie widać jej wcale 

 to prawdopodobnie widok na Krajno

skałki na szczycie Wymyślonej 
 
Potem było gorzej – zejście z Wymyślonej to już wyższa szkoła jazdy, zwłaszcza, jak człowieka boli kolano. A mnie bolało. Ślisko było jakby bardziej. Zaś w perspektywie podejście na Radostową. I tu jakoś ramiona nie bolały. Ale za to podjęłam decyzję, że po zejściu z tej góry (o ile mi się w ogóle uda zejść) w Ameliówce wsiadam w autobus do Kielc i „proszczaj Pietia”.

jeszcze na Wymyślonej, ale Radostowa przed nami

i Wymyślona za nami  
 
A tu niespodzianka. Na szczycie Radostowej udało mi się założyć na obuwie nakładki antypoślizgowe (że też wcześniej nie wpadłam na ten pomysł!) i schodzenie okazało się dosyć łatwe. Kolano ani mruknęło. Głupio więc było się wycofywać i poszłam dalej. 

Lubrzanka w okolicach kładki u podnóża Radostowej  

inny fragment przełomu Lubrzanki

Każdy, kto tędy wędrował, wie, co nas czeka za Ameliówką. Oczywiście – podejście na Dąbrówkę. Ze wszystkich „drzewówek” świętokrzyskich ta potrafi najbardziej dać w kość. Mnie dała. Ale jakoś się nie przejęłam. A koledzy, którzy wbiegli na nią dużo wcześniej, nawet nie wyliczali mi czasu podchodzenia. Wyrazili jedynie nadzieję, że nie będę sama łazić po górach, bo zimą to może być niebezpieczne. 

jeszcze się utrzymuję w czołówce 
 
I tu bym się z nimi, acz niechętnie, zgodziła, bo znów się zrobiło trochę ślisko. Ale za to było łagodnie i zupełnie bez pośpiechu znaleźliśmy się przy Diabelskim Kamieniu. A ten dziś chyba przysnął pod śniegiem, więc my cichutko, żeby go nie zbudzić przycupnęliśmy w pobliżu na skromny posiłek. 

coś dziś ten Kamień wyglądał jak zza krzaka 
 
Dalej Klonówka z pamiętanymi sprzed lat widokami na okolicę. A za nią Masłów. Tu nie było ani ślisko, ani trudno, ale widoków też nie należy oczekiwać.

pola Masłowa 

okazała lipa w Masłowie

masłowskie pola

I wreszcie Domaniówka. Na niej to się porządnie zasapałam, ale podziwianie pól przyprószonych śniegiem dawało alibi dla krótkich postojów. 

podejście na Domaniówkę

 wreszcie zieleń 

i różne odcienie szarości na koniec 
 
Staszek zapewniał, że dalej będzie łatwiej. Miał trochę racji, bo było już z górki, a najbardziej podmokły odcinek czerwonego szlaku przy wyjściu z lasu szczęśliwie zamarzł i nawet sobie butów nie zmoczyliśmy. O, kałuże tam porządne, niestety nikomu nie przyszło do głowy, żeby je sfotografować.  
Wyprawę zakończyliśmy na przystanku w Dąbrowie. Licznik wystukał 15,8 kilometra, ale kierownictwo zapewnia, że pod względem wysiłku to możemy się czuć, jak byśmy pokonali ze 22 kilometry. Czuję, że  ja to nawet i dwa razy więcej.
I tak pod koniec zimy przekonałam się, że kondycji nie mam, ale przynajmniej dzięki mnie koledzy mogli sobie raz na jakiś czas postać na szczytach kilku górek i zaznać odpoczynku czekając aż się do nich dołączę. 

Zdjęcia – Edek i ja

2 komentarze:

  1. Zdjęcia kapitalne... gratuluję. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, choć kolega Ed ma kilka uwag krytycznych.
      Poza tym zastanawiam się, czy by się na te trasę wybrać w środku lata, żeby raz wreszcie nie mieć tych wszechobecnych chmur.

      Usuń